"Trollowanie" to sztuka, którą do perfekcji opanowali nie tylko komentatorzy na forach internetowych. W minionych 12 miesiącach kilka osób dobitnie pokazało, że nie ma nic prostszego niż przepis na sztucznie wywołany skandal.
Według słownikowych definicji troll, czy to w sieci, czy w realu, karmi się zainteresowaniem ludzi. Świadomie prowokuje więc innych uczestników dyskusji (przy pomocy agresywnych czy kontrowersyjnych wypowiedzi), by rozpętać burzę, podnieść temperaturę sporu albo po prostu skupić na sobie uwagę. Dziennikarz "Rzeczpospolitej" w 2014 roku przy kilku okazjach wpasowywał się w ten opis.
Największy popis trollingu dał w kwietniu, kiedy ni stąd, ni zowąd uderzył w biegaczy, pisząc, że "bieganie to rozrywka dla ludzi o niezbyt subtelnej umysłowości". Jego tekst może służyć za modelowy przykład postawy, której określenie wzięło się od angielskiego "trolling for fish" oznaczającego "łowienie na haczyk".
Jest tu wszystko, co w dyskusji o bieganiu denerwujące i irytujące: propozycja wysłania maratończyków do Puszczy Kampinoskiej, przykład katolika, który przez trening zaniedbuje mszę świętą, a nawet tyrada na temat nazwy "półmaraton" ("wymyślono ją w czasach politycznej poprawności po to, żeby nie urazić tych uczestników biegu, którzy na przebiegnięcie całej trasy nie mają siły").
Rybka złapała haczyk. Dyskusja o felietonie Zdorta toczyła się przez kilka dni i sprowadzała się najczęściej do litanii głosów oburzenia. A komu było mało, mógł się włączyć przy kolejnych wywołanych przez publicystę "debatach". Np. przy ostatniej o... piercingu. "Nigdy nie rozumiałem kobiet przekłuwających sobie uszy i wywieszających w nich ozdoby. (…) Siedzi pani, która ma kolczyk wbity w boczną ściankę nosa, staram się ją omijać. Przypomina mi murzynów ze starych obrazków. (…) Niepokoją mnie nawet tatuaże z henny" – napisał kilka dni temu dziennikarz "Rz".
PIOTR SZUMLEWICZ
Nikt tak nie działa na nerwy internautów o prawicowych sympatiach, jak ten lewicowy komentator. I chyba mu się to podoba, bo jego tezy i propozycje wyglądają tak, jakby były obliczone na wywołanie fali "hejtu".
To Szumlewicz w tym roku przekonywał, że trzeba "ustawowo znieść ubóstwo". To on proponował 95-procentowy próg podatkowy dla osób zarabiających ponad milion złotych rocznie (bo w ten sposób "podatki będą zgodne z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej"). Pisał też, że "ZUS to jedna z najważniejszych instytucji publicznych, która od wielu lat stabilnie wypłaca świadczenia milionom seniorów", a nagonka na tę instytucję to albo wyraz głupoty, albo "nienawiści wobec emerytów".
"Szumi" jest uosobieniem znienawidzonego w internecie "lewactwa". Każda jego wypowiedź to lewicowa ideologia w maksymalnie przerysowanej postaci. Tak przerysowanej, że aż karykaturalnej (jak w przypadku oskarżenia TVP o rasizm) , co po kilku głośniejszych internetowych stało się ewidentne nawet dla jego krytyków. Dlatego można pokusić się o noworoczną wróżbę – niedługo trolling Szumlewicza przestanie być skuteczny.
ZBIGNIEW STONOGA
Troll-tegoroczne objawienie, który działania prowadzi na szeroką skalę i angażuje w nie spore środki. Właściwie cała działalność Stonogi polega na tym, by wzburzać, szokować i przekraczać granice, stwarzając jak największe problemy innym.
Gdyby był anonimowym komentatorem na forum, pewnie stalkowałby innych użytkowników, demaskował ich tożsamość, wyciągał szczegóły z życia prywatnego. Teraz robi to w realu. Wpada z kamerą na komisariaty policji, odkrywa personalia policjantów, wydzwania do urzędów i ministerstw, nawet doniósł na siebie do ministerstwa skarbu.
Kwintesencją trollingu była jego akcja wymierzona w rzecznika policji Mariusza Sokołowskiego. Biznesmen postawił sobie za cel skompromitować funkcjonariusza i - jak twierdzi - wykupił jego długi. Potem po złotówce odsprzedawał udziały w wierzytelności. Nabyło je ponad 18 tys. osób.
Wygląda na to, że to troll z przyszłością. Zakładając partię przenosi swój "interes" na kolejny obszar.
RAFALALA
Bohaterka kilkudniowego sierpniowego skandalu. Zaczęło się od tego, że na ulicy pobiła mężczyznę, który nazwał transwestytę słowami: "to coś". Potem szybko poszło. Wizyta w studio Polsat News, gdzie oblała wodą Artura Zawiszę, wywiady, zwierzenia o występie w filmie porno, historia (pełna nieścisłości) o zabitym kocie.
Rafalala wszystko robiła tak, by skupić na sobie uwagę, wywołać możliwie najostrzejsze reakcje prawicowych komentatorów, jak najdłużej pozostać tematem nr 1 w mediach. I to się udawało. Chodziło o rozgłos, a nie - jak twierdzą niektórzy - o kwestię praw transseksualistów w Polsce.
MATKA KURKA
Troll wyniesiony do rangi autorytetu. Chodzi o Piotra Wielguckiego, znanego na prawicy blogera, który procesował się z Jerzym Owsiakiem. Wielgucki zrobił karierę na tym, że publicznie zarzucił szefowi WOŚP sprzeniewierzanie środków zbieranych na Orkiestrę. Owsiak musiał się tłumaczyć, że nie jest "królem żebraków i łgarzy", "seksistowskim romskim macho" czy "hieną cmentarną na dorobku" – tak pisał o nim bloger.
Ostatecznie sąd uniewinnił Wielguckiego z dwóch zarzutów (bo "krytyczne opinie są dopuszczalne"), a skazał za "hienę cmentarną". Tu jednak odstąpiono od wymierzenia kary, bo Owsiak odpowiedział w mediach "zniewagą wzajemną".
Nie ulega wątpliwości, że "Matka Kurka" wygrał. Nie tylko nie poniósł kary, ale sprawił, że wśród krytyków WOŚP powszechne jest przekonanie o przekrętach Owsiaka. To także zwycięstwo trollingu, bo przykład Wielguckiego pokazuje, że insynuacje, obelgi i porównania typu "romski macho wysyłający ciężarną żonę na żebry" pozostają bezkarne. W imię wolności słowa. I wolności trollowania.