Dwadzieścia lat temu Lidia Kalita współtworzyła Simple, jedną z najpopularniejszych marek odzieżowych w Polsce. Sprzedała firmę i zajęła się budowaniem nowej – ubrania sygnuje teraz "Lidia Kalita". Nam opowiada o sile rozsądku, dlaczego zamieniła trampki na szpilki i dlaczego kobiety najchętniej noszą dziś sukienki.
Lubi Pani wszystko to, co łączy się z prowadzeniem biznesu, a nie jest projektowaniem?
Lubię – jeśli nie jest tego za dużo. Zarządzania sklepami, personelem, zajmowania się cała biznesową stroną firmy. Projektuję cały czas, wszędzie. Paradoksalnie chyba najmniej mam na to czasu, kiedy przebywam tutaj, w showroomie – bo są przymiarki, sesje, otwieranie nowych butików, suknie dla gwiazd, słowem - tysiąc innych spraw, którymi trzeba się zająć. Fajnie jest znowu coś budować.
Brakowało Pani takiej świeżej energii?
To nie tak, że brakowało. Simple sprzedałam siedem lat temu, a podjęłam tę decyzję, bo łączenie ról osoby zarządzającej firmą i projektanta zaczęło mnie przerastać. Przyszła chwila, by oddać tę sferę zarządzania w bardziej doświadczone ręce, a sobie zostawić sferę kreatywną. Nadszedł moment, w którym trzeba się na coś zdecydować. W firmach rodzinnych problemem jest to, że wszyscy myślą, iż sami zrobią wszystko najlepiej. Trudno jest przełamać w sobie tę barierę i znaleźć siłę, żeby pozwolić temu dziecko- a takim dzieckiem jest dla mnie Simple - opuścić dom i pozwolić się rozwijać.
A teraz, jak już Pani pozwoliła Simple rozwinąć skrzydła, czuje Pani syndorm pustego gniazda?
Postanowiłam, że pora iść swoją drogą i robić to, co mi w duszy gra. W Simple w pewnej chwili przestałam czuć, że mam tę swobodę. W Lidia Kalita ją mam – nie muszę schodzić ze standardów, które sobie założyłam.
Nie bała się Pani? Z Simple była Pani związana przez 20. lat, zaczynała jako właściwie początkująca projektantka. Teraz branża przygląda się Pani uważniej.
Miałam obawy, jasne. Przede wszystkim zbudowanie i rozkręcenie nowej marki to ogromne przedsięwzięcie finansowe. Nie zazdroszczę młodym projektantom, którzy dopiero zaczynają – w ten biznes trzeba włożyć duże pieniądze. Dla mnie wartością jest to, że pracuję z tymi samymi ludźmi od lat. Tak naprawdę więc robimy to samo – wciąż zajmujemy się modą. I robimy to najlepiej, jak się da.
Kiedyś powiedziała mi Pani, że zdecydowanie woli pracować z kobietami. Dlaczego?
Długo razem pracujemy. Fakt, z samymi dziewczynami. Dobrym duchem jest mój mąż, który pilnuje całej strony administracyjno-finansowej i dba, żebyśmy za bardzo nie odpłynęły niefrasobliwie w stronę kreatywności. Kobiety są bardziej skupione na szczególe i na codziennym osiąganiu celów. My nie zakładamy sobie celów w perspektywie pięcioletniej, tylko budujemy cegiełka po cegiełce. Mamy większą łatwość w dostosowywaniu się do zmieniających się okoliczności.
Mogłaby Pani brylować na plotkarskich portalach, pojawiać się w telewizjach śniadaniowych i zaliczać okładki kolorowych magazynów. Jednak nie robi Pani tego, a rozmawia tylko o pracy.
Czasem się pokazuję. Czasem wiem, że jest jakieś wydarzenie, na którym powinnam się pojawić, ale później przychodzi wieczór i stwierdzam, że wolę spędzić go z przyjaciółką niż wymieniać zdawkowe uprzejmości z ludźmi, którzy rozmawiając ze mną rozglądają się za kimś ważniejszym czy według nich bardziej interesującym. Zdarza się, że wybieram się na jakiś event bo rzeczywiście chcę z kimś porozmawiać, zapytać, co słychać albo przedyskutować interesujące mnie tematy. Ale sądzę, że wiadomo o mnie tyle, ile trzeba. W sam raz. Kiedyś pokazałam swój dom w "Elle Decoration".
Ale to wciąż blisko sztuki i mody. Nie opowiada Pani o tym, co je na śniadanie. To rzadkie.
Nie prowadzę "celebryckiego" życia. Pewnie z perspektywy kolorowych magazynów moje życie jest nudne – od 22 lat mam tego samego męża, jedno dziecko i naprawdę prowadzę spokojne życie. Moja pasja jest moją pracą, i odwrotnie. Projektuję i w tygodniu to jest całe moje życie, w weekendy wyjeżdżam do mojego domu nad rzeką i spędzam czas z rodziną i przyjaciółmi. Wolę opowiadać o tym, co robię zawodowo. A to chyba nie interesuje czytelników kolorowych magazynów.
Strzeże Pani swojej prywatności.
Na pewno mam problem z przekroczeniem granicy intymności. Ostatnio zostałam poproszona przez jeden z tytułów – internetową wersję – o opisanie mojego dnia. Zrobiłam to i trochę źle się później z tym czułam – miałam wrażenie, że za bardzo się odsłoniłam, choć żadnych fajerwerków i wyznań tam nie było. Ale i tak miałam wrażenie, że to moje i nie ma potrzeby się tym dzielić. Szczerze mówiąc współczuję wszystkim tym gwiazdom i celebrytom, którzy są na świeczniku...
Często sami tego chcą....
Pewnie tak, ale czytanie o własnym rozwodzie, przez który właśnie się przechodzi czy utracie pracy czy jakiejkolwiek porażce czy potknięciu musi być straszne.
Pani jednak skupia się na pracy. Patrząc na Pani drogę zawodową trudno oprzeć się wrażeniu, że konsekwentnie realizuje Pani swoje marzenia. Jest w tym dużo rozsądku.
Ten mój rozsądek polega chyba na tym, że lata temu podjęłam decyzję, by zajmować się tym, co lubię. Muszę i chcę prowadzić firmę w taki sposób, żeby to działało, bo byłabym zrozpaczona, gdybym nie mogła projektować. Często ten głos rozsądku w mojej głowie to mój mąż, który zajmuje się tym, za czym ja nie przepadam, czyli księgowością, bankami, przelewami, podpisami....Ten rozsądek wynika też z doświadczenia, bo kiedy 20 lat temu zaczynałam tworzyć pierwszą firmę, działałam w dużej mierze intuicyjnie. Jednak w tym czasie dużo się nauczyłam. I kolejne zwycięstwa, i porażki uczyły mnie tego, jak firmę prowadzić. Pamiętam, na czym się sparzyłam, a co było złym posunięciem.
Był taki moment, że pomyślała Pani, że to wszystko ją przerasta?
Nie, bo nigdy nie było tak, żeby całkiem mi coś nie wyszło. Miałam momenty zwątpienia. Przez pierwsze miesiące prowadzenia nowej firmy miałam dużo obaw, które wynikały z tego, że było bardzo wiele tematów, którymi musiałam się zająć. Okazało się jednak, że moje klientki do mnie wracają, pojawiły się nowe, więc powoli zyskuję pewność siebie.
Co było najtrudniejsze?
Trudno było przestawić się na mniejszą skalę. W Simple było 50 sklepów, na razie mam dwa, choć w planach następne, projektuję więc o wiele mniej rzeczy, co jest trochę trudniejsze choćby jeśli chodzi o współpracę z producentami materiałów. Z części tkanin z bólem serca muszę rezygnować, do części muszę dopłacać właśnie dlatego, że szyjemy mniej ubrań.
Otworzenie nowej marki, gdy wciąż była Pani kojarzona z Simple, jest odważne.
Dla mnie to moment zwrotny, moje życie wywróciło się do góry nogami. Przez ostatnich kilka lat zajmowałam się głównie projektowaniem, teraz doszły wszystkie inne aspekty prowadzenia biznesu. A realia są teraz inne niż w latach 90., kiedy tworzyłam Simple. To, co się nie zmieniło, to moje podejście do mody – wciąż uważam, że moda jest zabawą i nie traktuję jej śmiertelnie poważnie. Kobietom moda ma dawać przyjemność, relaks, mają pójść do sklepu i dobrze się bawić robiąc zakupy. Nie chcę, żeby to był dla nich stres.
Co jest najważniejsze w projektowaniu dla kobiet?
Mocno definiuję ubrania na dzień i na wieczór. Na wyjście do kina i na kolację. Nie przebieram kobiet. Ostatnio najchętniej projektuję sukienki – sama mam taką potrzebę, od pewnego czasu noszę wysokie obcasy i spódnice, sukienki, choć przez ostatnich kilkanaście lat biegałam w trampkach. Kobiety chętnie noszą dziś sukienki, bo znalazły w sobie wewnętrzną siłę i nie muszą już garniturem udowadniać mężczyznom, że są im równe. W latach 90. szaloną popularnością cieszyły się damskie garnitury – dziś kobiety chcą nosić sukienki, nie chcą się przebierać za mężczyzn.
Marka Lidia Kalita jest pozycjonowana jako luksusowa...
Miałam dylemat, jeśli chodzi o ceny. Chciałam, żeby kobieta mogła sobie pozwolić na kupno mojej sukienki, płaszcza czy czegokolwiek, czego potrzebuje. Ja sama rzadko kupuję bardzo drogie rzeczy, bo wiem, ile kosztuje ich wyprodukowanie. Moje rzeczy nie są tanie, ale to nie są ubrania, na które trzeba odłożyć dwie pensje. Nie rozumiem np. chęci posiadania torby Hermesa Birkin, która kosztuje kilkadziesiąt tysięcy i trzeba na nią czekać pół roku. Co trzeba mieć w głowie, żeby chcieć kupić taką torebkę?
Ludzie chcą pokazać status.
Pewnie tak, ale myślę, że to raczej smutne - żeby dowartoścowywać się w taki sposób. Lubię oglądać program "Życie w przepychu", który pokazuje obłęd, w jaki popadają ludzie, którzy mają za dużo pieniędzy. To ludzie, którzy urządzają w swoim wielkich rezydencjach imprezy, po czym każą gościom chodzić w ochraniaczach na buty, żeby nie zarysowali podłogi....To żałosne.
Klasę się ma, czy nabywa z czasem?
Myślę, że jeśli ktoś dorastał w skromnych warunkach, a później dorobił się pieniędzy, to wyznacznikiem luksusu może być dla niego nowobogacka ostentacja. Oczywiście nie jest to reguła.
Co to jest luksus?
Dla kogoś innego luksusem będą zupełnie inne rzeczy – posiadanie przyjaciół. Ja uważam, że to luksus, choć może brzmi jak banał. Dla mnie luksusem jest to, że od 20 lat mam to samo grono przyjaciół. Jest taki film Woddy'ego Allena "Whatever Works" – film świetny, ale najbardziej podoba mi się tytuł. Niech każdy robi, co mu w duszy gra. Tak jak ja.