Nastolatki z całego świata wrzucają do sieci prośby o "obiektywną" ocenę ich urody. Same pytania ("myślicie, że jestem ładna? tylko szczerze") nie dziwią aż tak bardzo, jak odpowiedzi ("szczerze? nie"). Tym bardziej, że odpowiadający lata szkolne mają już dawno za sobą. Skąd bierze się internetowa agresja, i dlaczego WWW tak bardzo lubi wytykać innym ich niedoskonałości?
O skali zjawiska świadczy rozpowszechnienie skrótu POU: wystarczą te trzy literki, żeby internauci zrozumieli, czego się od nich oczekuje, i pospieszyli z pomocą rozdartej nastolatce (rzadziej: nastolatkowi). POU, czyli "Pretty or Ugly". Wpisanie tej krótkiej frazy w wyszukiwarkę YouTube wyświetla ponad dwa miliony wyników. Co prawda nie wszystkie z nich wpisują się w opisywany trend, jednak nawet po dokonaniu wstępnej selekcji liczba filmików POU jest przytłaczająca.
Przytłaczająca, ale nie zaskakująca. W końcu okrucieństwo szkolnej gawiedzi jest już niemal przysłowiowe, a wiedza o tym, że okres dorastania do najprostszych nie należy, powszechna. Cała masa nastolatków ma problemy z samoakceptacją i pewnością siebie. Fakt, że młodzi szukają wsparcia w internecie jest smutny, ale nie świadczy ani o nagłym narastaniu marginalnych wcześniej potrzeb, ani o głębokich przemianach społecznych. Raczej o pojawieniu się możliwości, których wcześniejsze pokolenia nie miały. Tym bardziej, że tak naprawdę tylko część filmików wrzucają osoby borykające się z rzeczywistymi kompleksami, bo sporo treści POU to czysta kokieteria w wykonaniu egocentrycznych "attention seekers".
W fenomenie filmików "Pretty or Ugly" zaskakuje zupełnie co innego: ich popularność. Niektóre POU obejrzało ponad pół miliona ludzi. Co więcej, treść części komentarzy wskazuje, że oglądający mogą mieć o wiele więcej lat niż oglądani. Candycane_525 zapewnia młodą Faye, że "jest słodka, chociaż nie w takim kontekście, jakiego mógłby użyć pedofil". Komentuje też filmik użytkowniczki girlsite101: "Jesteś bardzo ładna, ale musisz popracować nad osobowością. Robisz wrażenie snobki, a to się ludziom nie podoba. Oprócz tego: super!".
Wypowiedzi użytkownika Candycane_525 są nad wyraz dojrzałe, przynajmniej w porównaniu do większości komentarzy umieszczanych zwykle pod filmikami POU. O skali agresji, na którą narażają się dziewczyny publikujące tego typu filmy, przekonała się na własnej skórze brytyjska performerka Louise Orwin.
Artystkę zafascynował społeczny fenomen POU i postanowiła przeprowadzić pewien eksperyment. Wcieliła się w trzy skrajnie różne postaci nastolatek i trzykrotnie poprosiła użytkowników YouTube o ocenę swojej urody: raz jako Becky, raz jako Amanda i raz jako Baby. – Zostałam zarzucona stosem zniewag. Ludzie pisali mi, żebym poszła się j…, a najlepiej od razu skoczyła z mostu – opowiadała potem Orwin.
Największą agresję wzbudziła stylizowana na emo postać piętnastoletniej Becky. W ciągu zaledwie trzech tygodni pod filmikiem zebrały się dwie setki komentarzy. – Obudziłam się, przeczytałam te wszystkie obraźliwe wpisy i poczułam, że żołądek mi się ściska – przyznała dwudziestosześcioletnia performerka. I dodała, że żeby na powrót nabrać dystansu do własnego eksperymentu, musiała sobie przypominać, że te wszystkie przykre słowa skierowane były do wymyślonych przez nią postaci, a nie do niej samej.
Większość nastolatek rzuconych na pastwę internautów nie ma takiego komfortu. A sieciowi komentatorzy do najbardziej empatycznych nie należą: "Nie wiem, czy jesteś ładniejsza czy brzydsza od innych, ale w konkursie dla najbardziej pustych lasek na pewno zajęłabyś pierwsze miejsce". Albo: "Idź do dentysty i popraw zgryz, potem wyreguluj brwi. Oprócz tego w miarę spoko". I mniej delikatne: "Wyglądasz jak Shrek", "Masz czoło jak kosmita", "To w ogóle dziewczyna?" i "Hitler też nie był zbyt atrakcyjny, a zobacz, ile osiągnął".
Niektórzy składają dziewczynom wulgarne propozycje. Oczywiście zdarzają się też komentarze bardziej wyważone, a nawet pozytywne. Sporo osób radzi autorkom filmików POU, żeby przestały pytać internetowych frustratów o zdanie. Jednak to prymitywne i wulgarne teksty wysuwają się na pierwszy plan, bo to ich treść najbardziej razi.
Co powoduje, że relacje międzyludzkie w sieci tak bardzo różnią się od tych w realu? Powszechnie uznaje się, że to anonimowość daje internetowym hejterom poczucie bezpieczeństwa, a poziom agresji na forach i portalach byłby o wiele niższy, gdyby użytkownicy nie mogli ukrywać swojej tożsamości. Jednak obserwacja zachowań internautów na stronach wymagających podania prawdziwych danych osobowych (jak Facebook czy Twitter) sugeruje, że problem tkwi także w czymś innym. Że skłonność do bezpardonowego obrażania innych nie zależy tylko od anonimowości, ale także od samego faktu "zapośredniczenia komunikacji" przez chaotyczne i wymykające się kontroli medium. Mówiąc prościej, nie zdajemy sobie sprawy, że po drugiej stronie siedzi człowiek z krwi i kości, a nie wyprane z emocji awatary.
To stwierdzenie nie jest w najmniejszym stopniu odkrywcze. A jednak dla tej informacji nie ma miejsca w świadomości przeciętnego internauty. Profesor Bogdan Wojciszke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej uważa, że kontakty zapośredniczone przez WWW stanowią swoiste kuriozum w dotychczasowej historii komunikacji międzyludzkiej.
– Zachowania użytkowników internetu nie podlegają kontroli społecznej, która do tej pory stanowiła nieodłączny element ludzkiej egzystencji – tłumaczy profesor Wojciszke. I zauważa, że człowieczeństwo nie jest tworem samoistnym, ale kształtuje się w relacjach z innymi. – W internecie nie dostrzega się drugiej osoby, więc te relacje nie są pełne. Stąd tak częsty brak empatii u internautów, którzy często nawet nie zdają sobie sprawy, że swoimi komentarzami mogą wyrządzić komuś krzywdę - dodaje specjalista.
Przekonała się o tym Caitlin Seida, której zdjęcie zostało "skradzione" z Facebooka. Umieszczona - oczywiście bez wiedzy właścicielki - na jakiejś prześmiewczej stronie internetowej, fotka zaczęła żyć własnym życiem. Caitlin w końcu się na nią natknęła. "Na początku nie byłam zła, tylko rozbawiona. (…) A potem przeczytałam komentarze" – napisała w felietonie. Okazało się, że wygląd dziewczyny niektórzy odebrali jako osobistą obrazę: "Co za marnotrawstwo miejsca", "Takie jak ona powinno się usypiać". Jeden z komentujących stwierdził, że dziewczyna powinna oszczędzić wszystkim przykrego widoku i jak najszybciej popełnić samobójstwo. "Mój świat implodował" – wyznała ofiara internetowych hejterów. A potem przeszła do kontrataku.
Caitlin Seida zażądała usunięcia swojego wizerunku ze stron, które opublikowały zdjęcie. I wysłała na Facebooku wiadomości do osób, które w przykry sposób komentowały jej wygląd. Jak się okazało, "najczęściej ludzie nie reagowali wyrzutami sumienia ani postawą obronną, ale zdziwieniem. Byli w szoku, że w ogóle czytałam ich wpisy (…). Tak naprawdę nawet nie myśleli o mnie jako o osobie. Dlaczego by mieli?" – pyta retorycznie Caitlin.
Wpisanie w wyszukiwarkę YouTube polskiej frazy "jestem ładna czy brzydka" zwraca tylko nieco ponad dwa tysiące wyników. Nie sposób na tej podstawie stwierdzić, ile polskich nastolatek naprawdę zadało to pytanie internautom, bo część z nich mogła przecież stworzyć opis w języku angielskim, licząc na większy odzew. Za to sporo wpisów typu POU można znaleźć na stronie samosia.pl. Administratorzy nawet stworzyli dla nich osobną kategorię: "Oceń mnie i mój styl".
Polscy internauci niczym nie różnią się od tych zagranicznych. "Ale nos, jak skocznia narciarska. Współczuję ci", "Worek na głowę i wychodzenie w środku nocy", "Masz twarz jak łasica". To właśnie komentarze ze strony samosia.pl. Zupełnie innych opinii można się spodziewać na "forum dla brzydkich ludzi". Tam z kolei wszyscy pocieszają innych, a deprecjonują siebie: "Po ulicach chodzi wiele kobiet wyglądających znacznie gorzej od ciebie, w tym ja", " Chciałabym mieć taką 'brzydką' twarz jak ty", "Po tym wątku naprawdę zaczęłam przemyśliwać operację plastyczną".
Jak widać, współczesna obsesja wyglądu przyjmuje naprawdę skrajne formy i ciężko stwierdzić, która z nich jest bardziej niepokojąca.