Jak sieciówki zarabiają na polskich klientach? Zawyżają ceny niektórych produktów. Ale mają do tego powody
Jak sieciówki zarabiają na polskich klientach? Zawyżają ceny niektórych produktów. Ale mają do tego powody Fot. Michał Wąsowski
Reklama.
Za spodnie z sieciówki płacimy 200 złotych, za t-shirt 100, a za płaszcz 900 – chociaż w zasadzie za tę samą cenę można już kupić markowe, dobre ubrania? Z jednej strony, na pewno jest to koszt marki – wszak nawet sieciówka ma swoją reputację. Z drugiej, płacimy też za... polskie realia. Bo chociaż mogłoby się wydawać, że produkty sieciówek przynajmniej na terenie Europy powinny być chociaż w zbliżonych cenach, to w Polsce często przepłacamy.
Drożej niż w euro
Okazuje się bowiem, że ceny ubrań w polskich oddziałach są często wyższe, niż tych samych rzeczy w Niemczech, Hiszpanii i innych krajach Europy. Poinformował nas o tym jeden z Czytelników, który pracuje w branży odzieżowej już od 20 lat. Jak wyjaśnia, sieciówki często manipulują cenami w złotówkach, żeby po prostu więcej zarobić.
– Polecam zrywać naklejki z ceną w PLN, żeby zobaczyć ile dana rzecz kosztuje w euro. Gdybyśmy mieli płacić cenę w obcej walucie, wyszłoby taniej – mówi nam pracownik jednej z sieciówek. Okazuje się, że cena "po przeliczeniu" jest zaskakująco duża i wyższa niż wynosi aktualny kurs walut. W czasach, gdy euro kosztowało 3 złote przepłacaliśmy najwięcej. Ale i dzisiaj okazuje się, że cena w euro, po przeliczeniu wg aktualnego kursu, i tak jest niższa, niż ta podana oficjalnie w PLN. W ten sposób sklepy dodają nawet 20 proc. ceny.
Raz taka sprawa wyszła na jaw – w Szczecinie w 2009 roku, gdzie polskie ceny odpowiadały kursowi euro na poziomie... 6 złotych. Czyli - o wiele za duże. Wówczas wszystko rozeszło się po kościach, a przedstawiciele sklepu wyjaśniali, że ceny ustalane są indywidualnie dla wszystkich produktów.
Jak przepłacić o 200 zł
Od tamtej pory zmieniło się... niewiele. Sprawdziłem ceny w warszawskich centrach handlowych. I niestety, faktycznie jest tak, że wiele produktów kosztuje znacznie więcej, niż wynikałoby to z ceny w euro i kursu tej waluty. Przykład poniżej: marynarka. Cena oryginalna: 99 euro. Cena polska: 599 złotych. Przy kursie 4,2 złote przepłacamy o ponad 150 złotych.
logo
Marynarka. Po lewej cena w PLN, po prawej - w euro. Fot. Michał Wąsowski / naTemat

Kolejna rzecz: buty. Ot, zwykłe, podobno skórzane, niby-eleganckie. Cena: 359 złotych. W euro zaś musielibyśmy zapłacić... 59 euro. Gdyby przeliczyć to po obecnym kursie, czyli 4,2 złote, wychodzi raptem 252 złote.
logo
Buty. Po lewej cena w euro, po prawej w złotówkach. Fot. Michał Wąsowski

Podobnie jest z płaszczem, który biorę do ręki: 899 złotych, podczas gdy pod spodem jest cena 149 euro. Po aktualnym kursie wychodzi to dokładnie 675 złotych. Widać różnicę, prawda? O tajemnicze różnice w cenie spytałem wprost jedną z osób pracujących w sklepie. Dziewczyna przyznała, że obsługa raczej nie zna cen "oryginalnych", bo obowiązujące są te w złotówkach.
Co jeśli ktoś chciałby zapłacić w euro? W niektórych sklepach taka możliwość istnieje. Wtedy jest to możliwe, ale kurs przelicza się przy kasie według odgórnie ustalonych limitów.
Warto przy tym podkreślić, że poznanie ceny w euro to trudna sprawa – bo pracownicy jej nie znają, a samemu naklejki zedrzeć nie można. De facto więc klient nie ma szansy, by to sprawdzić i dowiedzieć się, ile przepłaca. Chyba że wbrew przepisom zerwie naklejki.
logo
Płaszcz. Po lewej - cena w złotówkach, po prawej - w euro. Fot. Michał Wąsowski

Różnice w cenach są różne i nie dotyczą wszystkich produktów. Niektóre bowiem kosztują dokładnie tyle samo, co w euro. Inne – tylko trochę więcej. W przypadku np. t-shirtów dopłacamy zazwyczaj "tylko" 10-20 złotych. Ale już płaszcze, skórzane torby, marynarki czy buty mogą być o 200-300 złotych droższe. Reguły na to nie ma – wygląda jakby firmy po prostu "dorabiały" tam, gdzie możliwe. Polski konsument po prostu zapłaci, a czy 400, czy 600, to przecież już mniej istotne...
Robią tak wszyscy...
– Ten zabieg z podnoszeniem cen w PLN stosuje, niestety, większość firm w Polsce – mówi nasz informator. Oczywiście, są wyjątki – w niektórych sklepach na metkach cena podana jest we wszystkich walutach – jasno, bez żadnego zaklejania.
O sprawę zapytaliśmy przedstawiciela firmy Inditex – jednego z największych producentów sieciowych ubrań. Okazuje się, że kurs euro nie ma nic wspólnego z ceną w złotówkach. – Ceny dla wszystkich produktów ustalane są indywidualnie, obowiązują na terenie całej Polski, ale nie ma żadnego przelicznika z euro. Wszystkie ceny ustalane są adekwatnie do warunków na rynku – podkreśliła przedstawicielka Inditexu.
... Ale mają powody?
Jak zaznaczyła moja rozmówczyni, czynników wpływających na cenę jest mnóstwo. I, niestety, część z nich sprawia, że polskie oddziały muszą podnosić część cen. Jak chociażby podatek VAT, który w Niemczech wynosi 19 proc., u nas – 23 proc.
Kolejny aspekt: w Polsce w zasadzie nie istnieje zjawisko ulic handlowych. Sieciówki nie mają też sklepów po prostu na ulicach – zdarza się to sporadycznie. Zakupami w naszym kraju rządzą centra handlowe. Na przykład w Warszawie: siedem na osiem sklepów Zary znajduje się w galeriach. Podobnie ma się sprawa z innymi markami Inditexu i innymi miastami. W wielu z nich sklepy sieciówek znajduje się tylko w galeriach.
Koszty utrzymania sklepów w centrach są o wiele wyższe niż na ulicach – szczególnie w prestiżowych galeriach. Sklepy muszą więc gdzieś dorabiać, by pokrywać te różnice. Dla porównania: w Wiedniu czy czeskiej Pradze na 5-6 sklepów 2-3 zawsze są na ulicach.
Idź gdzie indziej
Takich czynników są dziesiątki, a przecież trzeba pamiętać o tym, że firmy sprzedają, by zarobić – a nie wyjść na zero.
Wygląda więc na to, że przepłacamy, ale nie z powodu chciwości polskich oddziałów niektórych sieciówek, a po prostu warunków prowadzenia biznesu w Polsce. Co nie zmienia faktu, że następnym razem, kiedy pójdziemy na zakupy, warto zobaczyć, czy akurat nasz produkt nie jest droższy niż oryginalnie – i po prostu wybrać inny, w innym sklepie.