Zatrudnił ludzi od Timbalanda, by pracowali z polskimi muzykami. Teraz jego program muzyczny, który sam nazywa ewolucją Idola i X-Factor, będzie realizowany w Brazylii, Chinach i Indiach. Choć jest Szkotem, to woli mieszkać w Polsce, bo jego zdaniem to właśnie tu są najpiękniejsze kobiety. Poznajcie Briana Allana, jedną z barwniejszych twarzy światowego showbiznesu, która cały czas ma nadzieję na stworzenie w Polsce gwiazdy światowego formatu i... zachodniej kultury imprezowania. Tak, tym także się zajmuje.
Kiedy Brianowi Allanowi w 2004 roku skończyła się wiza amerykańska w drodze z powrotem na Wyspy zahaczył o Polskę. Odwiedzał tu przyjaciela, ale zakochał się w polskich dziewczynach, więc postanowił zostać na stałe. Odkrywca talentu amerykańskiej gwiazdy Skylar Grey chciał zrobić coś podobnego w Polsce. Choć lada chwila rusza z globalnym projektem, to Polska została jego drugą ojczyzną i ciągle tu wraca. Spotykam się z Brianem w jego „plenerowym biurze”, by tam porozmawiać o miłości do Polski... i Polek.
Kim jest Brian Allan?
Szkocki muzyk, wokalista, autor tekstów, producent muzyczny. Stworzył projekty „Global One” i „Poland... Why Not?”. W przeszłości pracował w Los Angeles gdzie nagrywał dla wytwórni EMI. Do Polski przyjechał w 2004 roku. Ze swoim zespołem „Why Not wydał piosenki „I still love you”, czy „On Christmas Day”, który nagrał z czołowymi polskimi gwiazdami. Każdego roku ten utwór roku znajduje się na świątecznej płycie wytwórni EMI. Allan jest także autorem utworu „Loving You” Edyty Górniak.
O co chodzi z tym twoim projektem „Why Not?!”
Parę lat temu miałem tutaj taki projekt „Poland... Why Not?!”. Moim celem było wypromowanie pierwszej gwiazdy muzycznej z Polski. Współpracowałem z wieloma artystami, jak Natasza Urbańska czy Patricia Kazadi. Do pomocy zaangażowałem ludzi od Timbalanda: Jima Beanza, Roba Hoffmana. Oni pracowali z największymi. Pisali dla nich piosenki. Dlatego uznałem, że oni najlepiej się nadają do tego, by pomóc wypromować polskich muzyków.
To czego zabrakło?
Jakoś nikt w Polsce nie wierzył w ten projekt. Żadna wytwórnia muzyczna nie zainteresowała się tym, że rodzimi muzycy mają pracować z ludźmi z wielkiego świata. Miałem gości, co tworzyli dla Eminema, Britney Spears czy Michaela Jacksona. Polskie wytwórnie nie wierzyły, że to się uda. Każdy myślał, że planuję ich jakoś wyrolować. Że oni wyłożą pieniądze, a ja z nimi zwieję. Nie byli w stanie uwierzyć, że aż tak wielkie nazwiska w świecie producenckim zgodziły się na współpracę. Nawet to, że wcześniej udało mi się wypromować Skylar Grey nie podziałało. Ale to nie był jedyny problem.
Co jeszcze?
Polskie gwiazdy. Większości z nich brakuje profesjonalizmu. Choć pewnie, jak mnie zacytujesz, to zaraz zjedzą mnie internauci. Dlatego nie wymienię z imienia i nazwiska o kogo chodzi, ale powiem o jednej takiej gwiazdeczce. Zainwestowaliśmy w nią sporo czasu i gotówki. Nawet zorganizowaliśmy jej nagrania i koncerty w Los Angeles. Jednak jak przyszło co do czego, to nas olała. Nawet nie przyszła na premierę swojego singla, a potem miała do mnie pretensje, że płyta się nie sprzedaje. Kilka razy spotkałem się z takim zachowaniem w stylu: „Ratuj moją karierę, zainwestuj we mnie, a potem spieprzaj”.
Nie powiesz kto to?
Sprawdź na naszej stronie. Choć ta gwiazdeczka w Polsce jest niepopularna, to jednak wolę jej nie wymieniać z imienia i nazwiska. Nauczyłem się, że Polacy stoją murem za swoim, to niezwykle solidarny naród. Wystarczy, że ja, jako Szkot coś powiem i zaraz staną w jej obronie. Cała nienawiść pójdzie w moją stronę. O niej powiem tylko tyle, że choć ma olbrzymi talent, to marnuje go na tym, że się obraża i gwiazdorzy. Zamiast wziąć się do roboty i ciężkiej pracy myśli, że każdy powinien na nią pracować. Niestety ona nie jest jedyna, choć jest najgorsza
No dobra, czyli nie wyszło ci z z polską edycją "Why not?!"
Nie do końca.
To znaczy?
„Why Not Poland?!” został stworzony, bo byłem w szoku, że takie osoby jak Sławek Uniatowski nie są dalej promowane po programach takich jak Idol (Sławek Uniatowski zajął II miejsce w jednej z edycji idola – red.). Swego czasu sami go wysyłaliśmy na koncerty za granicą, chociażby do Japonii. Teraz formuła nieco się zmieniła. Robimy globalny program telewizyjny w Chinach, Indiach, czy Brazylii. Jego celem jest wyłonienie potencjalnej gwiazdy, która przy pomocy naszych producentów i tekściarzy stanie się wielką globalną gwiazdą. Rynek nie jest do końca zamknięty, o czym świadczy popularność Psy i jego „Gangnam Style”. Może kiedyś ten projekt wróci do Polski, ale szczerze mam dosyć tej branży tutaj. Nikt nie jest chętny na innowacje, boją się zaryzykować.
Ale jednak nadal tu działasz, i coś tam robisz...
No tak. Mam tu małą córkę, dlatego tu mieszkam. Choć uwielbiam Polskę, to mnie i mojemu partnerowi biznesowemu Julianowi, brakowało tu wiele rzeczy z tzw. wielkiego świata. Warszawa jest cudownym miastem, jednak jakoś potrafi wymierać. Nie każdy miał co robić w poniedziałkową noc, więc stworzyliśmy w barze Żurawina „Jazz Monday's”. Choć szybko wyczuliśmy, że formuła z muzyką jazzową się wyczerpała, to w porę zareagowaliśmy. Teraz impreza się nazywa „Live Monday”.
Dużo osób przychodzi?
Na razie nie mieliśmy wieczora, kiedy nie zarezerwowano wszystkich stolików, więc to chyba dobre? Jednak bardziej cię zaszokuje, jaka klientela tu przychodzi...
Mianowicie?
Menedżerowie wszystkich warszawskich klubów. Poniedziałek-wtorek to ich weekend. Po ciężkim piątku, sobocie i czasem niedzieli wpadają do nas odpocząć podczas swojego weekendu. Tak więc Julianowi i mnie udało się stworzyć coś nowego. Tajemnicą sukcesu było to, że nikt dotychczas nie lubił poniedziałków, więc prawie każdy był zamknięty. Nie mieliśmy konkurencji.
Ale już wasza nowy cykl imprez - „London Calling” musi rywalizować z innymi. W końcu robicie ją w piątkową noc...
Nie do końca zrozumiałeś naszą ideę...
(Tu wtrąca się Julian, wspólnik Briana i zaczyna się dyskusja) Julian: Wybierz się do Londynu w piątek to zobaczysz. Od piętnastej ludzie idą prosto z pracy do baru. W Polsce nie ma tej kultury. Najpierw idziesz się przebrać potem dopiero wychodzisz. My chcemy stworzyć coś nowego.
Brian: Zaczynamy od osiemnastej. Mamy różne promocje na napoje i jedzenie. By oddać brytyjską atmosferę przyrządzamy tylko angielskie jedzenie. Każdy tak naprawdę je lubi. Koło 21:00 ludzie już są gotowi do imprezy, więc zaczynamy z koncertem. Trochę muzyki na żywo, a potem regularna impreza do białego rana.
Julian: No i co najważniejsze, my się zachowujemy, jak prawdziwy brytyjski gospodarz knajpy. Punktem honoru szefa każdego brytyjskiego pubu jest znanie pierwszego imienia każdego stałego klienta. Wejdziesz, a oni już wiedzą co podać. My staramy się ten zwyczaj kultywować. Ktoś przyjdzie sam, to podejdziemy do niego, zagadamy. Zapoznamy z kimś. To brytyjski „small talk”, otwartość na innych. Chcemy, by właściciele warszawskich lokali wzięli od nas przykład i też zaczęli dbać o swojego gościa.
Brian: Kiedy taki właściciel do ciebie podchodzi, to czujesz się jak ktoś wyjątkowy. Chwalisz się kumplom, że znasz się z szefem tej i tej knajpy. Chcemy by tak było z "London Calling", by poczuli się jak w Anglii. Takie gesty, jak znajomość z właścicielem knajpy powoduje, że chętniej wracasz.
Tak, jak Ty chętnie wracasz do Polski?
Oczywiście, choć w moim przypadku to córka powoduje, że chcę tu mieszkać.
Jak tu trafiłeś?
Do tego baru? Umówiliśmy się tu na wywiad. Latem to moje drugie biuro. Lepiej mi się tu pracuje wśród ludzi niż w zamknięciu. No i można podziwiać polskie dziewczyny. A tak serio, to sprawa wyglądała tak, że skończyła mi się amerykańska wiza i musiałem wracać do Wielkiej Brytanii. Tam miałem zamiar kontynuować swoją karierę muzyczną i odkrywać nowe gwiazdy. Jednak kolega zaprosił mnie do Polski, bym go tu odwiedził. Powiedział: hej Brian, musisz odkryć Polskę. Mamy super kraj, piękne kobiety. Pomyślałem sobie „Wow”, może warto spróbować. Ledwo co wychyliłem głowę i wszystko to co opowiadał się potwierdziło. Musiałem tu zostać.
Jak wyglądały twoje początki?
Nie musiałem wracać do gotowania. Dosyć szybko zdobyłem kontrakty na występy w różnych knajpach. Na szczęście miałem oszczędności, więc nie musiałem szukać pracy w kuchni. Kiedy byłem młody zdobyłem zawód kucharza. Gotowałem dla wojska przez pięć lat służby. Uznałem, że muszę mieć jakieś zabezpieczenie, gdyby mi nie wyszło w muzyce.
A nadal coś gotujesz?
Tylko dla siebie. Chińczycy proponowali mi bym robił u nich program „Śpiewający Chef”, ale uznałem, że to nie ma sensu. Jestem zdecydowanie lepszym muzykiem niż kucharzem. Poza tym nie mam czasu. Za dużo czasu poświęcam na różne projekty i promowanie innych, aby zająć się sobą.
Rozumiem, że teraz czeka cię kilka ciężkich miesięcy?
Dokładnie. Trochę skakania po kontynentach. Na dodatek nie chcę porzucać ani mojego dziecka, ani moich „polskich dzieci”, jakimi są tutejsze projekty. Poza tym zrobię wszystko co mogę, by wypromować pierwszą światową gwiazdę muzyczną z Polski. Trafił mi się niezwykły talent, młodziutka dziewczynka – Julka B – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem zostanie wielką gwiazdą.