Legimi: płacisz 19 złotych i czytasz e-booki bez limitu. Czytelnicy nie wierzą, konkurencja nie wierzy [wywiad]
Michał Mańkowski
04 stycznia 2013, 11:09·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 04 stycznia 2013, 11:09
Wyobraź sobie, że płacisz 19 złotych miesięcznie i możesz czytać tyle e-booków, ile tylko zapragniesz. Brzmi ciekawie? Teraz już nie trzeba sobie tego wyobrażać, bo z taką ofertą wychodzi cyfrowa księgarnia Legimi. Już po raz drugi, bo za pierwszym nie obyło się bez problemów. Pomysł budzi sporo kontrowersji, zwłaszcza u konkurencji. Czytelnicy pytają natomiast, gdzie tu biznes i jak to możliwe, że właścicielom księgarni się to opłaca. Pytamy i my, a wszystko w rozmowie z naTemat wyjaśnia Mikołaj Małaczyński, współzałożyciel i prezes Legimi.
Reklama.
Muszę spytać o to, co w "Czytaj bez limitu" ciekawi najbardziej. Jak na tym zarabiacie? Miesięczny abonament to 19 złotych, a dobrze wiadomo, że tyle wynosi cena co najmniej jednej książki.
Oczywiście w pojedynczych przypadkach nie jesteśmy w stanie na tym zarobić. Zasada jest prosta, wszystko zależy od docelowej grupy czytelników. W pewnym momencie ich liczba przekroczy masę krytyczną i będzie obejmować średnią próbę czytelników w Polsce. Polacy zazwyczaj rzadko sięgają po książki. Przeważnie nie przekraczają dziesięciu pozycji rocznie, czyli czytają mniej niż jedną książkę miesięcznie. Ci, którzy czytają więcej to naprawdę niewielki odsetek. W naszym modelu biznesowym wkalkulowaliśmy zarówno jedną, jak i drugą grupę. Zakładamy, że średnia konsumpcja nie będzie przekraczała jednej książki miesięcznie. Nasze obliczenia to potwierdzają.
Czyli chcecie, żeby ci, którzy czytają mniej, w pewien sposób finansowali tych, którzy czytają więcej?
Mniej więcej tak. Aktualna cena jest korzystna i każdemu opłaca się zapłacić 19 złotych abonamentu, zamiast sięgać po ten sam tytuł dwa razy droższy. W ogólnym rozrachunku wszystkim się to opłaca.
A co zrobicie, jeżeli będą czytać więcej?
Oczywiście liczymy się z tym, że w pierwszych miesiącach te liczby będą większe. Nie ma w tym nic dziwnego, bo tak jest zazwyczaj przy starcie nowego projektu. W pierwszych tygodniach zaobserwowaliśmy to, czego się spodziewaliśmy – czytelnicy korzystają z Legimi intensywniej. Ale z czasem to się zmieni i mamy nadzieję, że zbliży do naszych wyliczeń, czyli nie więcej niż jedna książka miesięcznie na użytkownika.
Co w sytuacji, gdy użytkownik w ramach "Czytaj bez limitu" przeczyta kilka książek o wartości większej niż 19 zł? Przekroczenie tego limitu nie będzie trudne, wtedy musicie dopłacić różnicę wydawcy?
Tak, w takim przypadku my, jako firma dopłacamy wydawcom różnicę.
Wszystko się sprowadza do tego, ile książek faktycznie przeczytają nasi klienci. Ważną kwestią jest to, że książka zostaje uznana za kupioną nie w momencie, gdy użytkownik jedynie pobierze ją na tablet, ale dopiero, gdy przeczyta jej określony fragment. Dopiero wtedy my płacimy za nie wydawcy. To jest zabezpieczenie, które pozwala nam sprawdzić, czy faktycznie ją przeczytali, czy jedynie ściągnęli i przejrzeli lub przekartkowali. Aktualne użycie jest zgodne z naszymi symulacjami i nie ma obawy, że zbankrutujemy lub będziemy niewypłacalni.
Zarabiacie tylko na tym abonamencie, czy macie jeszcze dodatkowy procent od każdej książki sprzedanej w "Czytaj bez limitu"?
Zarabiamy jedynie tyle, ile wpłynie z abonamentu "Czytaj bez limitu".
Jak duży jest ten określony fragment książki, po którym zostaje uznana za przeczytaną?
To zależy od umowy z wydawcą, często jest to wyrażone w liczbie słów. W przeliczeniu daje to czasami 5 lub 10 procent książki, a czasami 15. My płacimy wydawcy za książki, które faktycznie przeczytano, a nie tylko ściągnięto.
Nie boicie się, że ktoś z czytelników lub nawet konkurencji specjalnie będzie ściągał duże ilości książek tylko po to, żebyście byli stratni?
Samo ściągnięcie nie stanowi problemu. Na bieżąco monitorujemy liczbę przeczytanych słów na minutę. Jeżeli wyniki przekraczają zdolności ludzkiej percepcji, to jesteśmy o tym informowani i wykluczamy takich użytkowników. Ten system tworzy pewne niedogodności dla czytelników, ponieważ zdarza się, że ktoś tylko kartkuje książkę, żeby się z nią zapoznać, ale zostaje zablokowany na 60 sekund. Poprawka jest już gotowa i w ciągu tygodnia zostanie wprowadzona do AppStore. Algorytm będzie potrafił rozróżnić zwykłe kartkowanie od nierealnie szybkiego czytania.
Jak to działa?
Załóżmy, że jestem czytelnikiem. Wykupiłem miesięczny abonament, pobrałem książkę, ale nie zdążyłem jej przeczytać w ciągu miesiąca. Co wtedy, muszę wykupić kolejny, czy książka zostaje na moim tablecie?
W momencie, gdy przestaje się opłacać abonament dostęp zostaje zablokowany. Po opłaceniu kolejnego wszystkie ustawienia wracają.
Będziecie zarabiać na reklamach umieszczanych w waszej aplikacji?
Nie, na ten moment nie planujemy umieszczania reklam.
Dlaczego akurat 19 złotych? Nie jestem czytelnikiem e-booków, ale wydaje mi się, że to stosunkowo niewiele.
Aktualna cena jest zdecydowanie ceną promocyjną, ale nawet użytkownicy zwrócili nam uwagę, że jest niższa niż oczekiwali i byliby gotowi zapłacić więcej. Na tę chwilę mamy podstawy, żeby stwierdzić, iż ostateczna cena nie będzie się mocno różnić. Prawdopodobnie nie powinna przekroczyć 29 złotych, ale nie mogę tego jeszcze obiecać na 100 procent.
Natomiast ci, którzy zdecydują się na 19 złotowy abonament, już teraz będą mogli z niego korzystać do momentu, gdy nie zaprzestaną cyklicznego, comiesięcznego opłacania automatycznego za pomocą PayPal. Nawet jeżeli w międzyczasie abonament zdrożeje. Cena promocyjna będzie obowiązywać do czasu, gdy z aplikacji będzie można korzystać na innych platformach, a nie tylko iPadzie.
No właśnie, teraz Legimi działa tylko na iPadzie. Kiedy i czy w ogóle będzie dostępne na Androida lub Windows Phone?
W najbliższym czasie dojdzie do tego też iPhone. Legimi na Androida lub Windows Phone będzie dostępne na początku lutego i marca. Na starcie wyróżniliście iPad'owców, ponieważ uważamy, że jest to grupa na której możliwie miarodajnie możemy weryfikować potencjał usługi.
A Kindle?
Niestety, Kindle nie może być objęty naszą ofertą. To jest urządzenie działające w trybie offline i nie pozwala na rozwój innych aplikacji, w tym i naszej. To bardzo cenna grupa użytkowników, ale z bólem serca musimy z niej zrezygnować, oferując jedynie możliwość zakupu e-booka, jako pliku, a nie usługi "Czytaj bez limitu".
Tracicie tutaj chyba spory potencjał czytelników?
Fakt, że Legimi jest dostępne tylko na tablety budzi spore emocje. Czytniki są lepsze do czytania długich tekstów, ale też mamy odpowiedź na ten argument. Według badań aż 40 proc. użytkowników iPada używa go do czytania. Czytanie na tablecie pozwala nie tylko szybko zmienić wygląd tekstu i powiększać obrazki, ale umożliwia też przechodzenie bezpośrednio z książki do linków lub nawet do filmów na YouTube. Spór na temat wyższości czytania na tablecie czy czytniku jest nie do rozstrzygnięcia.
Działacie od połowy grudnia, ale to Wasz drugi start. Na początku w listopadzie mieliście problem z wydawcami, którzy ostatecznie zablokowali Legimi. Dlaczego? Przecież w razie czego zawsze dopłacaliście im różnicę, więc nic nie tracili.
Wydawcy bali się negatywnych konsekwencji naszego projektu. Oni są adwokatami autorów i mogli mieć obawy, że cena książek w percepcji odbiorcy się zdewaluuje. Czytelnicy pomyślą, że jeżeli ktoś nagle oferuje czytanie bez limitu za 19 złotych, to po co mają płacić kilka razy więcej za pojedynczy tytuł w wersji papierowej. Poza tym zbiegło się to trochę z obsesyjnymi obawami nad brakiem kontroli nad dystrybucją pliku. Cześć z nich zareagowała nerwowo, część wręcz panicznie, a pozostali poszli za pierwszymi.
Popełniliśmy też sporą gafę na etapie komunikacji, wiele założeń nie było zrozumiałych i przedstawiliśmy je dość późno. Wydawcy byli trochę podejrzliwi, ale systematyczne wyjaśnienia pozwoliły dojść do porozumienia. Mają na bieżąco dostęp do statystyk, rozliczeń, pobrań i raportów i mogą sami wszystko monitorować. Okazało się, że wielu wydawców bardzo poważnie myśli o rynku e-booków i są otwarci na postęp i innowacyjne modele biznesowe.
Ale chyba nie ze wszystkimi udało się porozumieć? Oferta jest trochę mniejsza niż poprzednio.
Większość udało się przekonać, niektórzy zostali jedynie w zwykłym systemie kupowania. W tej chwili mamy ponad dwa tysiące pozycji, ale liczbę chcemy systematycznie zwiększać.
Obawy wydawców wydają mi się uzasadnione. Przecież ktoś może wykupić abonament, ściągnąć książkę i puścić ją dalej. Jak się przed tym zabezpieczyliście?
Przemyśleliśmy całą usługę bardzo starannie. Wyciągnięcie pliku z urządzenia jest niemożliwe. Pliki są chronione znakiem wodnym oraz za pomocą DRM (cyfrowe zarządzanie prawami – red.). Oczywiście opublikowanie treści dalej nie jest niemożliwe, ale ktoś musiałby robić print screeny każdej strony lub przepisywać książkę ręcznie.
Czy czytelnicy w ogóle korzystają jeszcze z waszej zwykłej cyfrowej księgarni, mając do wyboru "Czytaj bez limitu"?
W ofercie "Czytaj bez limitu" nie mamy wszystkich książek, które są dostępne w cyfrowej księgarni. Książka to towar nie do zastąpienia, dlatego jeżeli ktoś nie znajdzie tu książki, której szuka na pewno kupi ją normalnie. Nie wszystko jest dostępne i sprzedaż detaliczna cały czas funkcjonuje.
Na razie jesteśmy ostrożni jeżeli chodzi o podsumowania. Pierwszy obraz będziemy mieli dopiero po trzech miesiącach. Poprzednio trafiliśmy na dużo większy rozgłos medialny, poza tym oferowaliśmy więcej tytułów. Spodziewaliśmy się takich wyników, bo teraz oferta jest skromniejsza. Dlatego musimy po prostu odzyskać czytelników. Ten wynik jest zgodny z naszymi oczekiwaniami na ten moment.
Co aktualnie czyta się najlepiej?
Niekwestionowanym bestsellerem jest biografia Steve'a Jobsa.
Ostatnio zainteresował się wami branżowy serwis Techcrunch. To dobrze wróży na przyszłość. Jakie macie plany?
Przede wszystkim w najbliższych miesiącach musimy pozyskać użytkowników, a później zweryfikować, co osiągnęliśmy. Odzywa się do nas sporo inwestorów, dlatego musimy wybrać najbardziej odpowiedniego. Jesteśmy również zainteresowani współpracą międzynarodową, ale nie chcę na razie za bardzo wybiegać w przyszłość. Za granicą będzie działało to na tej same zasadzie co w Polsce, z tą różnicą, że umowę podpisujemy z wydawcą z innego kraju.