
Podobno nie należy kupować jedzenia w miejscu, gdzie w menu znajdziemy zdjęcia potraw. Z moich obserwacji wynika, że równie ryzykowne są lokale, które mają więcej metrów kwadratowych, niż pozycji w karcie. Im więcej obsługi, tym dalej do właściciela. A im dalej od niego, tym nam bliżej do wyjścia.
REKLAMA
Większość z nas marzy o swojej knajpie. Większości na nią nie stać, więc jeśli już porywa się na ten odważny krok, to inwestuje w mały lokal. Zwyczajnie na większy nas nie stać. Ponieważ na remont wydaje się fortunę, to potem nie starcza nam na obsługę. Za barem trzeba więc stanąć samemu. A jeśli już za nim stoi, to robi się wszystko, żeby klient do nas wrócił. Wciąż oczywiście myśląc o długach i tej idiotycznej inwestycji, jaką było otworzenie baru. To oczywiście moja własna teoria, ale większości wypadków się sprawdza. Jeśli jesteście w nowym mieście, to w pierwszej kolejności poszukajcie najmniejszego baru. Gwarantuje, że w środku spotkacie przyjaźnie nastawionych ludzi, prostą kartę i kilka rad, jak poruszać się po obcych ulicach. Świat MINI jest dużo łatwiejszy do oswojenia i wbrew pozorom na wyciągnięcie ręki. Zobaczcie nasz przewodnik po MINI miejscówkach z maksi możliwościami.
Małpi Biznes
Kiedyś zajmowali najmniejszy lokal w Warszawie, bo czterometrową witrynę na Marszałkowskiej. Od dłuższego czasu mają trochę większą kawiarnie na dworcu Warszawa Powiśle. O przestrzeni nie ma jednak co mówić. Małpi Biznes to raczej lada z kanapkami i jedną z pyszniejszych kaw w mieście. Nastawiona na przyjeżdżających do Warszawy, otwarta jest od bladego świtu. I do samego rana można tam kaprysić. Kanapki robione są na miejscu, więc jeśli nie roszponka to pomidorek, a jak uczulenie na mleko to pesto. Na miejscu można spotkać Kamila i Arka, właścicieli, którzy jedną kawę potrafią zamienić w codzienny rytuał.
Kiedyś zajmowali najmniejszy lokal w Warszawie, bo czterometrową witrynę na Marszałkowskiej. Od dłuższego czasu mają trochę większą kawiarnie na dworcu Warszawa Powiśle. O przestrzeni nie ma jednak co mówić. Małpi Biznes to raczej lada z kanapkami i jedną z pyszniejszych kaw w mieście. Nastawiona na przyjeżdżających do Warszawy, otwarta jest od bladego świtu. I do samego rana można tam kaprysić. Kanapki robione są na miejscu, więc jeśli nie roszponka to pomidorek, a jak uczulenie na mleko to pesto. Na miejscu można spotkać Kamila i Arka, właścicieli, którzy jedną kawę potrafią zamienić w codzienny rytuał.
ul. Smolna
pon. - pt. 7.00-20.00
sob. 8.00-16.00
pon. - pt. 7.00-20.00
sob. 8.00-16.00
Zainspirowany kultowym samochodem bar w Budapeszcie to kwintesencja miniowatości. W końcu skoro brać już przykład, to od najlepszych, a MINI to jeden z piękniejszych mikro projektów. Niby mały, a o wielkiej mocy. Podobnie jest w węgierskim barze, którego karta alkoholowa na pewno doda każdemu animuszu. Bar odwiedzić trzeba nie tylko ze względu na menu, które co zabawne wcale nie jest malutkie, ale dla niesamowitej przestrzeni. W środku oprócz ścian udekorowanych technicznymi rysunkami samochodu, znjadziemy obrusy w charakerystyczną czarno-białą kratkę, kanapy stylizowane na siedzenia samochodów i liczne MINI dodatki. Aż by się chciało odjechać stolikiem w daleką podróż..
1051 Szent Instavan Ten, Budapeszt
pon.-śr. 10.00-24.00
czw.-sob. 11.00-02.00
nd. 11.00-24.00
pon.-śr. 10.00-24.00
czw.-sob. 11.00-02.00
nd. 11.00-24.00
Gofiarnia
Absolutny brak miejsca i absolutna chęć zostania w tym braku. To zdanie najlepiej opisuje Gofiarnie, która straszy metrażem i kusi zapachem. Jest tu tak ciasno, że wszyscy sobie patrzą na ręce. Może i dobrze, bo dzięki temu wiadomo, że gofrów tu się nie odgrzewa, a robi na miejscu. Że składniki są świeże i trzymane w lodówce, a kelner przed zrobieniem każdego gofra myje ręce. Pewnie gdyby nie mył i tak gofry były pyszne, bo szczegół nie tkwi w higienie a w cieście. W Gofiarni są dwa do wyboru – klasyczne i razowe. Do tego masa niekonwencjonalnych dodatków: kozi ser, bekon czy łosoś i obsługa, która naprawdę wie co sprzedaje i rzeczywiście wszystkiego próbowała. Jak na współczesne standardy, cecha bezcenna.
Absolutny brak miejsca i absolutna chęć zostania w tym braku. To zdanie najlepiej opisuje Gofiarnie, która straszy metrażem i kusi zapachem. Jest tu tak ciasno, że wszyscy sobie patrzą na ręce. Może i dobrze, bo dzięki temu wiadomo, że gofrów tu się nie odgrzewa, a robi na miejscu. Że składniki są świeże i trzymane w lodówce, a kelner przed zrobieniem każdego gofra myje ręce. Pewnie gdyby nie mył i tak gofry były pyszne, bo szczegół nie tkwi w higienie a w cieście. W Gofiarni są dwa do wyboru – klasyczne i razowe. Do tego masa niekonwencjonalnych dodatków: kozi ser, bekon czy łosoś i obsługa, która naprawdę wie co sprzedaje i rzeczywiście wszystkiego próbowała. Jak na współczesne standardy, cecha bezcenna.
ul. Puławska 11
pon. -nd. 10.00-20.00
pon. -nd. 10.00-20.00
Krowarzywa
To jeden z tych lokali, który powstał ze zwykłej potrzeby. Krzysztof Bożek i Hubert Denis nie jedzą mięsa od 15 lat. Wegański lokal był więc im niezbędny do życia. A że znudziło im się już robienie wegetariańskiego menu w innych barach, to postanowili założyć własny. Ciasny, ale własny. Ciasnota zresztą specjalnie tu nie przeszkadza, bo jak na fast food przystało wszystko dostaje się do rączki i na wynos. Jedynie w kolejce, a kolejki są tam zawsze, jest trochę ciężko. Kiedy jednak swoje się odstoi i weźmie pierwszy gryz burgera, to zapomina się o trudach wczytywania się przez cudze plecy w menu pełne „jagalnexów” i „cieciorexów”. Ciasnota pobudza apetyt i sprawia, że wyczekiwane jedzenie jest jeszcze bardziej pożądane. Gorzej, kiedy chcemy zjeść na miejscu, ale o to latem nie trzeba się martwić.
ul. Hoża 42
pon. - czw. 12.00-23.00
pt. - sob. 12.00-24.00
nd. 12.00-23.00
pon. - czw. 12.00-23.00
pt. - sob. 12.00-24.00
nd. 12.00-23.00
MINI w wersji lux. Małe miejsce, MINI porcyjki i maksymalna satysfakcja. Lokal zajmujący miejsce dawnego „chińczyka” to absolutny warszawski fenomen. Je się tu ekskluzywnie, za stosunkowo niewielkie pieniądze. Lokal składa się z trzech stolików i długiego baru z widokiem na kuchnię. Widać wszystko. Noże, zamrażalki, zlew pełen naczyń i komórkę szefa kuchni. I fajnie, bo jest trochę jak w domu. Kiedy kucharz szykuje nam przekąskę można z nim pogadać. Zapytać o składniki, poradzić się i skomplementować osobiście. Jeśli ma się szczęście, to można też spotkać w środku właściciela, z którym po francusku albo mocno zaakcentowaną angielszczyzną można pogadać o wszystkim co ważne i nie ważne. Warto się z nim zakolegować, bo jego wiedza dotycząca gotowania jest ogromna.
ul. Poznańska 5
pon. 12.00-22.00
wt. - czw. 12.00-23.00
pt. - sob. : 12.00- 00.00
nd: 12.00 -22.00
pon. 12.00-22.00
wt. - czw. 12.00-23.00
pt. - sob. : 12.00- 00.00
nd: 12.00 -22.00
Meksykańska kuchnia ostatnio podbija salony. Do tej pory meksykańskie były food trucki, od niedawna na Mokotowie działa „meksykaniec” stacjonarny, którego założycielem jest znany w pewnych środowiskach Bilon z Hemp Gru. Testosteronu więc nie brakuje, tym bardziej, że przestrzeń jest MINI a za barem sami chłopcy. Do tego ostre, świetne potrawy i hiszpańskie napoje. Można się zakochać. Mała przestrzeń składająca się z jednego stolika sprawia, że ludzie są sobie bliżsi. W emocjonalnym tego słowa znaczeniu. Wspólne są sosy, wspólna jest woda i serwetki, i jakoś rozmowa zaczyna się sama kleić. A że towarzystwo raczej hip-hopowe to ciekawych opowieści nie brakuje.
ul. Odolańska 15
pon. - sob. 12.00-20.00
nd. 11.00-20.00
pon. - sob. 12.00-20.00
nd. 11.00-20.00
Mały Wojtek
Na MINI i maxi picie. Mały Wojtek, który przycupnął sobie w bramie na tyłach Brackiej to miejsce idealne na spotkanie z barmanem w cztery oczy. Spokojnie można wylewać żale i prosić o drinki na zamówienie. Nie ma też raczej szansy na wyjście w pojedynkę. Alkohol i lokal dwa na trzy metry równa się romans albo chociaż jakaś wesoła przygoda. Miejsce idealne dla tych, którzy lubią przeżywać różne sytuacje w stadzie albo potrzebują ciepła drugiego człowieka. Ocieranie, klepanie, popychanie w cenie. Można wyładować całotygodniowy stres i poczuć się jak na domówce. Wszędzie blisko.
Na MINI i maxi picie. Mały Wojtek, który przycupnął sobie w bramie na tyłach Brackiej to miejsce idealne na spotkanie z barmanem w cztery oczy. Spokojnie można wylewać żale i prosić o drinki na zamówienie. Nie ma też raczej szansy na wyjście w pojedynkę. Alkohol i lokal dwa na trzy metry równa się romans albo chociaż jakaś wesoła przygoda. Miejsce idealne dla tych, którzy lubią przeżywać różne sytuacje w stadzie albo potrzebują ciepła drugiego człowieka. Ocieranie, klepanie, popychanie w cenie. Można wyładować całotygodniowy stres i poczuć się jak na domówce. Wszędzie blisko.
ul. Bracka 20