
Tylu chętnych, by wsiąść na rower jeszcze w naszych miastach nie było. Rekordowe zainteresowanie potwierdzają serwisy rowerowe, producenci sprzętu, wypożyczalnie, a nawet wyszukiwarka Google. CZYTAJ WIĘCEJ
Urokowi rowerów oddajemy się coraz liczniej, bo chcemy oszczędzać na benzynie, bo to modne, bo zmieniają się przyzwyczajenia, bo nie chcemy płacić za parkowanie. Niestety, skokowy przyrost liczby rowerzystów doprowadził też do zaostrzenia się ich konfliktu z kierowcami i pieszymi.
Podstawowa linia konfliktu to piesi kontra rowerzyści. Po chodniku jeździć nie wolno, prawo o ruchu drogowym dopuszcza taką jazdę tylko w kilku wyjątkowych przypadkach i zawsze z zachowaniem ścisłego pierwszeństwa pieszych. Państwu cyklistom to oczywiście nie pasuje, bo przecież na jezdni niebezpiecznie, drogi rowerowe kiepskie, źle wyznaczone i niewygodne. Jazda po chodniku jest więc ich zdaniem całkowicie usprawiedliwiona. CZYTAJ WIĘCEJ
Ale rowerzyści walczą też z kierowcami, którzy często traktują ich na drodze jak intruzów, spychają z jezdni, potrącają, zastawiają miejsca do przypinania rowerów. Właściciele aut skarżą się z kolei, że rowerzyści są nieprzewidywalni i nie szanują przepisów. Aby przywołać ich do porządku, wraz z wiosną do akcji wkroczyli strażnicy miejscy i policja.
“Gazeta Wyborcza” poinformowała w środę, że w Warszawie od tygodni trwa akcja “Rower”, w ramach której stróże prawa bacznie przyglądają się postępowaniu rowerzystów. Wedle rzeczniczki warszawskiej Straży Miejskiej, tylko w maju wypisano amatorom dwóch kółek osiem razy więcej mandatów, niż w całym 2012 roku. Do akcji ruszyła też policja: wedle danych “Rzeczpospolitej” śląscy policjanci w trzy dni wystawili ponad pięćset mandatów za jazdę po chodniku, blokowanie przejazdu czy jazdę obok siebie.
W sieci pojawiły się już komentarze, że to kolejny po “akcji fotoradarowej” sposób na dobranie się przez państwo do portfeli obywateli. Na marginesie warto zresztą wspomnieć, że fotoradarami uderzono też w niektórych rowerzystów. Prawda wydaje się jednak bardziej prozaiczna: na polskich ulicach naprawdę zapanował komunikacyjny chaos, który trzeba jakoś okiełznać. Pytanie tylko, czy mandaty są akurat najlepszym sposobem rozwiązywania problemu.
– W wielu polskich miastach brakuje infrastruktury rowerowej, a ta, którą przygotowano, często pozostawia wiele do życzenia – ocenia dr Michał Beim, ekspert transportowy z Instytutu Sobieskiego. – Dziś wszelkie niedoróbki się mszczą – mówi mając na myśli źle wytyczone ścieżki rowerowe, wysokie krawężniki, sygnalizację świetlną i wiele innych detali, które razem składają się na ponury obraz całości.
W Polsce panuje ogólny brak szacunku dla innych użytkowników dróg i chodników. O ile na Zachodzie ludzie wykształcili w sobie postawę bezinteresownej życzliwości wobec uczestników ruchu, nas cechuje absolutnie bezinteresowna złośliwość. Biorąc to pod uwagę, nie dziwią mnie właściwie ciągłe konflikty.
Beim dodaje też, że wzrostowi liczby rowerzystów nie towarzyszy jeszcze zmiana wielu przyzwyczajeń: – Kiedyś ścieżki rowerowe były puste, dziś trzeba się uczyć jeździć w grupie – mówi. Kaszuba dodaje, że wielu rowerzystów niesłusznie boi się jeździć po jezdni. Mówi też, że wszyscy użytkownicy ulic – od kierowców po pieszych, podporządkowani są filozofii głoszącej, że ten, kto ma większy pojazd, jest silniejszy. – Im słabszy jest uczestnik ruchu, tym więcej czeka na niego zagrożeń – mówi Kaszuba.