Są w ciągłym ruchu. Załatwiają, negocjują, tworzą i walczą. Zwykle robią kilka rzeczy naraz, bo ciągle są komuś potrzebni. Aktywiści z wyboru, idealiści z natury. Cisi poruszyciele rzeczywistości. Zobaczcie kto stoi za lepszym jutrem.
Reklama.
Stoją oczywiście setki. Organizacje pozarządowe, urzędnicy, pewnie kilku polityków i cała masa obywateli. Od sąsiadki, która walczy z czystością w okolicznym skwerze, po rowerzystę, który agituje na facebooku w sprawie kolejnych ścieżek. Wybrać z tej setki trójkę jest trudno. W końcu każdy, nawet najmniejszy osiedlowy aktywizm się liczy. Nasz MINI przewodnik nie oprowadza więc po osobach, ale bardziej po sytuacjach. Bo jak słownik synonimów podaje aktywista to nie tylko działacz, ale też fantasta, kółkowiec, społecznik, propagandzista i ochotnik. Trzy pytania, trzy sytuacje i trzy oblicza aktywizmu.
Janek Śpiewak – waleczny społecznik
Doktorant w Instytucie Socjologii, przewodniczący stowarzyszenia
„Miasto jest nasze”, manager baru Plac Budowy i dorywczo opiekun do
dzieci. Społecznik, który choruję na Warszawę. Dla swojego miasta jest
w stanie zrobić wiele, choćby przebrać się za domek i przeparadować w
kartonie na głowie pół miasta albo wparować na posiedzenie rady miasta
niosąc koryto. Zapowiada, że będzie działał do momentu, w którym
straci siłę do walki albo po prostu wszystko naprawi.
Podobno napędza cię gniew. Co teraz podnosi ci ciśnienie?
Złość to złe słowo. Napędza mnie raczej niesprawiedliwość. Wszystko
zamyka się w jednym słowie: Warszawa. Denerwuje mnie wieczna
prowizorka, niechlujstwo i tandeta. Że z miasta z potencjałem zamienia
się w bezosobowy twór, który nie liczy się ze swoją historią,
zabytkami a przede wszystkim ludźmi. „Miasto jest nasze” stara się tą
rzeczywistość zmienić. Powoli, małymi krokami, ale nie bez sukcesów.
No właśnie. Pierwszym z nich było chyba wybronienie Domków Fińskich, zeszłego lata.
Trudno nazwać to sukcesem, bo sprawa nadal się toczy. Prawdą jest
jednak fakt, że dzięki wielu osobom z Otwartego Jazdowa, ale też naszemu stowarzyszeniu, które wtedy jeszcze było nieformalne, sprawa przedostała się do
mediów. Nad domkami pracujemy zresztą nadal. „Miasto jest nasze”
złożyło właśnie projekt stworzenia w jednym z domków fińskich
rotacyjnego domu kultury. Projekt polegałaby na tym, że dowolna
instytucja mogłaby wejść w posiadanie domku na miesiąc, po to żeby
rozkręcić w nim swoje działania. Jazdów oprócz tego, że jest naszym
pierwszym sukcesem, to ma też dla mnie znaczenie osobiste. Od walki o
domki fińskie zaczęła się moja szersza działalność społeczna. Teraz
nie wyobrażam sobie dnia bez działania.
Działasz na wielu polach. Naukowo, społecznie, ale też oczywiście
zawodowo. Jesteś w ciągłym ruchu. Jak udaje ci się to połączyć?
Wbrew pozorom wszystko jest ze sobą jakoś powiązane. Doktorat piszę o
Miasteczku Wilanów i o mieszkającej tam klasie średniej. W ramach
szukania materiału do pracy naukowej zajmuje się dziećmi rodziny
mieszkającej w Miasteczku. Łączę więc pracę naukową z zarobkową.
Knajpa to trochę inny projekt, ale też bardzo miejski. Stojąc za barem
można dowiedzieć się co boli ludzi, a mnie ludzie interesują
najbardziej. Do naszego stowarzyszenia co chwilę ktoś zgłasza się z
problemem, że dziecka nie można zapisać do przedszkola, że burmistrz
kłamie, że będą wycinać drzewa. Staramy się wszystkim pomóc i
wszystkich zauważyć. Odpowiadamy na najmniejsze problemu. A czas?
Czasu nie starcza mi na własne problemy. Ale może to i lepiej.
Najpierw naprawmy Warszawę.
Grzegorz Lewandowski – kulturalny agitator
Po Warszawie krąży żart, że Lewandowski musiał otworzyć sobie knajpę w Pałacu Kultury, żeby urzędnicy zaczęli go szanować. Żart raczej złośliwy, ale sporo prawdy jest w tym, że z miastem miał zawsze problem. Teraz powoli wychodzą na prostą. Po głośnym zamknięciu Chłodnej 25, otworzył Bar Studio. Właśnie rusza z projektem Plac Defilad a przy okazji w Domu Braci Jabłkowskich wraz z trzema organizacjami pozarządowymi otwiera Inkubator Innowacji Społecznej. W branży aktywistów od 10 lat, przynajmniej formalnie. I nic nie zapowiada, żeby sytuacja miała się zmienić.
Na mieście mówią, że obrażasz się, jak nazywają cię aktywistą. Trudno jednak znaleźć inne słowo na osobę, która rozkręca kulturalnie Warszawę. Z własnej inicjatywy i z dużym poświęceniem.
To żart. Uwielbiam słowo aktywista. Jest piękne. Nie chciałabym generalizować, ale przy tym jak w sprawy publiczne zaangażowani są w naszym kraju obywatele, bardzo ważne, żeby byli aktywiści. Dają dobry przykład. W końcu lepiej, żeby ludzie interesowali się światem wokół siebie i chcieli go zmieniać. Pojęcie jest ostatnio wyświechtane i nadużywane. Pisaniem na facebooku świata się nie zmieni. Jeśli jednak mam jakieś marzenie, to takie, w którym cały świat składa się z aktywistów. Są nimi wszyscy obywatele – mieszkańcy, urzędnicy i politycy.
No właśnie. Ci drudzy to chyba twoi najwięksi wrogowie. Jeśli już o koszmarach mówimy.
Nieprawda. Miewam z nimi problem, ale nie traktuje ich jak wrogów. Bez urzędników nie da się nic zrobić w tym mieście. Dobrym przykładem jest Plac Defilad – najnowszy projekt, który rusza w czerwcu. Żeby wygospodarować ten kawałek chodnika przed Pałacem Kultury musieliśmy odbyć setki rozmów z urzędnikami. Wiem, że dla wielu z nich fakt, że postawimy scenę czy stół na tym placu jest bardzo niewygodny. Zgodzili się jednak na różne szalone propozycje. I za to ich cenię. Wraz z grupą instytucji kultury dostaliśmy płytę przy wejściu do Pałacu Kultury na trzy lata. To nie będzie łatwy czas, ale ilość osób, które chcą uczestniczyć w projekcie, przychodzą z pomysłami i angażują się sprawia, że wierze, że może się udać. Staram się otaczać ludźmi, którym się chce. I wśród tych ludzi bardzo liczna grupa to miejscy urzędnicy.
Nowa przestrzeń, to nowe wyzwanie. Co masz zamiar zrobić na największym i najważniejszym placu w mieście, żeby wszyscy byli zadowoleni? Bo przecież jak robisz coś z ramienia miasta, to musisz chyba myśleć o wszystkich.
Dla wszystkich znaczy dla nikogo. Nie da się zrobić przestrzeni dla każdego. Będziemy się jednak starać, żeby stosunkowo jak najwięcej osób było zadowolonych. Program dzieli się na trzy grupy: wydarzenia robione przez inicjatorów projektu, czyli instytucje kultury i nauki z Pałacu Kultury i okolic Placu Defilad - koncerty, debaty, spotkania, wystawy, pokazy filmowe i usługi dla mieszkańców. Druga grupa to wydarzenia, które mają celebrować pierwszy rok działania, takie symboliczne zdarzenia zapraszające do wspólnego projektowania i prototypowania przestrzeni miejskiej. Trzeci element to duże wydarzenia kulturalne, jak zbliżający się Red Bull Music Academy Weekender Warsaw. Poza tym będzie coś dla dzieci, dla seniorów, dla widzów teatralnych. Skala projektu budzi respekt i mamy w zespole dużo stresu. Wiemy, że w ciągu ostatnich 25 lat z Placem i z Pałacem niewiele osób sobie poradziło. Ale nie mamy wyboru. Trzeba działać. Inaczej się nudzę.
Adam Kadenaci – miejski poruszyciel
Między treningami, konsultacjami i kolejnymi projektami przemieszcza się na rowerze. W ciągłym ruchu. Sport uprawia i sport bada. Trudno mu więc oddzielić pracę od relaksu. Założyciel Klubu Sportów Miejskich „Skarpa”. Obecnie z fundacją „Na miejscu” ożywia plac na Krochmalnej 3, na Targówku organizuje zajęcia z football freestyle a w planach ma badanie orlików na Mazowszu. Raczej nieuchwytny, za to bardzo skuteczny,
Grasz w ultimate frisbee, uprawiasz slackline i jeździsz na rowerze. Jako osobie super aktywnej pewnie łatwiej namawia ci się innych do uprawiania sportu?
Oczywiście jestem dobrym przykładem, ale pewne rzeczy nie tak łatwo zmienić. Ludziom sport albo kojarzy się z zawodowym sportem, czyli biernym siedzeniem przed telewizorem albo jest smutnym wspomnieniem z WFu, kiedy na zaliczenie trzeba było skakać przez kozła. W Skarpie próbujemy pokazać ludziom, że istnieją inne sporty poza piłką nożna i koszykówką, i że sport wcale nie musi być grupową i drogą zabawą. Istnieje masa tanich, indywidualnych i naprawdę wciągających sportów. Jak chociażby wspomniany slackline, czyli chodzenie po linie.
Dobrze, że wytłumaczyłeś, bo to jednak wciąż bardzo niszowa sprawa. Co mają w sobie te oryginalne sporty, czego brakuje naszej swojskiej siatkówce?
Są środowiskowe. Uprawiając niszowy sport poznajemy prawdziwych fascynatów, którzy są bardzo różni. W drużynie może być i kurier, i pracownik korporacji i urzędnik. Wiele osób bardzo silnie identyfikuje się z uprawianym przez siebie sportem, czyniąc go wręcz swoją życiową filozofią. Sport zrobił się ostatnio bardzo modny. Wystarczy spojrzeć na ulicę. Wszyscy biegają, jeżdżą na rolkach czy na rowerze. Jedynym problemem jest fakt, że wciąż brakuje miejsc gdzie można go uprawiać. W Polsce powstają głównie boiska, brakuje za to miejsc do miejskich form aktywności.
Jedno z takich miejsc powstanie na Krochmalnej 3, między blokami za „żelazną bramą”. Opowiedz o tym projekcie?
Pracujemy nad nim wraz z fundacją „Na miejscu” od dwóch lat. Na początku zajmowaliśmy się głównie działaniami animacyjnymi, które miały pobudzić mieszkańców bloków. Później zajęliśmy się placem pomiędzy budynkami. Mieszkańcy zgłaszali swoje pomysły a potem projekty zostały przegłosowane. Co ciekawe, najbardziej brakuje im na placu miejsc do siedzenia, ważna jest też zieleń i woda. Na podstawie konsultacji pracownia Centrala zaprojektowała wyspy, które „wylądują” na tym betonowym placu. Na razie znajduje się tam tylko siłownia plenerowa, która przechodzi prawdziwe oblężenie. Nawet wieczorami seniorzy ustawiają się w kolejce do sprzętów. To bardzo budujący widok. Sport, jak widać, nie jest tylko dla młodych.