Jeszcze kilka miesięcy temu szukali mieszkania w Warszawie. Stwierdzili jednak, że być może to ostatnia szansa, aby wyjechać w podróż życia. Gosia Koper i Michał Molenda kupili bilety w jedną stronę i od trzech miesięcy mieszkają oraz pracują w Tajlandii. – Na pewno w Polsce żyłoby nam się gorzej – zapewniają, choć nie jest tam aż tak kolorowo, jak widzą to turyści.
Gosia: Chłodzimy się [śmiech]. Temperatura nie spada poniżej 30 stopni.
To jesteście szczęściarzami, bo w Warszawie wieje wiatr i jest dość chłodno.
Gosia: U nas zimą będzie lato.
Gdzie dokładnie się znajdujecie?
Gosia: Jesteśmy w Tajlandii na wyspie Koh Phangan. Mieszkamy blisko morza (do którego mamy około kilometra) w pięknej części wyspy, która nazywana jest przez Tajów "domem w ogrodzie".
Czyli nie jest aż tak idealnie, jak mogłoby się wydawać. Warunki są dobre ale "specyficzne".
Gosia: Dla nas jest idealnie. To całkiem nowy domek, także nie narzekamy. Przyjechaliśmy tu nie po to, aby mieszkać w hotelach. Mamy w nim wszystko, co potrzebne.
Czujecie się szczęściarzami?
Michał: Tak, jest to dla nas coś zupełnie nowego. Ostatnio siedzieliśmy wieczorem na tarasie i usłyszeliśmy słonie. Pobiegliśmy sprawdzić, skąd te dźwięki dochodzą i trafiliśmy na małą górkę, na której były trzy słonie. To było z 500 metrów od naszego domu. Cały czas pojawia się coś nowego – coś, co przeżywamy pierwszy raz w życiu.
Czyli jest dobrze.
Michał: Jest. Tajlandia to taki kraj, w którym ludzie się do ciebie strasznie uśmiechają. Czasem ten uśmiech nie jest do końca szczery, wręcz wymuszony, ale generalnie są bardzo zaraźliwe i przenoszą się na nas.
Od jak dawna jesteście na Koh Phangan?
Michał: Na wyspie jesteśmy trzy miesiące, a w Azji już pół roku. Kupiliśmy bilety w jedną stronę i podróżowaliśmy bez specjalnych planów. Oprócz kilku wysp i miast w Tajlandii, zwiedziliśmy również Malezję, Indonezję i Singapur.
A co was zatrzymało właśnie w Tajlandii?
Michał: Gosia dostała pracę w tajskiej szkole podstawowej, więc stwierdziliśmy, że zostaniemy.
Jak znalazła tę pracę?
Michał: Zaniosła CV do szkoły. Nauczycielka, która rozmawiała z Gosią powiedziała, że przekaże aplikację dyrektorowi i oddzwonią. Myśleliśmy, że nic z tego, bo we wcześniejszych szkołach, do których zanosiła CV, obietnice o informacji zwrotnej pozostawały bez odzewu. Któregoś dnia spotkaliśmy tę nauczycielkę podczas zakupów w Tesco. Poznała Gosię i poprosiła żeby przyszła następnego dnia na dzień próbny. I tak już została.
I tylko ta praca skłoniła was, aby zostać w Tajlandii?
Michał: Między innymi także to, że jest tutaj tanio. Na przykład w Malezji ceny były już znacznie wyższe, podobne jak w Polsce. W Singapurze było bardzo drogo, zwykła butelka wody kosztuje ok 2-3$ czyli ok 6-9 zł. Ja pracuję przez internet w polskiej firmie, a Gosia w szkole i to zapewnia nam niezły standard życia. Może nie wysoki, ale taki, że jak idziemy do sklepu czy na obiad to nie musimy się zastanawiać, czy coś kupić czy nie.
Żyjecie lepiej, niż żylibyście w Polsce wykonując podobną pracę?
Michał: Na pewno w Polsce żyłoby nam się gorzej. Tutaj za wynajęcie naszego domku z tarasem płacimy 600 złotych miesięcznie. Internet i woda są już w cenie. Niektóre rzeczy są droższe niż u nas, na przykład elektronika, rzeczy importowane, zagraniczne owoce i warzywa, samochody, skutery.
A czym dokładnie się zajmujesz?
Michał: Pracuję jako programista, ale ostatnio rozwijam też swój startup (www.tuksing.com). To komunikator przeznaczony dla sklepów internetowych, który służy do komunikacji z klientami. Sprzedawca widzi, kto jest na stronie i może bezpośrednio napisać do konkretnego klienta.
Gosia, a Ty? Jak się pracuje w tajskiej szkole?
Gosia: Od prawie dwóch miesięcy jestem nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej i jak na razie jestem bardzo zadowolona. To zupełnie inna praca niż w Polsce, więc trzeba być otwartym na wszystkie różnice kulturowe. To na pewno super doświadczenie. Bardzo wyraźnie widać różnicę w podejściu do nauczyciela. W Tajlandii jest on traktowany tylko trochę gorzej niż mnich buddyjski i cieszy się dużym prestiżem społecznym. Do tego stopnia, że jak nauczyciel przechodzi korytarzem, to uczniowie muszą schylić głowę i zawsze być poziom niżej niż on. Zawsze, gdy mijam uczniów, kłaniają się, mając ręce złożone jak do modlitwy.
Jakie jeszcze różnice zauważasz?
Gosia: Przeludnione klasy, bo liczą około 40 osób. Jednak dla mnie, najbardziej rzucającą się w oczy różnicą podczas prowadzenia lekcji, są metody wychowawcze stosowane przez nauczycieli. Uważa się, że np. bicie linijką to nic złego. To akurat bardzo mi się nie podoba i nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko było w ten sposób karane przez nauczyciela.
Zwykli turyści nie widzą takich rzeczy, a Tajlandia stała się popularnym kierunkiem turystycznym również wśród Polaków.
Michał: Bo Polacy którzy tu przyjeżdżają widzą tylko to, co mają zobaczyć, czyli uśmiech i zadowolenie. Tajowie bardzo o nich dbają, więc turystom wydaje się, że w tym kraju jest bardzo kolorowo. Ale jest też wiele takich cech, które denerwują, na przykład ludzie są leniwi. Gdy oddaliśmy rzeczy do pralni, które miały być gotowe na następny dzień, okazało się, że nikt się jeszcze nimi nie zajął. Także z jednej strony fajne jest to, że nie przejmują się za bardzo pracą i korzystają z życia, ale z drugiej strony trzeba na wszystko długo czekać. Załatwianie czegokolwiek jest problemem.
Gosia: Widać to też w restauracjach. Gdy zamawiamy jakieś konkretne danie, to często dostajemy coś całkiem innego, bo akurat mieli to przygotowane albo zapominają, co mieli podać. Czasem starają się, aby danie było choć podobne do tego z obrazka. Generalnie nie widzą w tym żadnego problemu, że to zupełnie inna potrawa.
Czy macie tam pająki?
Gosia: Pająki są, ale na szczęście małe.
Michał: Raz tylko widzieliśmy takiego naprawdę dużego. Tak samo z wężami, widzieliśmy tylko małe, kilka razy. Jest bardzo dużo jaszczurek, spokojnie naliczymy teraz 4-5 na naszym tarasie. Stąd też wzięła się nazwa naszego bloga toke.pl. Gekon Toke to jaszczurka, która żyje na i w domach. Tajowie wierzą, że jeśli jest u nich w domu gekon toke, to przyniesie im szczęście. No i oczyści dom z robaków [śmiech]. Dużo jest małp, nie raz przebiegła nam drogę na ulicy. Na szczęście w Tajlandii raczej trzymają się dżungli. Na Bali małpy były prawdziwym utrapieniem. Przychodziły nam na podwórko, musieliśmy wszystko chować. Turyści przyzwyczaili je, że jak podejdą to coś dostaną, jak nie, to same coś zabierają. Kilka razy widzieliśmy małpę, która podbiegła do kogoś i zabrała klapka lub torebkę.
Co robicie w wolnym czasie?
Gosia: Wyspa jest stosunkowo mała, więc mamy ograniczone możliwości. Kupiliśmy rurkę i maskę do nurkowania, jeździmy na plażę, jak tylko mamy chwilę i pogoda dopisze. Widoki są jak z filmu. Jeździmy na rowerach, pływamy kajakami, zwiedzamy dżunglę i góry. Spędzamy aktywnie czas i docieramy do tych jak najmniej turystycznych i jak najbardziej ukrytych miejsc na wyspie.
Podczas pobytu na Bali uczyliśmy się surfować, w Kuala Lumpur zwiedziliśmy najwyższe bliźniacze wieże na świecie, a w Tajlandii jeździliśmy na słoniu oraz karmiliśmy dzikie małpy w dżungli. Staramy się zagospodarować swój wolny czas jak najlepiej się da.
A jak oceniacie jedzenie? Jecie ze smakiem czy tęsknicie za polskimi posiłkami?
Michał: Jedzenie jest bardzo dobre. Jest super.
Gosia: Cudowne są te zapachy i kolory, zwłaszcza jeśli chodzi o uliczne jedzenie. Większość składa się z ryżu i makaronu z dodatkiem mięsa i warzyw. To wszystko jest tak idealnie doprawione i smaczne, że aż chce się jeść.
Co robiliście w Polsce?
Gosia: Ja byłam nauczycielką w przedszkolu, a Michał programistą w korporacji. Zrezygnowaliśmy z tych zajęć, gdy zdecydowaliśmy się na podróż.
A skąd pomysł podróży?
Michał: Szukaliśmy mieszkania na wynajem. Byliśmy przerażeni cenami i stwierdziliśmy, że być może to ostatni moment przed rozpoczęciem typowego „życia na kredyt”, aby zdecydować się na taką podróż. Kupiliśmy bilety w jedną stronę do Bangkoku i tak to się zaczęło.
Ile kosztowały?
Michał: Około 4 tys.zł za dwie osoby, z ubezpieczeniem. Ale można też kupić taniej.
Czyli Tajlandia to waszym zdaniem raj na ziemi?
Gosia: Jeśli chodzi o turystykę to tak. Kiedy jednak trzeba coś załatwić w urzędzie to zaczynają się schody, a Tajlandia przestaje być rajem. Biurokracja jest poważnym problemem. Łatwiej jest jeśli chodzi o pracę dla nauczycieli. Jeśli ktoś chciałby uczyć angielskiego, to bez problemu powinien znaleźć zatrudnienie. Jednak tak samo wiąże się to z załatwianiem spraw związanych z wizą i pozwoleniem o pracę, więc w wypadku tych formalności również należy uzbroić się w cierpliwość.
Ale nie ma co liczyć na kokosy. To nie jest kierunek zarobkowy, jak choćby Norwegia.
Michał: Pomysł, aby przyjechać tutaj i zarabiać pieniądze nie jest dobry. Można tu nieźle żyć, ale nie odkładać.
Czy w Tajlandii spotkało was coś szczególnie przykrego, jakaś nieciekawa przygoda?
Gosia: Mieliśmy do tej pory tylko 2 przykre sytuacje. Pierwsza to cały dzień spędzony w szpitalu w Dżakarcie. Michała dopadło zapalenie ucha. Na szczęście mieliśmy ubezpieczenie i wszystko się dobrze skończyło. Druga sytuacja może spotkać każdego, trzeba bardzo na to uważać. W jakiś sposób ktoś skopiował naszą kartę kredytową. Oczywiście bez dostępu do niej, są urządzenia, które to umożliwiają. Nie wiemy, czy to było w Tajlandii. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy ktoś przelał 3000 zł na konto w Korei. Cały czas czekamy na odzew z banku, oby udało się to wyjaśnić.
Poznaliście jakichś ludzi? Są tam Polacy?
Gosia: Poznaliśmy sporo osób, z którymi utrzymujemy do dzisiaj kontakt. To jeden z wielu pozytywnych rzeczy podczas podróży. Polacy przyjeżdżają głównie na wakacje, więc po tygodniu czy dwóch niestety „nas opuszczają”.
Jecie raczej na mieście, czy uczycie się przygotowywać ich potrawy?
Michał: Staramy się [śmiech] uczyć gotować według ich przepisów.
Gosia: Naszym potrawom jeszcze dużo brakuje, ale jest coraz lepiej.
Ile kosztują podstawowe produkty? Chleb, obiad w knajpie czy choćby puszka piwa?
Gosia: Chleba praktycznie nie ma, nad czym ubolewamy. Oni jedzą głównie ryż albo makaron i mają tylko chleb tostowy. Większość rzeczy jest tańsza, np. 2 litrowa Coca-Cola kosztuje ok 3 zł.
Michał: Puszka piwa tajskiego kosztuje jakieś 4 złote, a np. Carlsberg mniej więcej 8 złotych. Obiad w tajskiej knajpie to wydatek około 5 złotych. Knajpy pod turystów są droższe i obiad to koszt ok 10-15 zł.
Co dalej zamierzacie? Zostajecie w Tajlandii?
Michał: Planujemy zostać jeszcze co najmniej rok, ale na stałe nie chcemy tu mieszkać. Na pewno wrócimy do Polski.