Nie wyprowadzać ludzi na ulice, nie podgrzewać atmosfery, nie angażować się w otwartą wojnę z PO, przypominać, kto pierwszy mówił o układzie – taką strategię w reakcji na aferę taśmową przyjęli politycy partii Jarosława Kaczyńskiego. Założenie jest proste: Tusk sam się wykrwawi, a atak PiS byłby dla niego tylko kroplówką.
Część publicystów dziwi się, skąd taka wstrzemięźliwość Kaczyńskiego i jego partyjnych kolegów w obliczu afery taśmowej. Bartosz Marczuk z „Rzeczpospolitej” ich zachowanie nazwał wręcz „blamażem”. „Bezradni, zagubieni, nieprzygotowani. Zachowanie PiS trąci amatorszczyzną” – napisał. Oczekiwał, że partia powoła kilka zespołów roboczych, które na różnych frontach będą walczyć o zdyskontowanie afery: może będą donosić do prokuratury na bohaterów taśm albo codziennie przedstawiać kolejne, kompromitujące wątki z nagrań.
Nic takiego się nie wydarzyło. Posłowie PiS zapowiedzieli tylko sejmowe konsultacje w sprawie konstruktywnego wotum nieufności i na tym właściwie ofensywa się kończy. Dlaczego? Całą filozofię streścił w dwóch zdaniach zawarł Adam Hofman. „Tusk pierwszy raz w sytuacji kryzysowej zareagował źle i ta decyzja go dopadnie prędzej czy później. Jego ciało płynie już Wisłą, wystarczy stać na brzegu i czekać” – stwierdził w wywiadzie dla „Rz”.
Pisowcy jak sępy
– Wrogo milczymy, tak? (śmiech). Po prostu reagujemy na miarę możliwości. Wybraliśmy parlamentarną drogę. Po pierwsze, konsultacje ze wszystkimi klubami opozycyjnymi. Po drugie, rozmowy prezesa Kaczyńskiego z posłem Gowinem. Kontynuujemy więc scalanie sceny politycznej po prawej stronie. To wszystko, co mogliśmy tutaj zrobić – komentuje dla naTemat poseł Zbigniew Kuźmiuk, członek komitetu politycznego PiS.
Obalenie rządu w Sejmie raczej się nie uda, bo nic nie wskazuje na to, że opozycja może się dogadać, a co dopiero mówić o przekonaniu kilku polityków koalicji (warunek konieczny do osiągnięcia wymaganej większości). Strategia wyczekiwania ma jednak mocne podstawy. Sam Kuźniuk przyznaje, że dotychczas Polacy z rezerwą przyjmowali krytykę rządu przez jego partię. Ostre ataki na PO wcale nie przekładały się na większe poparcie dla jej głównego rywala. Wniosek: dwubiegunowy konflikt to coś, od czego w tak wyjątkowej sytuacji trzeba za wszelką cenę uciekać.
Tym bardziej, że sondaże potwierdzają, że Platforma krwawi (w ostatnim ma 24 proc., PiS - 31 proc..). Jak stwierdził Hofman, wzorem jest tutaj premier Węgier Victor Orban, który wiele miesięcy czekał, aż rząd socjalistów runie pod ciężarem "taśm prawd". "Po aferze Rywina też nie doszło od razu do rozwiązania Sejmu, zaczęło się mocne gnicie. I tutaj będzie tak samo" – zaznaczył. On i inni politycy PiS założyli więc, że niczym sępy będą czekać na autodestrukcję obozu władzy.
Inna rzecz, że nie musi do niej dojść. Wyjściem ewakuacyjnym dla PO mogą okazać się np. przedterminowe wybory.
Odkurzyć słownik IV RP
Całkiem milczeć działacze PiS nie mogą. Jednak jeśli już zabierają głos, to w spójnym przekazie, który koncentruje się na zagrożeniu dla demokracji i wolności słowa. "Musimy obronić wolność słowa w Polsce, musimy obronić demokrację. Jest jedna droga do zmiany: zmiana tego rządu" – mówił po akcji ABW w redakcji "Wprost" prezes Kaczyński.
Kluczową rolę gra tutaj język. Słuchając polityków PiS można odnieść wrażenie, że wrócili do słownika IV RP. "W Polsce istnieje sitwa, która chce utrzymać władzę za wszelką cenę, odrzucając podstawową regułę demokracji” – grzmiał Kaczyński tuż po publikacji pierwszych zapisów podsłuchanych rozmów.
Wtórował mu szef klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak. „Wygląda na to, że sitwa rządzi Polską. Potwierdzają się diagnozy o polityce transakcyjnej, które stawiało Prawo i Sprawiedliwość. Panowie załatwiają sobie w restauracji własne interesy. To świadczy o słabości demokracji w Polsce” - komentował.
Z kolei na ostatniej konferencji szefa tego ugrupowania pojawiło się określenie "lumpenproletariat". „Język, którym Ci panowie się posługują, to jest język lumpenproletariatu. Polską dzisiaj rządzi grupa lumpenproletariacka i to jest naprawdę tragedia. To jest spełnienie marzeń wszystkich wrogów Polski” – przekonywał prezes.
Czy to przypadek, że hasła typu "sitwa" i "lumpenproletariat" wróciły? – Chcemy pokazać, że mieliśmy rację dużo wcześniej diagnozując stan tego państwa. Maska rządzących spadła i teraz takie określenia są szczególnie aktualne – podkreśla poseł Kuźmiuk.
"Na ulicach nie damy rady"
Zostaje jeszcze kwestia protestów ulicznych. Można byłoby oczekiwać, że Kaczyński będzie chciał wyprowadzić ludzi. Tymczasem robią to tylko narodowcy. W PiS słyszę, że wynika to ze strachu przed porażką. Po pierwsze, ludzie nie są aż tak oburzeni, by dawać temu wyraz na ulicach. Po drugie, mamy koniec czerwca i początek wakacji. – Zdajemy sobie sprawę, że w tych warunkach nie udałoby się nam zorganizować tłumnych demonstracji. Dużej części Polaków to po prostu nie interesuje – przyznaje Kuźmiuk.