W tle konfliktu między księdzem Wojciechem Lemańskim a arcybiskupem Henrykiem Hoserem trwa jeszcze jedna wojenka - między mieszkańcami Jasienicy - przeciwnikami i zwolennikami byłego proboszcza. Tak ostra, że w ostatnią niedzielę jedną z parafianek z kościoła musiała wyprowadzać policja. – Niestety, wychodzą zadawnione urazy między mieszkańcami. Dochodzi do tego, że są naciski, by pewne osoby zwolnić ze stanowiska pracy w jednostkach budżetowych – mówi w rozmowie z naTemat Dorota Kurek, członek rozwiązanej niedawno rady parafialnej.
„Rzeczpospolita” cytuje list części parafian z Jasienicy do arcybiskupa Hosera, w którym zwrócili się z prośbą o zamknięcie waszego kościoła. Oni nie chcą tam księdza Wojciecha Lemańskiego. To jak to jest? Większość z was jest za Lemańskim czy przeciwko niemu?
Po pierwsze, wydaje mi się, że proporcje zwolenników i przeciwników księdza nie powinny mieć dla biskupa znaczenia, bo, mówiąc górnolotnie, wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Nas boli to, że biskup otrzymywał wcześniej wiele innych listów i próśb o spotkanie, ale ani razu nie odpowiedział. Tam były załączone podpisy ponad tysiąca osób, które występowały pod imieniem i nazwiskiem. W przypadku tego listu przeciwników ks. Lemańskiego nie ma żadnych podpisów, jest tylko mowa o „grupie parafian”.
Podważa pani jego wiarygodność?
Nie wierzę, że ktoś tutaj mógł coś takiego napisać i poprosić o zamknięcie jedynej świątyni. Niestety, uważam, że to konfabulacja kurii. Kiedy słyszę, co mówi ks. Józef Kloch [rzecznik Episkopatu] czy rzecznik kurii, to po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że można w ten sposób kłamać będąc osobą duchowną. Nawet zdania prawdy nie ma w tych wypowiedziach.
Zacznijmy od początku, czyli od ostatniej niedzieli. Z relacji przedstawicieli kurii wynika, że po tym, jak dowiedzieliście się, że ksiądz Lemański nie będzie mógł odprawić mszy, zablokowaliście drzwi i nie dopuściliście do przeprowadzenia nabożeństwa.
Wie pan, trzeba było być tam na miejscu i zobaczyć cały kontekst. To było tak, że kiedy w niedzielę przyszliśmy na mszę, pod kościołem czekały już radiowozy: chyba 11 oznakowanych i 3 nieoznakowane. One tam nie były dlatego, że myśmy się źle zachowywali. Zostały wezwane, bo po sobotniej decyzji w sprawie księdza Lemańskiego kuria przewidywała, że nie zostawimy tego bez reakcji. Gdyby doszło do jakichś niezgodnych z prawem incydentów, do zakłócenia porządku publicznego - a tak utrzymuje biskup - to przecież policja by interweniowała. Ale nikt nie został nawet zatrzymany czy spisany.
Przyszliście do kościoła, usłyszeliście, że ks. Lemański nie będzie odprawiał mszy. Co działo się dalej?
Kiedy ludzie się zorientowali, po prostu wyszli z kościoła. Ksiądz Lemański też wyszedł i prosił, żeby wrócili. Mówił, że to Wielki Tydzień, że skończyły się rekolekcje, że trzeba przyjąć komunię. Ale to są emocje, to jest tłum. Być może padły nieprzyjemne słowa, ale na pewno nie o karabinie [ks. Kloch twierdził, że wierni wykrzykiwali do księdza administratora: „jak znajdziemy karabin, to cię zastrzelimy” - red.]. Zarzucono nam też, że zostały skradzione klucze do kościoła. Ale jak mogły zostać skradzione księdzu administratorowi, skoro on rozmawiał z parafinami w asyście komendanta policji? Tyle było funkcjonariuszy i klucze zginęły? Kłamstwo. Tak, przyznaję, że ludzie stali w drzwiach, ale to były właściwie tylko staruszki. Prosiliśmy, żeby tego nie robiły, ale nie chciały ustąpić. Po godzinie przynieśliśmy im ławki. Baliśmy się, że zasłabną. Ksiądz administrator zamknął potem drzwi do świątyni od środka.
Wejście było zablokowane, kościół zamknięty. Wtedy negocjowaliście z administratorem?
Tak, rozmowy trwały wewnątrz, bo po mszy na godzinę 12 ze 30 osób poprosiło o nie administratora. Były emocje, były krzyki. Wyprowadzono jedną osobę, przeciwniczkę ks. Lemańskiego, staruszkę. Potem 3 osoby zostały w zakrystii wraz z komendantem policji i administratorem. Tam kontynuowano i został napisany list z prośbą o spotkanie z biskupem. Podpisał go administrator, a my zawieźliśmy w poniedziałek do kurii. I co? We wtorek dowiedzieliśmy się, że kościół zostaje zamknięty. Arcybiskup Hoser nie raczył odpowiedzieć i w ten sposób, zupełnie nie po chrześcijańsku, nas potraktował.
Z tego, co pani mówi, wynika, że wśród samych parafian jest głęboki podział. Nawet w swoim gronie nie potraficie się zgodzić, co do tego, jaka powinna być przyszłość parafii i ks. Lemańskiego.
Na pewno są podziały, ale nikt nie ma wątpliwości, że większość jest za ks. Lemańskim. W takich sytuacjach niestety wychodzą zadawnione urazy między mieszkańcami. Do tego dochodzą jeszcze międzysąsiedzkie spory. Okazuje się, że odżywają one nawet u starszych ludzi. Dzięki Bogu nie dochodzi do bardziej ekstremalnych incydentów.
Czyli dziś temat jest w Jasienicy gorąco dyskutowany?
Tak, nawet dochodzi do tego, że są naciski, by pewne osoby zwolnić ze stanowiska pracy w jednostkach budżetowych. Dlatego my się spotykamy i radzimy, co dalej zrobić. Trzeba przecież, szczególnie tym starszym osobom, umożliwić spędzenie świąt w duchu ewangelicznym. Jesteśmy na etapie szukania odważnego księdza albo wręcz desperata, który przyjedzie i poświęci pokarmy w warunkach polowych. Może znajdzie się nawet taki, który odprawi mszę. Biskup zdjął z siebie odpowiedzialność. Zamknął ludziom dostęp do katolickiego obchodzenia świąt. Stwierdził, że są inne kościoły dookoła. Owszem, jeśli ktoś ma samochód. A co ze starszymi? To nie jest Warszawa, gdzie świątynia jest na co trzeciej ulicy. Najbliższy kościół mamy 6 km stąd.
Mówi pani o mszy w warunkach polowych. Czy dopuszczacie scenariusz, że takie msze organizowane będą bez zgody kurii częściej?
Nie, nie jesteśmy idiotami. Mamy nadzieję, że biskupowi jednak serce zmięknie, że zwycięży w nim katolik. Nie chodzi nam tutaj o ks. Lemańskiego. Niech biskup pomyśli o ludziach, bo to jest lud, który mu został powierzony. On jest przewodnikiem, powinien nam zapewnić dostęp do Ewangelii. A co zrobił? Zamknął ludziom Pana Boga pod kluczem. Święconka poza kościołem nie jest przestępstwem. Na mszę w warunkach polowych pewnie i tak kuria będzie musiała wyrazić zgodę. Jeśli jej nie będzie, trzeba będzie zapewnić autokar, by parafianie mogli pojechać do innego kościoła. Może się jednak okazać, że tam nam odmówią.
Czyli nie ma mowy o żadnej schizmie, jak piszą niektóre katolickie media?
Nie, nas ks. Lemański tego nie uczył. On cały czas tłumaczył, żeby nie robić nic, za co możemy ponieść konsekwencje. Nie będziemy występować z Kościoła i nie chcemy schizmy. Chcemy rozmowy.
To co jest właściwie waszym celem? Przywrócenie księdza Lemańskiego?
To nie jest nasz warunek bezwzględny. Rozumiemy, że księża przenoszą się z parafii do parafii. Ksiądz Lemański się odwołuje i jeszcze nie wyczerpał drogi odwoławczej. Sam powiedział, że jak będzie ostateczna decyzja, to on się podporządkuje. My uważamy to samo. Prosiliśmy, by mógł chociaż odprawiać u nas msze i była na to zgoda biskupa. W sobotę została ona złamana, a przecież nic się takiego nie wydarzyło.
Wciąż nie wiem, o co walczycie.
Ludziom jest potrzebny kościół, i jest potrzebny ksiądz. Ale musi być to ksiądz taki, który będzie umiał rozmawiać i słuchać, który będzie tonował nastroje. A obecny administrator, jeśli tu dłużej pozostanie, po prostu rozwali parafię, bo wiele osób już przestało chodzić do kościoła. On w tę ostatnią niedzielę żadnego ruchu czy gestu w stronę parafian nie wykonał. Przychodził z plebanii i nam wygrażał. Konieczna jest więc zmiana administratora.