Od "Twin Peaks" do "Detektywa". Najbardziej klimatyczne seriale kryminalne
Marta Wawrzyn
10 lutego 2014, 06:25·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 lutego 2014, 06:25
Czasy, kiedy seriale o detektywach były w większości zwykłą sieczką, oglądaną dla zabicia czasu, już dawno za nami. Dziś telewizyjne kryminały nie tylko zachwycają precyzyjną konstrukcją fabuły i wielkimi kreacjami aktorskimi, ale też zabierają nas do coraz bardziej niezwykłych miejsc, które szybko stają się dodatkowymi – a czasem wręcz najważniejszymi – bohaterami.
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Są takie miasta, które fani seriali o policjantach znają już niemal na pamięć. Nowy Jork, Los Angeles, Miami. O produkcjach umiejscowionych w każdym z nich można by napisać całkiem grubą książkę, stąd też dziś je sobie odpuścimy i zajmiemy się miejscami, których nie oglądamy na co dzień. Zajrzymy na amerykańskie Południe, odwiedzimy Seattle i położone w tym samym stanie Twin Peaks, wyprawimy się na granicę z Meksykiem i znajdziemy czas na krótkie wizyty w Wielkiej Brytanii oraz Nowej Zelandii
Niesamowita Luizjana w "Detektywie"
Południowe stany nigdy nie były tak silnie reprezentowane w amerykańskiej popkulturze, jak wielkie miasta na obu wybrzeżach, ale na szczęście w ostatnich latach zaczyna się to zmieniać. HBO zabrało nas tej zimy w intrygującą podróż z "Detektywem". I choć trudno jest oderwać wzrok od obu detektywów, granych przez Woody'ego Harrelsona i Matthew McConaugheya, prowincjonalna Luizjana to równie ważny bohater.
Wielkie, puste przestrzenie, dzika przyroda, domy z dykty, które kiedyś zmiecie Rita albo Katrina, obskurne bary z parkingami pełnymi ciężarówek, rozpadające się mosty, kościoły i rafinerie pośrodku niczego. "Detektyw" tworzy tak spójny obraz miejsca, w którym ponury krajobraz industrialny przeplata się z zielonymi polami, że te wszystkie obrazy po prostu się chłonie, nie zastanawiając się specjalnie, czy to rzeczywiście tak wyglądało w latach 90. (kiedy toczy się pierwsze śledztwo) i czy teraz cokolwiek się zmieniło. To po prostu kolejny z tych światów, które uwielbiamy za to, że są tak odległe od naszego.
Jeśli nie widzieliście jeszcze serialu, zacznijcie od obejrzenia czołówki i zakochajcie się w tym klimacie. Ja już to zrobiłam.
Być stróżem prawa na amerykańskiej prowincji
Ale muszę się do czegoś przyznać: uwielbiam wszelkie seriale kryminalne, które dzieją się na prowincji. Szeryf z kowbojską fantazją, Raylan Givens z "Justified", nie docenia widoków, które ma w swoim zapyziałym Kentucky, pełnym ledwo wiążących koniec z końcem kryminalistów, drewnianych ruder i knajp, do których lepiej nie chodzić. Dla mnie to specyficzne miejsce jest tak niezwykłe, tak klimatyczne, tak różne od tego, co oglądam na co dzień, że pewnie zaglądałabym do niego, nawet gdyby to nie był jeden z najlepiej napisanych seriali kryminalnych, jakie obecnie są emitowane. A jest. I dokładnie tak jak w przypadku "Detektywa" – wystarczy obejrzeć czołówkę, żeby nieodwracalnie się zakochać.
Na podobny klimat, aczkolwiek osadzony w nieco innych okolicznościach przyrody, stawia "Longmire". Tu też głównym bohaterem jest szeryf w kapeluszu, który siedzi w biurze pamiętającym lepsze czasy. A ponieważ rzecz dzieje się w hrabstwie Absaroka, w stanie Wyoming, niedaleko słynnego parku Yellowstone, mamy nie tylko typowe prowincjonalne klimaty, ale też jedyną w swoim rodzaju przyrodę i indiański rezerwat w pobliżu. To wszystko razem sprawia, że odnosimy wrażenie, iż oglądamy współczesny western.
Seattle i Twin Peaks, czyli Waszyngton w dwóch odsłonach
Z Wyoming przenosimy się do stanu Waszyngton, który wielu polskich widzów poznało już na początku lat 90., oglądając w telewizji "Miasteczko Twin Peaks". David Lynch i Mark Frost kręcili swój kultowy dziś serial w Snoqualmie, niedaleko Seattle. To właśnie tam odnaleźć można większość obrazów, które pamiętamy z serialu, w tym charakterystyczne wodospady, widoczne w czołówce. I to właśnie "Twin Peaks" nauczyło twórców telewizyjnych kryminałów, jak ważne jest stworzenie klimatu, który w magiczny sposób będzie przyciągał widzów przed telewizory.
Tę lekcję niewątpliwie odrobili twórcy amerykańskiego "Dochodzenia" ("The Killing"). W serialowym Seattle prawie zawsze pada deszcz, a kiedy wyjątkowo nie pada, to i tak jest szaro, pochmurno i depresyjnie. Samotne domki na uboczu, mgła, niebezpieczeństwo niemalże wiszące w powietrzu – oglądając "Dochodzenie", bezustannie odczuwamy niepokój, że za chwilę znów coś się stanie i Linden z Holderem będą musieli gdzieś jechać w deszczu.
"The Bridge", czyli granica, która jest bohaterem
Amerykańskie "The Bridge: Na granicy", podobnie jak "Dochodzenie", opiera się na skandynawskim formacie. Oprócz oryginalnego "Mostu nad Sundem" do tej pory powstały dwie wersje – amerykańska i brytyjsko-francuska ("The Tunnel"). Każda inna i każda na swój sposób interesująca. We wszystkich trzech granica urasta do rangi bohatera, wszystkie trzy godne są polecenia.
Do mnie najbardziej trafiła przykurzona, z lekka magiczna i tajemnicza atmosfera pogranicza amerykańsko-meksykańskiego, gdzie przenikanie się dwóch światów jest niemalże namacalne. Bohaterowie na zmianę rozmawiają po angielsku i hiszpańsku, akcja przenosi się z El Paso do niebezpiecznego Juárez, w którym giną młode kobiety, i z powrotem. Para detektywów odwiedza bogate rezydencje w Teksasie i zwykłe meksykańskie domy, zagląda na pustynię i błądzi po miejskich zaułkach, przekonując się co chwila, jak skomplikowane jest to miejsce.
Nie tylko Amerykanie potrafią
By znaleźć klimatyczny serial, nie trzeba wyprawiać się za ocean, wystarczy zajrzeć do Wielkiej Brytanii. Współczesny Londyn zobaczymy w "Sherlocku" czy "Lutherze" – w tym pierwszym będzie on bardziej pocztówkowy, turystyczny, w tym drugim mniej spektakularny, a bardziej zwyczajny, pełen szarych bloków, widoków, które mogłyby być gdziekolwiek, i dźwigów. Twórcy "Luthera" nadzwyczaj lubią dźwigi.
Angielska prowincja w serialach wypada równie interesująco jak stolica - co w zeszłym roku udowodnił wyśmienity "Broadchurch". Rzecz dzieje się w małym miasteczku na wybrzeżu, z charakterystycznym klifem, gdzie dochodzi do tragedii. Idylliczny krajobraz sennej mieściny od początku kontrastuje z koszmarnym morderstwem małego chłopca i jednocześnie sprawia, że to wszystko wydaje się jeszcze bardziej intrygujące i niepojęte.
W podobny sposób, tylko ze zwielokrotnioną mocą, oddziałują na widza kręcone w Nowej Zelandii "Tajemnice Laketop". Tu również dochodzi do czegoś strasznego w pięknych okolicznościach przyrody, w bajkowym miejscu zwanym rajem (Paradise). I to właśnie ten cudny kawałek świata, perfekcyjnie sportretowany przez Jane Campion (reżyserkę "Fortepianu"), zapewnił miniserialowi z Elisabeth Moss w roli głównej miejsce wśród najwybitniejszych produkcji telewizyjnych zeszłego roku. Zaś specyficzny, lekko oniryczny klimat sprawił, że produkcję zaczęto porównywać do najlepszego z najlepszych – "Miasteczka Twin Peaks".
Patrząc na te wszystkie produkcje, można powiedzieć jedno: atmosfera we współczesnych kryminałach potrafi przyciągać widza tak samo, jak fabuła czy bohaterowie. A zdarza się, że i bardziej.