Co się stało w Szklarskiej Porębie? Czemu faworytki tak bardzo zawiodły? - zastanawia się cała sportowa Polska. Zaraz po feralnych ćwierćfinałach zadzwoniliśmy w tej sprawie do Romana Kuźniara. Zawodowo - doradca prezydenta Komorowskiego. Po godzinach - zapalony biegacz - amator i znawca narciarstwa. Oto , co nam powiedział.
Co takiego się stało? Polka i Norweżka za bardzo się spięły? Przegrały to w głowach?
Nie sądzę. Z jednej strony na pewno nie chciały się szarpać. Musiały zostawić sobie trochę sił na półfinał, ewentualny finał. No i na jutro. Myślę zresztą, że to właśnie jutrzejszy bieg na 10 km klasykiem może być kluczowy dla rywalizacji o Puchar Świata.
Każdy kolejny bieg był coraz wolniejszy
Właśnie. Myślę, że Bjoergen i Kowalczyk na pewno nie pomogła pogoda. Był świeży śnieg, który na początku został ubity. Pierwsze sześć zawodniczek przejechało sprawnie, w dobrym czasie. A wie pan, co robi się z ubitym świeżym śniegiem, gdy ktoś po nim przejedzie?
Są takie małe koleiny.
Właśnie, ja bym to nazwał mierzwą. To powoduje, że ciężko jest płynnie biec, że człowiek traci rytm i musi się szarpać. Zwłaszcza w stylu dowolnym. Musi się zdobyć na większy wysiłek niż zwykle.
A profil trasy? Kowalczyk narzekała na to przed startem.
Na pewno Polce nie pomógł. Nie było długiego, ciężkiego podbiegu, na którym mogłaby uciec. Ale powtórzę. Kluczowe były warunki, te atmosferyczne.
Z Romanem Kuźniarem zrobiliśmy też dłuższą rozmowę, ogólną, o narciarstwie biegowym w Polsce, o jego pasji. Do przeczytania tutaj, polecamy