Realne zagrożenie konfliktem o ogólnoeuropejskiej skali, w świetle którego część globalnych graczy próbuje dokonać rozstrzygnięć z pominięciem Polski w Warszawie... nie ma już większego znaczenia. Ważniejsze dla rządu stały się strajki rolników, górników i uspokajanie kolejnych grupy stojących w kolejce po więcej pieniędzy i przywilejów.
– To są już inni związkowcy, w nas było więcej patriotyzmu – komentuje Jerzy Borowczak, który w sierpniu 1980 roku inicjował historyczne strajki na Wybrzeżu. Dziś proponuje, by w geście dobrej woli związkowcy odpuścili premier Ewie Kopacz choć na kilka tygodni, by mogła wreszcie zająć się polityką zagraniczną.
– Propozycje ministra są nie do przyjęcia, blokady zostają. W środę ciągniki ruszą w marszu gwiaździstym na stolicę – zapowiedział w poniedziałkowy poranek lider rolniczego OPZZ Sławomir Izdebski. W tym świetle gorsi nie mogli zostać więc protestujący górnicy i kilka godzin później związkowcy ze Śląska ogłosili zaostrzenie strajku w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej, który od teraz przybierze formę okupacyjną. Za plecami rolników i górników wciąż gotowi dołożyć swoje trzy grosze do kryzysu w państwie wciąż są też pocztowcy, kolejarze i nauczyciele.
Nic dziwnego, bo po tym, gdy premier Ewa Kopacz pierwsze protesty w gorącym roku wyborczego maratonu rozwiązała poprzez wystawienie rządowego "miękkiego podbrzusza", lepsza okazja związkowcom nie mogła się trafić. Wywalczą swoje teraz albo będą skazani na kolejne kilka lat marginalizacji, bo po wyborach nikt w Warszawie nie przejmie się już ich blokadami czy palonymi oponami.
Potrzebny gest dobrej woli
Pytanie tylko, czy w imię minimalnej odpowiedzialności za dobro państwa nie powinni oni premier Ewie Kopacz choćby na kilkanaście dni odpuścić? Próbują bowiem zdestabilizować sytuację w kraju, którego położenie geopolityczne jest najmniej stabilne od ćwierćwiecza. Front wojny rosyjsko-ukraińskiej niepostrzeżenie napiera coraz bardziej na zachód, nerwowo robi się na pograniczu Rosji z krajami bałtyckimi i w europejskiej przestrzeni powietrznej, a unijni sojusznicy zaczynają grać z Kremlem na własną rękę.
Niemcy stanowczo odmawiają Ukrainie wsparcia militarnego, Francja sugeruje daleko idące ustępstwa w sprawie kształtu mapy naszej części Europy, a Węgry, Grecja i Cypr coraz bardziej otwarcie przyznają, że bliżej im do nowego sojuszu z Moskwą niż gry na zasadach Brukseli. Kiedy wielu europejskich przywódców bierze w tym tygodniu udział w tej nerwowej rozgrywce podróżując od stolicy do stolicy, polska szefowa rządu ma na głowie inne problemy.
– Naprawdę rozumiem protestujących, że wybrali akurat ten czas, bo lepszego na strajki długo nie będzie. Jednocześnie potwierdza się, że to są zupełnie inni związkowcy. W nas było więcej patriotyzmu i odpowiedzialności – komentuje w rozmowie z naTemat Jerzy Borowczak, poseł Platformy Obywatelskiej i człowiek, który wraz z Bogdanem Borusewiczem, Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim zainicjował historyczny strajk w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku.
Destabilizacja służy związkowcom? Raczej Putinowi...
Jak sam przypomina, w III RP również nie wahał się strajkować, na przykład wówczas, gdy prowadził kilkusettysięczna demonstrację przeciwko rządowi Jana Olszewskiego. Jerzy Borowczak zwraca jednak uwagę, że pionierzy związków zawodowych z jego czasów nawet w okresie PRL-u nie wybierali na strajki takich momentów, w których sytuacja w naszej części świata była najbardziej napięta.
Dlatego polityk i były opozycjonista proponuje, by zawrzeć dziś umowę społeczną, w której związkowcy zobowiązaliby się odpuścić premier Ewie Kopacz na kilka tygodni, podczas których mogłaby ona wreszcie w pełni poświęcić się wejściu w rozgrywkę toczącą się wokół naszych granic. Wybory przecież nie uciekną i jeszcze przed majowym starciem o Belweder, a tym bardziej jesienną kampanią parlamentarną, będzie sporo czasu na strajki i demonstracje.
Rosyjski interes, rolniczy interes
Trzeba bowiem przyznać, że rolnicy blokujący od kilku dni drogi na wschodzie Polski nie tylko poprzez tę metodę strajku przypominają Samoobronę, z której wywodzi się ich obecny lider Sławomir Izdebski. Duch zaprzyjaźnionego niegdyś z reżimem Wiktora Janukowycza Andrzeja Leppara unosi się na rolniczych protestach także w ich prokremlowskim nastawieniu.
Oficjalnie najważniejszym postulatem jest wypłata odszkodowań za straty spowodowane przez dziki i wypłaty kwot rekompensujących trudną sytuacją w skupie żywca. Na blokadach coraz głośniej słychać jednak krytykę faktu, iż w imię solidarności z Ukrainą rząd zepsuł rolnikom świetnie funkcjonujący biznes, którego klientami byli przede wszystkim Rosjanie. –Mieliśmy być Europejczykami, a zostaliśmy żebrakami na drodze – oburzał się na antenie TVP Info jeden z rolników z Lubelszczyzny, stojąc na tle swojego ciągnika John Deere serii 6M, którego ceny rozpoczynają się od ok. 300 tys. zł.
O tym, że ludzie wywodzący się z Samoobrony są najlepszymi ambasadorami poszerzenia granicy polsko-rosyjskiej o obecną Ukrainę przekonaliśmy się już wiele miesięcy temu. – My nie mamy dziś z Rosją żadnych konfliktów, problemów – mówił w marcu ubiegłego roku były poseł tej formacji, Mateusz Piskorski w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". Wychwalał też Władimira Putina. – Jest jednym z niewielu przywódców, którzy w sposób konkretny i precyzyjny potrafią sformułować interes narodowy państwa, na którego czele stoją – ocenił.
Co tu komentować...?
Czasu na rozmowę o wszystkich tych kwestiach w poniedziałek nie znalazł natomiast szef centrali Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, która jest wspólnym mianownikiem w zasadzie każdego z tegorocznych protestów. Jan Guz uznał, że gorące wydarzenia w Polsce i Europie mogą zaczekać z jego komentarzem co najmniej kilka dni. – Ja jestem obecnie na drugiej półkuli, nie mam czasu na komentarze – odparł jedynie, gdy próbowaliśmy się z nim skontaktować.
poseł i były opozycjonista w okresie PRL, inicjator strajku w sierpniu 1980 roku
To byłby gest potwierdzający ich patriotyzm i dobrą wolę, bo przez obecne działania związkowców władze naszego kraju nie mają nawet zbyt wiele czasu na zaangażowanie się w rozwiązanie sytuacji na Wschodzie. O takie rozwiązanie może być jednak trudno, szczególnie ze strony protestujących rolników. Przecież przewodzący im Sławomir Izdebski zarabia na imporcie rosyjskiego zboża i węgla. Nie wiem zatem, czy on na pewno walczy o uciśnionych rolników i robotników z Polski. Raczej walczy o swoje interesy, a może i nie tylko. Bo przecież destabilizacja w Polsce nikogo tak nie cieszy, jak właśnie Rosjan.