Słońce przygrzało. Szczególnie w modnych, nieklimatyzowanych knajpach. Czas więc porzucić postindustrialne bary i wyjść na trawnik. Tym bardziej, że majówka w tym roku jest nieprzyzwoicie długa. Zapomnijcie jednak o tradycyjnym wypadzie na działkowego grilla. Hipsterski piknik rządzi się swoimi prawami.
Skuter, rower, longboard
Dobry środek transportu to podstawa. Auto raczej nie wchodzi w grę, bo modni chłopcy
i dziewczyny raczej nie ruszają się na odległość dalszą niż kilka przecznic od ulubionego baru. Jeśli jednak już chcą poszaleć w samochodzie, to miej pewność, że będzie to stare Volvo albo Saab. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że na piknik przyjadą zdezelowaną Vespą albo rowerem. Miejskie są już dawno passe, ostre koło przereklamowane, kolarzówka też już powoli idzie do lamusa. Prym wiodą swojskie Wigry i składaki. Małe kółeczka nadają się tak samo dobrze do jazdy, jak i do zapakowania ich pod pachę i przechadzania się po parku. Zdecydowanie nadają szyku, tak samo jak deska, która króluje tej wiosny na szosie. Longboard świetnie sprawdza się zarówno w roli środka transportu, jak i przenośnego stoliczka na piwo. Od biedy można używać go do jednego, i drugiego.
Rakietka, frisbee, guma
Spędzając czas na świeżym powietrzu trzeba pamiętać o odpowiednich rozrywkach. Leżenie na trawie z papierosem jest mało zwracające uwagę. Lepiej więc wstać i poruszać się w niestandardowy sposób. Na salony po latach wróciła guma. Zespołowe wyskoki to ostatnio ulubiona rozrywka „cudownych dzieci”. Skaczą pod klubami, skaczą w barach i parkach. Do upadłego. A jeśli nie skaczą, to grają w frisbee. Do mody wracają ostatnio wszelkie sporty z dzieciństwa: zbijaki, palanty i rakietki. Grupowe i niezobowiązujące.
Koszer, eko, regionalny
Nie ma pikniku bez jedzenia. Prawdziwy hipster nie zadowoli się kiełbaską z grilla, po pierwsze zwykle jest weganem albo wegetarianinem, a po drugie dalekie mu są plebejskie rozrywki. Prędzej więc na przyjęcie na trawie przyniesie ręcznie robiony hummus, koszerne przekąski czy ekologiczny twaróg. Na pikniku je się prosto, ale z fantazją. Jedzenie ma być niszowe i najlepiej zrobione w domu. Modnie jest też ugotowanie czegoś razem. Przyjacielski chłodnik? Wspólne obieranie buraków, ogórków i botwinki może przynieść wiele radości. Poza tym czerwone warzywa dobrze wypadają na zdjęciach i są malownicze, jak z resztą wszystkie nowalijki. Do picia „home made lemoniada”, Club Mate albo regionalne piwo. W cenie są też wszelkie egzotyczne zdobycze, waniliowa coca cola przywieziona z Ukrainy, rabarbarowy sok w Berlina czy woda Borjomi prosto z Gruzji.
Pieski, dresy i slipersy
Nonszalancja to zdecydowanie hasło tej wiosny. Ma być swobodnie, wygodnie i piżamowo, dlatego na pikniku zamiast w baletkach pojawiamy się w slipersach, czyli butach wzorowanych na męskich rannych pantoflach. Do tego bawełniany dres albo krótkie spodenki, przypominające te, w jakich grało się w tenisa w latach 70. Góra też zostaje niezobowiązująca. Może to być stanik od kostiumu, najchętniej w stylu pin-up girl, albo luźna bawełniana bluzka, z dekoltem odsłaniającym bieliznę. Na głowie nosimy okulary. W żadnym razie nie są to Ray-Bany, ale Persole albo „kocie okulary” a la lata 70. Czapki albo inne nakrycia głowy raczej nie wchodzą w grę, za to mile widziany jest pupil. Psy towarzyszą nam teraz na co dzień, przez imprezy, po pikniki. Najlepiej wzięte ze schroniska, choć po sukcesie filmu „Artysta” jack russelle też jest w cenie.
Domy zdrojowe, dachy, dzikie plaże
Hispterzy raczej nie wyjeżdżają, w końcu niezbyt dobrze radzą sobie poza miastem. Jeśli już gdzieś się ruszają, to tylko w obrębie kilkunastu kilometrów, tak żeby wieczorem nie spóźnić się na bauns w lokalnym barze. W modzie są wszelkie "nielegalne" miejsca. Piknikujemy na dachach budynków, dzikich plażach i pod mostami. Szukamy postindustrialnych miejsc, pełnych niebezpieczeństwa i magicznych widoków. Jeśli nie mamy w sobie żyłki Indiana Jones, możemy równie dobrze wybrać się do domu zdrojowego. Ciechocinek to hipsterskie SPA. W dobrym tonie jest wybrać się na oldschoolową wycieczkę do tężni w Konstancinie, albo skoczyć na PRL-owski odkryty basen. Byleby było obskurnie i niszowo. Od biedy można piknikować na trawniku, ale musi on być w najbardziej niespodziewanym miejscy, choćby na środku ronda. Moda nie zna granic.