Prowokacje na granicy z Łotwą, testy szpiegowskich statków na Bałtyku, budowa nowej bazy tuż przy niestrzeżonym fragmencie granicy z Finlandią, wreszcie loty bombowców z głowicami jądrowymi u wybrzeży Wielkiej Brytanii i Francji. To tylko część działań Kremla, które sprawiły, że wiele naszych europejskich sojuszników podwyższa lub planuje podwyższyć gotowość bojową. Finowie wzmacniają granicę, Litwini masowo szkolą się, a Kijów robi przegląd schronów. Dlaczego więc w Polsce jakby na dobre zakończyła się już dyskusja o przygotowaniach na ewentualne zagrożenie?
Zimna wojna wróciła na dobre i chyba nikt nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. O ile jeszcze prowokacyjne działania Rosjan na granicy z państwami bałtyckimi niezbyt przekonywały część zachodnich stolic, to od Nowego Roku wojska operujące na rozkaz Władimira Putina ostatecznie otworzyły im oczy.
Jak rozpętano II zimną wojnę...
W ten sposób jeden z najważniejszych fińskich dowódców komentował fakt, iż kilkanaście dni temu Rosjanie postanowili reaktywować ogromną bazę tuż przy fińskiej granicy. Na odcinku, który od prawie dwóch dekad pozostawał praktycznie niechroniony ze względu na normalizację stosunków między Helsinkami a Moskwą.
W ciągu ostatnich kilku tygodni podobnych sygnałów Rosja dała jednak Europie więcej. – Poprosiłem ambasadora, żeby wyjaśnił, dlaczego rosyjskie okręty wojskowe i samoloty prowadzą manewry zaledwie kilka kilometrów od naszej granicy. Pojawiają się pytania – taka aktywność jest pod adresem Łotwy czy to po prostu demonstracja siły? – pytał kilka dni temu minister obrony Łotwy Raimonds Vejonis. Granica lądowa, strefa powietrzna i łotewski obszar Bałtyku są bowiem głównym celem rosyjskich testów wytrzymałości NATO.
Nową wojnę z Zachodem na Kremlu ostatecznie przypieczętowano jednak decyzją o wysłaniu 28 stycznia bombowców strategicznych Tu-95 nad Europę. Dotąd Rosjanie w ten sposób często igrali z Brytyjczykami latając co najwyżej u wybrzeży Szkocji i nie wykazując specjalnie wrogich zamiarów. Przed tygodniem wybrali się jednak aż nad kanał La Manche. Co więcej, brytyjskim i francuskim lotnikom dali znać, że mają na pokładzie głowice jądrowe. Incydenty tak poważne nie były codziennością nawet w czasach I zimnej wojny.
Nic więc dziwnego, że dzień później Kijów poinformował, iż zarządza przegląd schronów i wzmocnienie obrony miasta. Bo sytuacja robi się tak napięta, iż fakt, że ukraińska stolica leży setki kilometrów od linii donbaskiego frontu nie jest już żadną gwarancją bezpieczeństwa.
Skąd ten spokój w Polakach?
– U nas nie wiadomo nawet, jaka liczba schronów w ogóle do użytku pozostała. Z mojej wiedzy wynika, że jest to liczba bardzo niewielka. Nie wiadomo też, w jakim stanie jest większość z nich – komentuje w rozmowie z naTemat gen. bryg. Marek Dukaczewski, były szef polskiego wywiadu wojskowego. Zwraca jednak uwagę, że Polska jest wciąż w takim położeniu, w którym przede wszystkim trzeba robić wszystko, by po prostu oddalić potencjalne zagrożenie i konieczność użytkowania takiej infrastruktury.
– Gdyby na ulicy pokazał się człowiek wymachujący ostrym narzędziem, albo trzymający w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl, tam za moimi plecami jest mój dom i moje dzieci. Więc wpadam do domu, zamykam się i opiekuje się moimi dziećmi – mówiła Ewa Kopacz o napięciu w Europie w pierwszym komentarzu po objęciu funkcji premiera. I wydaje się, że zasada, by nie straszyć dzieci człowiekiem wymachującym w ich pobliżu bronią stała się dla nas wszystkich wiążąca.
Szpica chroni... koncepcyjnie i testowo
Bo po co się tym jeszcze przejmować, skoro chroni nas szpica NATO? Cały problem w tym, że w zasadzie nie istnieje jeszcze żaden jej element. Na jesiennym szczycie w Newsport prezydent Bronisław Komorowski uspokajał, że zacznie ona funkcjonować już w 2015 roku, ale całkiem głośno mówi się dziś o tym, że na zaplanowanym na czwartek spotkaniu ministrów obrony NATO punkt dotyczący szpicy będzie oznaczał raczej potwierdzenie decyzji o konieczności jej przetestowania i rzeczywistym ukształtowaniu dopiero po... szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie, który ma się odbyć w 2016 roku.
Dopiero wówczas mamy doczekać się na wschodnich rubieżach NATO "kilku tysięcy żołnierzy, gotowych do rozmieszczenia w dowolnym miejscu w ciągu kilku dni", o których jesienią mówił ówczesny sekretarz generalny Sojuszu Anders Fogh Rasmussen. – Konieczność zaangażowania Zachodu w Polsce i innych krajach byłego bloku wschodniego część NATO-wskich polityków wykorzystuje, by wywrzeć na wschodnich członkach presję w sprawie naszej niechęci do udziału w działaniach przeciwko Państwu Islamskiemu. Mówi się, że przeciągając sprawę szpicy, dają do zrozumienia, że coś za coś – słyszę od oficera służącego w kręgach dowódczych.
Jak długo będziemy czekać na pomoc?
Wielu zbytnim spokojem nie napawa jednak nie tylko tempo powstawania szpicy, ale i szczegóły jej funkcjonowania. Jak zdradził w jednym z ostatnich wywiadów szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Gocuł, w przypadku poważnego zagrożenia ze strony wrogów ze Wschodu naprawdę silne NATO-wskie uderzenie byłoby w stanie nadejść z pomocą niezbyt szybko. – Siły do użycia w dalszej kolejności mają być tworzone przez dwie dodatkowe brygadowe grupy bojowe. Jedna będzie gotowa do przemieszczenia w ciągu 30 dni, a druga – w ciągu 45 – poinformował.
– W sprawie szpicy wszystko idzie do przodu i nie ma powodów do obaw. Ani w Polsce, ani w NATO nie ma na pewno próby bagatelizowania tej sprawy – uspokaja gen. Dukaczewski. Podkreśla też, że strona polska naciska dziś na to, by spora grupa żołnierzy stanowiących szpicę była zdolna do naprawdę maksymalnie sprawnej reakcji. Wojska specjalne, saperzy, żandarmi, czy pancerniacy wchodzący w skład nowych połączonych sił zadaniowych bardzo wysokiej gotowości maja być w stanie odpowiedzieć potencjalnemu przeciwnikowi nawet w ciągu 72 godzin.
Plan B
Zdaniem generała, w świetle tego, co aktualnie dzieje się w europejskiej przestrzeni powietrznej i na wschodzie Ukrainy, powstanie szpicy jest realne dość wcześnie. A nawet jeśli się to nie uda, to pozostaje nam program permanentnych ćwiczeń na terenie krajów bałtyckich i Polski. Tymczasowe zabezpieczenie wschodniej granicy NATO w ten właśnie sposób potwierdzają najnowsze doniesienia z Berlina, który zaoferował, że na ćwiczenia nad Wisłę wyśle około 1700 żołnierzy. Tak licznie Bundeswehra nie była obecna nawet na misji w Afganistanie. A mowa przecież o wsparciu zaledwie jednego sojusznika.
– Nowy szef Sojuszu Północnoatalntyckiego Jens Stoltenberg pochodzi z Norwegii, gdzie wojska NATO-wskie w ogóle nie stacjonują, ale prowadzone tam są przez cały rok ćwiczenia sojusznicze. Żołnierze NATO są więc tam stale i bardzo mocno obecni. To być może więc też najlepsze rozwiązanie dla Polski, do czasu pełnego rozwinięcia wszystkich komponentów szpicy. Może okazać się równie skuteczne, bo przecież ćwiczący żołnierze będą w ciągłej gotowości – stwierdza.
Nie jest dobrym znakiem, gdy twój sąsiad zaczyna używać siły i przemocy. To dobry czas, żeby podnieść stałą gotowość bojową naszych wojsk przy granicach...
gen. bryg. Marek Dukaczewski
były wieloletni szef Wojskowych Służb Informacyjnych
Rosyjskie działania, szczególnie w europejskiej przestrzeni powietrznej mogą jednak budzić uzasadnione obawy. Donoszono przecież już nawet o 150 lotach, do których Rosjanie zaangażowali bombowce strategiczne lub średniego zasięgu. Nie możemy więc zapominać o tym, że od kilkunastu miesięcy Rosjanie ćwiczą swoje wojska w różnych obszarach świata i te działania mają pewne ukierunkowanie, które nie powinno być dla nas bez znaczenia.