
Nachodzi kulminacyjny moment. Po prawie czterech latach ciężkich poszukiwań trener Franciszek Smuda zamyka selekcję. Ogłosi dziś kadrę na zbliżający się turnieju Euro 2012. Powoła najlepszych polskich piłkarzy. Przynajmniej w teorii. Wśród nazwisk, które wieczorem wymieni selekcjoner, najprawdopodobniej zabraknie wielokrotnych reprezentantów kraju, piłkarzy z silnych klubów zagranicznych.
REKLAMA
- Wyjście z grupy to nasz cel mimum na Euro - zapowiada napastnik Robert Lewandowski. On akurat nie musi się martwić o to, że będzie miał możliwości uczestnictwa w realizowaniu tego postanowienia.
Występuje w Borussii Dortmund, z którą w najbliższą sobotę będzie oficjalnie świętował drugi z rzędu tytuł mistrza Niemiec. Ale nie tylko wybitne umiejętności umożliwiają Lewandowskiemu występy w kadrze. Także odpowiedni charakter, dobre relacje z trenerem oraz odrobina szczęścia. Tych dwóch elementów niektórym polskich piłkarzom, równie zdolnym co "Lewy", zabrakło.
"Drużyna narodowa ma godnie reprezentować kraj podczas piłkarskiego turnieju" - to hasło przewodnie w myśleniu i w czynach Franciszka Smudy. I nie chodzi tu tylko o wynik sportowy osiągnięty na Euro, ale także względy dyscyplinarne. Zapewne z tego powodu w jego notesie, z którego odczyta dziś nazwiska powołanych piłkarzy, trudno będzie znaleźć graczy, którzy mu "podpali". Jedni z (mniej lub bardziej) uzasadnionych powodów. Są też tacy, których Smuda praktycznie od początku nie zauważył. Jakby nie istnieli, nie byli zawodowymi piłkarzami z polskim paszportem.
Dla Artura Boruca i Sławomira Peszki kariera w reprezentacji Polski to zamknięty rozdział. Przynajmniej w kontekście zbliżającego się Euro. Choć obaj są doceniani na Zachodzie, grają w silnych ligach europejskich, to nadto nadwyrężyli zaufanie Smudy. Dlatego nie muszą nawet włączać wieczorem odbiorników telewizyjnych, "Franz" i tak ich nie wymieni.
Boruc wraz z Michałem Żewłakowem ( o nim poniżej), przesadzili z alkoholem w czasie podróży powrotnej ze zgrupowania w Ameryce Północnej na jesieni 2010 roku. Piłkarze pili wino na pokładzie samolotu lecącego z Montrealu do Warszawy. W zamian za to Smuda ich zrugał i zapowiedział, że ich więcej nie powoła do kadry.
Każdy z bohaterów zdażył już przedstawić swoją wersję wydarzeń. Boruc, początkowo nie chciał komentować tej sprawy. W końcu przełamał się - podczas wywiadu udzielonego telewizyjnej stacji "nSport" ostro zaatakował selekocjonera.
- Tak, wypiłem wino! I co z tego? Dziwi mnie to, że została rozpętana tak wielka afera związana z tym, co się stało w samolocie. Każdy z nas, kiedy jest w dobrym towarzystwie, jest lekko wyluzowany. Trenerowi pewnie nie pasowało, że bawiliśmy się lepiej od niego - przyznał Boruc.
- Tak, wypiłem wino! I co z tego? Dziwi mnie to, że została rozpętana tak wielka afera związana z tym, co się stało w samolocie. Każdy z nas, kiedy jest w dobrym towarzystwie, jest lekko wyluzowany. Trenerowi pewnie nie pasowało, że bawiliśmy się lepiej od niego - przyznał Boruc.
Później nazwał trenera "Dyzmą" i tym samym sam ostatecznie przekreślił swoje szanse gry na Euro.
Smuda pomijał go przy każdych następnych meczach towarzyskich. Niechętnie wypowiadał się na temat bramkarza, tłumacząc iż "mamy wielu zdolnych golkiperów". Po części ma rację. Wojciech Szczęsny jest bezapelacyjnym numerem jeden w bramce naszej kadry. Ale Boruc, jako rezerwowy, mógłby okazać się bezcenny. Nie tylko dlatego, że występuje w silnej lidze włoskiej. W barwach Fiorentiny może walczyć z Milanem czy Juventusem.
Boruc do niedawna był też bożyszczem polskich kibiców. Jako jedyny polski zawodnik mógł wracać z podniesioną głową z nieudanego mundialu w Niemczech w 2006 roku oraz z Euro 2008. Podczas obu turniejów popisywał się nieprawdopodobnymi paradami. Jednym z jego najlepszych reprezentacyjnych występów był mecz Polska - Niemcy w 2006 roku. Przegrany przez naszych 0:1. Ale gdyby nie Boruc, Polacy zostali by rozgnieceni przez rywali, przegrali by 0:10.
Naszej młodej drużynie na Euro nie zabraknie z pewnością motywacji, ambicji, zaangażowania. Ale doświadczenia może tak. Dlatego Boruc, nawet siędząc na ławce, tworząc atmosferę w zespole, zdaniem wielu, potrzebny jest w kadrze. Ale Smudy raczej nie da się przekonać.
Historia Słowomira Peszki również zawiera wątek alkoholowy. A nawet dwa. Na jesieni 2010 roku, po meczu z Australią, Peszko miał o czwartej rano z trudem wyjść z pokoju Maciej Iwańskiego. Pech chciał, że natknął się wówczas na kierownika reprezentacji Konrada Paśniewskiego i trenera Jacka Zielińskiego. Peszko miał obrazić Zielińskiego podważając jego kompetencje. Kiedy sprawa dotarła do Smudy, ten podjął decyzję o niepowoływaniu do drużyny obu zawodników.
Iwański i tak nie miał większych szans na grę w kadrze. Ale Peszko to dobry znajomy Smudy, jeszcze z czasów Lecha Poznań. Dlatego ostatecznie wybłagał od trenera swój powrót. Peszko wrócił do reprezentacji, ale nie wyciągnął wniosków. Podpadł Smudzie drugi raz. Tym razem wylądował w Izbie Wytrzeźwień w Kolonii na początku ubiegłego miesiąca.
Zdaniem niemieckich gazet, w nocy z soboty na niedzielę(wielkanocną), 27-letni Peszko wywołał awanturę w taksówce. Został zatrzymany przez policję w Kolonii.
Choć taksówkarz odwoływał później swoje zeznania, a trener klubowy FC Koeln po tygodniu przywrócił piłkarza do składu, Smuda pozostał nieubłagany. - Peszko jest skreślony, bo okazał się recydywistą. Nie będzie go w mojej kadrze. Koniec. Kropka - zaznaczał trener na łamach Przeglądu Sportowego. Od tego czasu trener nie zmienił zdania. Peszko na wybaczenie nie ma co liczyć.
Michał Żewłakow - kompan Boruca z "afery samolotowej", jest w nieco lepszej sytuacji niż bramkarz Fiorentiny. Ze wszystkich najbardziej "przekreślonych" piłkarzy u Smudy, sytuacja Żewłakowa jest najbardziej niejasna. Z kilku powodów.
Po pierwsze, 102-krotny reprezentant kraju nigdy nie zaatakował Smudy, w tak ostrych słowach, co Boruc. Nigdy nie nazwał trenera "Dyzmą". Ma tylko do niego ogromny żal za zbyt pochopną reakcję. Żewłakow nie spalił za sobą wszystkich mostów.
Jego atutem jest również wyśmienita forma, którą prezentuje od wielu miesięcy w barwach warszawskiej Legii. W głównej mierze to dzięki niemu klub z Łazienkowskiej walczy wciąż o mistrzostwo Polski. A Smuda na nadmiar klasowych, doświadczonych defensorów w reprezentacji nie narzeka. Próbował już wielu ustawień, zawodników i do dziś nie wiemy, kto zagra na środku obrony naszej drużyny na Euro. Jeśli czyjeś nazwisko miałoby wywołać największe zaskoczenie dziś, to może Żewłakowa.
Bramkarz Tomasz Kuszczak oficjalnie nigdy nie podpadł trenerowi Smudzie. Mimo tego, jeden z najbardziej utytułowanych polskich bramkarzy ostatnich lat, nie jest powoływany do kadry. I nic nie wskazuje na to, by miał zagrać na Euro. Choć nawet sam Jerzy Dudek parę dni temu podkreślał, że Kuszczak zasługuje na szansę.
Kuszczak jest bardzo rozczarowany zaistniałą sytuacją. Jest wypożyczony z Manchesteru United do grającego w Championship Watford i zbiera tam świetne recenzje za swoją grę. Smuda go jednak nie docenia - To, że ostatnio zaczął występować nie oznacza, że wskoczy do pociągu na Euro" - zapowiedział selekcjoner.
Wcześniej Kuszczak był co prawda rezerwowym, ale nie w Cracovii czy Dolcanie Ząbki, ale w Manchesterze United. Aktualnym mistrzu Anglii, jednej z topowych ekip w całej Europie. Smuda nie dostrzega także istnienia m.in Tomasza Cywki czy Mirosława Sznaucera. Choć obaj grają w ligach zagranicznych. I mają za sobą mecze o większej stawce niż derby Krakowa czy Warszawy.
Małe szanse na reprezentacyjne powołanie ma także Arkadiusz Piech, czołowy napastnik tego sezonu w polskiej lidze. Podpora Ruchu Chorzów, wciąż walczącego o tytuł mistrzowski. Jest jednym z z wyróżniających się piłkarzy w Ekstraklasie. Mimo tego, Euro 2012 , to dla niego odległa perspektywa.
- Piech ma już 27 lat, a ja wolałbym zabrać na Euro młodego gracza, z którego w przyszłości reprezentacja będzie miała pożytek - oznajmił Smuda.
- Jeśli Piech nie znajdzie w kadrze na Euro, to byłaby to duża strata dla zespołu. Tym bardziej, że mało mamy napastników stabilnych, o takiej charakterystyce. Piech to zawodnik szybki, pasowałby do kontraataków. Z tego co wiem, Piech nie otrzyma jednak szansy. Z kolei wśród powołanych ma się podobno znaleźć Michał Kucharczyk z Legii Warszawa - mówi Andrzej Juskowiak, były napastnik reprezentacji Polski.
Jeśli Piechowi wypomina się wiek, to co dopiero ma powiedzieć Tomasz Frankowski. Choć w sierpniu skończy 38 lat(!), jest wiceliderem strzelców polskiej Ekstraklasy. Zdobył 15 bramek, najwięcej z polskich zawodników. Więcej od niego ma tylko pochodzący z Łotwy Artjoms Rudnevs, który na co dzień gra w Lechu Poznań. Niektóre media od dawna domagają się, by Frankowski w kadrze występował nie w roli trenera napastników, ale ponownie jako piłkarz.
- Frankowski zostanie powołany, ale tylko do roli trenera. A szkoda. Teraz jest na to za późno, ale jeszcze 2-3 miesiące temu można było zmienić stanowisko i wziąć pod uwagę "Franka" jako napastnika reprezentacyjnego - zauważa Juskowiak
- Nie rozumiem dlaczego u nas trzydziestokilkuletni zawodnik jest odsyłany na trenerską ławkę. Przecież w klubach z Włoch czy Niemiec piłkarze po trzydziestce odgrywają kluczowe role. Drzwi reprezentacji powinny być dla Frankowskiego szeroko otwarte - przekonuje z kolei Tomasz Iwan w wywiadzie dla CzasFutbolu.pl
Niepewna jest także sytuacja Sebastiana Boenischa. Miał zbawić polską defensywnę, ale wielomiesięczna kontuzja uniemożliwiła mu zrealizowanie tej misji. Smuda przez ten czasu powtarzał jednak, że nie zapomni o piłkarzu Werderu Brema. Boenisch zagrał kilka minut w ostatnim meczu towarzyskim z Portugalią. Pytanie tylko, czy nie był to symboliczny koniec jego przygody z kadrą. Powołując Boenischa, selekcjoner zaufa bowiem człowiekowi, którego forma od wielu miesięcy jest wielką niewiadomą.
A Waszym zdaniem, trener Smuda zaskoczy kibiców powołaniami na Euro?