Edward Snowden, by wydostać się z lotniska Szeremietiew, podszywał się pod Polaka. Taką teorię uknuły rosyjskie służby, które zatrzymały korespondenta Polskiej Agencji Prasowej w drodze do Chin. Dziennikarz, by udowodnić że nie jest amerykańskim agentem musiał odpowiadać na różne pytania geograficzne dotyczące Polski, a także zaśpiewać "Mazurka Dąbrowskiego". Ostatecznie zdał rosyjski test na Polaka, choć momentami kusiło go, by poudawać Snowdena.
Parę tygodni temu korespondent PAP w Chinach Andrzej Borowiak w drodze do Hong Kongu został zatrzymany na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. W tym samym czasie Edward Snowden, autor wycieku informacji o szpiegowaniu wszystkich przez NSA przebywał w tym porcie lotniczym. Amerykanin z powodu nieważnych dokumentów miał zakaz opuszczania lotniska. Tymczasem rosyjskie służby wpadły na to, że Snowden podszywa się pod Polaka i zamierza powrócić do Hong Kongu.
To jak się pana przygoda zaczęła?
Andrzej Borowiak: Na bramce prowadzącej do samolotu lecącego do Hongkongu wszystkim pasażerom sprawdzano karty pokładowe. Jako jedyny zostałem zatrzymany tuż za bramką przez dwóch panów, którzy dokładnie obejrzeli mój paszport. Nie wiem, kim byli, bo się nie przedstawili. Wyglądali na Rosjan i mówili między sobą po rosyjsku. Jeden z nich patrzył to na mnie, to na telefon, porównując mnie ze zdjęciem w telefonie. Zapytałem: "Pewnie szukacie tego Amerykanina?", a na to, że tak. Po chwili stwierdzili, że z moim paszportem wszystko w porządku i wpuścili mnie do samolotu.
Rozumiem, że tamto to było preludium do problemów...
Już odłożyłem bagaż na półkę, już rozsiadłem się w fotelu, obok - jak się okazało w rozmowie - jednej z najlepszych na świecie profesjonalnych tancerek jakiegoś rodzaju latynoskiego tańca, która właśnie wracała z występu na Kremlu. Wtedy przyszedł inny pan i powiedział, że mają problem z potwierdzeniem moich dokumentów, i poprosił, żebym się przesiadł o jeden rząd do tyłu.
I zaczęło się śledztwo?
Koło mnie usiadł ten sam człowiek, który porównywał mnie z tym samum zdjęciem co za pierwszym razem. Był bardzo uprzejmy i cały czas przepraszał za zamieszanie, ale jednocześnie stanowczo domagał się odpowiedzi na pytania. Pytał, jak się nazywam, czy na pewno jestem Polakiem, czy umiem mówić po polsku, a na koniec kazał mi przeczytać odręcznie napisany na kartce tekst: "Wasze nazwisko?". Pytał, co to znaczy. "Your name - odpowiedziałem, - in plural". Facet odszedł.
To nie był koniec inwigilacji?
Po chwili panowie wrócili i tym razem poprosili mnie na zewnątrz samolotu. W rękawie czekało kolejnych dwóch, a jeden z nich - najwyraźniej najlepszy specjalista od Polski, jakiego mieli pod ręką - zaczął mnie przepytywać łamaną polszczyzną. Najpierw pytał, jakie są w Polsce rzeki. Mówię: Wisła, Odra, Warta, Noteć, Biebrza, Świna, i chociaż studiowałem przez pół roku geografię, zaczęły mi się kończyć pomysły, a faceci wpatrują się i czekają. Dorzuciłem jeszcze jakieś dwie rzeczki z moich okolic, a ten od Polski pyta, "jakie są w Polsce grody?".
A o jakie grody mu chodziło?
Chwilę mi zajęło zrozumienie sensu jego pytania, bo akcent też miał dosyć ciężki. Po chwili odpowiedziałem, że ja np. jestem z grodu Kopernika. Nie zrozumieli, więc wyjaśniam, że z Torunia. A poza tym w Polsce są jeszcze takie grody jak Warszawa, Gdańsk, Kraków, Wrocław, Łódź. Facet mi przerywa i pyta, jakie są grody w pobliżu Torunia (też jakoś dziwnie to powiedział i musiałem dopytać, o co chodzi). Więc wymieniam: Włocławek, Inowrocław, Brześć Kujawski, Kruszwica... Gość słucha, a w pewnym momencie jakby olśniony rzuca: "A Grudziądz? Gdzie jest Grudziądz?". Pozostali wpatrują się w milczeniu z twarzami mówiącymi: "No i co teraz? Teraz cię mamy!".
Udało im się zatrzymać Snowdena?!
Chwilę potrzymałem ich w napięciu. Zacząłem się zastanawiać, czy nie warto byłoby pozgrywać Snowdena i zobaczyć, co mi zrobią. Na przykład mówić z amerykańskim akcentem. To byłby fajny temat i można by zobaczyć, co się dzieje za kulisami takiej wielkiej i tajemniczej sprawy. Ale z drugiej strony - myślę - w najlepszym wypadku samolot odleci beze mnie, czy ktoś mi da bilet na następny? A w bagażu biały, żółty ser, śmietana, masło i inne egzotyczne polskie przysmaki. Myśl, że to się wszystko popsuje ostatecznie przekonuje mnie, żeby sobie nie pogrywać.
To jak pan się wykręcił?
Mówię więc: "Grudziądz też blisko", a oni wszyscy jakby nie wytrzymali napięcia, zaczęli między sobą szeptać - "On wsje znajet!" etc. Całą sytuację odbierałem jako zabawną i myślałem, że oni też po części tak ją odbierają, więc dla rozładowania atmosfery rzuciłem: "W CIA dobrze nas szkolą", i dorzuciłem po rosyjsku (nie wiem nawet, czy to jest po rosyjsku): "Ja superagjent". Ale nikt się nie zaśmiał.
To chyba nie był udany dowcip?
Chłopakom miny zrzedły i widać było, że nie wiedzą, o co jeszcze mogą zapytać. "You really look like him" - mówi ten pierwszy, ale dalej nie wiadomo, co pytać. W końcu któryś z nich wpadł na pomysł, żebym zaśpiewał polski hymn i w ten sposób ostatecznie udowodnił, że jestem Polakiem. Dla kurtuazji ostrzegłem, że nie śpiewam najlepiej, ale gdy tylko otrzymałem zapewnienie, że to nie szkodzi, przystąpiłem do dzieła. I naprawdę przyjemnie mi się śpiewało. Po tym występie pozwolili mi wrócić na miejsce i chociaż trochę się bałem, że się rozbijemy, doleciałem szczęśliwie do Hongkongu.