O entuzjastycznej recenzji na łamach "New York Times" marzy chyba każdy pisarz. Kilka dni temu spełnienia tych marzeń doczekali się polscy twórcy kryminałów. "Zapomnijcie o Skandynawii. Nadchodzą polscy tajni detektywi" - krzyczał tytuł obszernego artykuły w nowojorskim piśmie. Kim zatem są polskie gwiazdy kryminału i dzięki czemu zyskały taką popularność?
"Choć Polska ma obecnie jeden z najniższych współczynników przestępczości w UE, ten kraj zdaje się być opanowany przez obsesję zbrodni" - pisze Ginanne Brownell na łamach "New York Times". Amerykański dziennik nie waha się sugerować, że historie o detektywach znad Wisły wkrótce zdetronizują bijące rekordy popularności opowieści pisane ręką Stiega Larssona, Henninga Mankella, Jo Nesbø czy "księżniczki kryminału" Camilli Läckberg.
"Trudna historia i narodowe traumy". Kim są polskie gwiazdy?
A współautor bestsellerowego "Sekretu Kroke" Michał Kuźmiński przekonuje Ginanne Brownell, że gdy siłą skandynawskiego kryminału była zagadkowa motywacja do zbrodni w wysoko rozwiniętym społeczeństwie, do polskich autorów musi przekonywać tajemnica kryjąca się w naszej trudnej historii, narodowych traumach i przemianach jakie przeszliśmy.
Taką kanwę ma nie tylko "Sekret Kroke", który Kuźmiński stworzył ze swoją żoną Małgorzatą Fugiel-Kuźmińską, a którą to powieść osadzili oni w przedwojennym Krakowie, gdzie giną żydowscy antykwariusze, a po ulicach grasuje nazistowski szpieg i nożownik ze stolicy. Po ten schemat sięga przecież też inny bohater artykułu "NYT", czyli Marek Krajewski. Najpierw rozprawił się ze zbrodnią w wojennym Breslau, a teraz wraz z Mariuszem Czubajem tropią zagadki kryminalne współczesnego Trójmiasta. Okazuje się, że one też nie są bez związku z trudną przeszłością.
Bator, Tokarczuk, Witkowski, czyli... każdy chce pisać kryminały
Nowojorczycy zachwycają się też Irkiem Grinem. Jego powieści wciągają w świat szpiegowskich intryg, które mają miejsce właściwie tu i teraz, ale przecież jego postacie przybywają wprost ze szkoły izraelskiego wywiadu oraz targanych ciągłymi problemami polskich organów ścigania. On od początku XXI wieku wydaje praktycznie co roku, ale na łamach amerykańskiego dziennika przypomina, że jeszcze przed dekadą w Polsce ukazywały się rocznie cztery nowe kryminały. W ubiegłym na półki trafiło... 112 nowych pozycji.
Nic dziwnego, skoro nagle śladem legendarnej Joanny Chmielewskiej postanowili pójść także twórcy, którzy dotąd nie byli związani z kryminałem. Joanna Bator dała nam "Ciemno, prawie noc" i przeniosła na ulice Wałbrzycha - jednego z najsmutniejszych polskich miast, gdzie mieszkańcy wciąż płacą wysoką cenę za przemiany, dzięki którym rodziła się III RP. Wcześniej Olga Tokarczuk kilkaset kilometrów dalej osadziła fabułę "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Po latach siania zgorszenia Michał witkowski stworzył "Drwala", który w nietypowy sposób splata wszystkie schematy, o których "NYT" mówił Kuźmiński.
Kto to czyta?
Tak genialna - choćby zbiorowa - recenzja na łamach największego dziennika na świecie to przejście do zupełnie innej ligi, w której dotąd grała zaledwie garstka z polskich powieściopisarzy. Od lat należy do niej Janusz Głowacki. Autor "Antygony w Nowym Jorku", czy "Czwartej siostry" przyznaje jednak, że jest dość zdziwiony zafascynowaniem nowojorczyków polskimi kryminałami. – Autorzy artykułu mogą mieć rację, że są one wspaniałe. Niestety ja tego nie mogę potwierdzić, bo ich po prostu... nie czytam – stwierdza prozaik.
Podobny problem z oceną tego, czy "New York Times" słusznie zachwycił się nie tylko Chmielewską, Krajewskim, ale także młodymi, jak Zygmunt Miłoszewski, którego druga już powieść jest właśnie ekranizowana, ma też Jacek Dehnel. Szczególnie na swoim blogu w naTematautor sporo uwagi poświęca swojej pasji związanej ze śledzeniem zagadek kryminalnych II Rzeczpospolitej, ale kryminał jest mu dość obcy. Pytany, czy Polacy rzeczywiście zasługują na takie uznanie i są lepsi od autorów ze Skandynawii odpowiada wprost: – Nie wiem, prawdę mówiąc. Po prostu się nie znam...
"Uwikłanie"
Pierwsza ekranizacja bestsellera Zygmunta Miłoszewskiego.
Bo choć dziś zaraziliśmy się panującą na całym świecie modą na kryminały, warto przypomnieć, że jeszcze do niedawna zaczytywanie się tego typu książkami nie było najlepiej widziane w uchodzącym za oczytane towarzystwie. O tym, że powieści kryminalne to literackie opium dla mas mogą świadczyć też statystyki sprzedaży. Każdy z bohaterów "NYT" sprzedaje po kilkadziesiąt (a nawet kilkaset tysięcy w przypadku Miłoszewskiego) kopii każdego nowego tytułu. Nie muszą więc zmagać się z takimi rozterkami, jak Kaja Malanowska.
Reklama kultury polskiej
Dyplomatycznie o kolegach po fachu, którzy produkują podbijające świat kryminały stara się mówić również Krystyna Kofta. Jej co prawda zdarza się zaglądać do tego typu książek, ale przyznaje, iż to nie jest jej ulubiona forma. – Czytałam jeden z tych kryminałów Krajewskiego, bo mi się akurat spodobał. Przeczytałam go nawet do połowy – mówi szczerze powieściopisarka. Zaznacza jednak, że wartościowe jej zdaniem są też książki Zygmunta Miłoszewskiego, co potwierdza fakt, iż akurat jego dzieła są ekranizowane najchętniej. – Jest jeszcze kilku młodszych autorów, którzy zdaje się, że nieźle piszą – dodaje.
Krystyna Kofta zaznacza jednocześnie, że bynajmniej nie ma zamiaru krytykować gustów większości współczesnych czytelników. Autorka podkreśla bowiem, że wśród miłośników powieści kryminalnych można od zawsze znaleźć nie tylko ludzi bardzo prostych, ale i tych wyjątkowo inteligentnych. Poza tym, taka reklama polskiego kryminału to promocja naszej kultury w ogóle. – To bardzo dobrze, "New York Times" o tym napisał. Zawsze bardzo się cieszę, gdy na świecie chwalą polskich pisarzy – stwierdza.