Syndrom paryski zajmuje zaszczytne miejsce wśród licznych "problemów pierwszego świata" . To nic innego jak okropne uczucie rozczarowania, kiedy po przyjeździe do "najpiękniejszego" miasta w Europie okazuje się, że wcale nie jest tak malowniczo jak w serialach, a tylko jeden spotkany na ulicy Francuz miał na głowie beret. Objawy tej "choroby" przypominają atak paniki lub ostrej grypy. Co ciekawe, dotyka ona głównie Japończyków. U Polaków wygląda natomiast dokładnie odwrotnie. Dlaczego?
Jako pierwszy problem zdiagnozował w 2004 roku dr Hiroyuki Ota – Japończyk pracujący w paryskim szpitalu św. Anny, po rozmowach z wieloma rodakami, którzy trafili do niego w charakterze pacjentów. Co roku spotykał się z turystami, uskarżającymi się na męczące duszności, odczuwalny dyskomfort, przyśpieszone tętno, obniżony nastrój, a nawet depresję. Później syndrom paryski opisano nawet we jednym z francuskich pism.
Opis brzmi dość kuriozalnie, jednak "syndrom paryski" jest poważnym problemem, pojawiającym się wcale nie tak rzadko. Stolicę Francji – zarówno w mediach, jak i w literaturze, filmie czy sztuce – przedstawia się jako miasto namiętnej miłości, natchnionych artystów, tajemniczych zaułków i malowniczych włóczęgów, klepiących słodką, bohemiczną biedę, która w rzeczywistości jest wystudiowaną pozą. W japońskiej kulturze wizerunek Paryża opiera się na przeświadczeniu, że wszyscy jego mieszkańcy są obrzydliwie bogaci, a ich stan posiadania przekłada się obraz miasta.
Miasto- bombonierka
Turyści oczekują, że jadą na wycieczkę do miasta, które jest zbiorem wymuskanych do granic przyzwoitości dzielnic, gdzie złoto spływa po ulicy a chodniki myje się Chanel no. 5. Według japońskich broszur informacyjnych, każdy mieszkaniec Trocadero czy Belleville jest słynnym malarzem bądź filozofem, a mieszkanka arystokratyczną elegantką o wyuzdanych upodobaniach seksualnych, noszącą wyłącznie sukienki Diora.
Niestety – marzenia turystów o spotkaniu z wielkim szykiem, blichtrem i nieskrępowaną seksualnością skonfrontowane ze smutną, szarą rzeczywistością nie mają już szans.
Jaki jest prawdziwy Paryż? Jak każde inne miasto na świecie ma swoje problemy, a Francuzi nie są żywymi eksponatami w skansenie dla turystów. – Byłem zawiedziony przede wszystkim nieprawdopodobną ilością turystów i infrastrukturą dopasowaną do potrzeb konkretnych klientów, z uwzględnieniem ich nacji – mówi Paweł z Warszawy, zapalony podróżnik.
– Wszędzie można było dostać amerykańskie, fast-foodowe żarcie, wypić piwo w brytyjskim pubie - co z tą "paryską" tożsamością? – pyta turysta. – Ludzie byli bardzo nieuprzejmi, głośno narzekali na turystów, wszędzie drożyzna. Ale całość rekompensowały mi galerie sztuki i księgarnie, które były naprawdę piękne – dodaje.
Pokoje jak uliczne, plastikowe toalety
Największe rozczarowania czekają na tych turystów, którzy szykują się na spotkanie z "prawdziwym" Paryżem, który w ich mniemaniu jest tożsamy z ekskluzywnymi pokazami mody i wernisażami w Oranżerii, a lądują na objazdowych wycieczkach po Wersalu i Mona Lizie, z nocowaniem w tanich hotelach na imigranckich przedmieściach.
– Nie wiem, czy miałam jakieś specjalne oczekiwania – mówi Ania z Łodzi, studiująca w Paryżu już drugi rok. – Pierwszy raz byłam tu w lipcu, pamiętam tylko, że było tłoczno, upalnie i słabo, miałam 15 czy 16 lat i może nie byłam dostatecznie egzaltowana żeby sobie cokolwiek wyobrażać – mówi studentka, która zapewnia, że nie jest "frankofilką" i sama nigdy nie chciała trafić do Paryża wyjątkowo mocno.
Nasza rozmówczyni zauważa, że sporo jej znajomych z Polski ma dokładnie inne odczucia niż opisywani Japończycy. – Przyjeżdżając tu po raz pierwszy spodziewają się, że się zawiodą, a potem są zaskoczeni, że wcale nie było porażki – opowiada.
"Czuć tu kiczem"
Tę opinię podziela Ania Szewczuk z Warszawy – filolożka romańska i miłośniczka wszystkiego, co francuskie. – Od ludzi, którzy nigdy nie byli we Francji słyszę, że nie chcą jechać do Paryża, bo tam jest brudno, drogo, niebezpiecznie, a mieszkańcy są niemili i chamscy – mówi Ania. – To wszystko nieprawda, jestem absolutnie zakochana w Paryżu i zawsze chętnie do niego wrócę – dodaje.
Czyżby "syndrom paryski" nie dotykał Polaków? A może nasze wyobrażenia o Paryżu nie są tak cukierkowe, jak te lansowane przez japońskie media? – Nie jestem specjalnie zakochana w Paryżu, ale są momenty, kiedy jest naprawdę zachwycający – mówi Ania, cytowana wcześniej studentka pochodząca z Łodzi. – Niekoniecznie mam na myśli tłumy portrecistów na Montmartre, ale są takie miejsca i chwile, gdzie rzeczywistość niewiele różni się od pocztówek, filmów czy popularnych wyobrażeń. Często czuć tu kiczem – kwituje.
Kto jest winny?
Co właściwie dzieje się z turystami, cierpiącymi na syndrom paryski? Według psychiatrów to nic innego jak zaburzenie psychosomatyczne, objawiające się głównie zawrotami głowy, przyspieszoną akcją serca, halucynacjami, urojeniami, uczuciem prześladowania i dusznościami, często tak silnymi, że nieszczęsny Japończyk ląduje w szpitalu psychiatrycznym.
W 2011 roku aż sześcioro osób trafiło do takiej placówki z powodu dojmującego smutku, że miasto z ich wyobrażeń po prostu nie istnieje. Być może złe samopoczucie turystów wynika również z ogromnych różnic kulturowych, jakie dzielą Europę i Azję?
Z pewnością winę za nierealne wyobrażenia ponoszą twórcy romantycznych, przesłodzonych filmów o Paryżu, takich ja "Amelia", "Angela" czy "Frances Ha". Istotny jest również świat mody, który kreuje masę fałszywych kontekstów, w tym zamiłowanie do bajecznie drogiej prostoty, okraszonej diamentami, futrami i idealnie gładką cerą emerytowanych paryżanek. To właśnie 30-letnie mieszkanki Tokio są najbardziej rozczarowane.