
Prezes PiS Jarosław Kaczyński porzucił marzenie o „Budapeszcie w Warszawie” i zadeklarował, że po dojściu do władzy będzie robił wszystko, by Polska była tym, czym jest teraz Turcja. Zaniepokojeni mogą spać spokojnie, bo to obietnica tak wiarygodna, jak poprzednie tego typu. Mieliśmy stać się już drugą Irlandią i Japonią, grożono też, że skończymy jak Grecja. I co? I nic. Pozostaje tylko niesmak, że nasi politycy ciągle powtarzają, że Polska ma być "kimś", a nie sobą.
Ale czy deklaracji szefa PiS naprawdę można się dziwić? Przecież od 30 lat podróże palcem po mapie to ulubiony sport polskich polityków...
Zaczął Lech Wałęsa. Był 1980 rok, tuż po sierpniowych strajkach. "Zbudujemy w Polsce drugą Japonię" – wypalił w obecności zagranicznych dziennikarzy. O co mu chodziło? Przede wszystkim o bezkrwawą drogę do demokracji, ale też o przetestowane w tym kraju połączenie tradycji z nowoczesnością. Wałęsa zachwalał cnoty Japończyków, takie jak solidarność, rzetelność, dyscyplina i pracowitość. Po wizycie w tym kraju mówił:
Widziałem dobre drogi, podziwiałem gospodarkę, obserwowałem sprawnie funkcjonujący system polityczny, umocowany na umiłowaniu dla tradycji i szacunku dla monarchii, a jednocześnie z silnym rysem nowoczesności. Takiej rzeczywistości życzyłem sobie w Polsce..
I taki przekaz miał także popłynąć w świat. Bo, jak przyznał po latach w "Tygodniku Powszechnym", słowa o Japonii były po prostu wymyślonym na poczekaniu chwytem retorycznym. Zachód potrzebował czytelnego i jednoznacznego znaku, czego właściwie chcą związkowcy. "Nie mogłem użyć przykładu państwa będącego w opozycji do bloku państw komunistycznych, powiedzieć, że chcemy w Polsce zbudować drugie Niemcy Zachodnie czy Francję" – wyjaśniał.
Prawdziwy festiwal porównań i wyliczania wzorców rozpoczął się 25 lat po obietnicy lidera "S". Najsłynniejsza deklaracja padła w kampanii przed wyborami parlamentarnymi z 2007 roku. Donald Tusk stwierdził wtedy, że polska gospodarka może przeżyć cud na miarę irlandzkiego "tygrysa celtyckiego".
Z Warszawy do Budapesztu i z powrotem
Tak jak lider PO miał Irlandię, tak szef PiS miał Węgry. "Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, że nam się uda, że będziemy mieli w Warszawie Budapeszt" – powiedział Kaczyński, kiedy dowiedział się, że jego partia przegrała wybory z 2011 roku. Jego współpracownicy przez ostatnie kilka lat powtarzali, że kraj ten pod rządami Orbana jest wzorem do naśladowania – przede wszystkim za konserwatywne wartości.

