Uwieczniony w czasie pokazowego procesu rtm. Witold Pilecki, w którego życiorysie doprawdy trudną znaleźć jakąkolwiek rysę, spogląda w kierunku, z którego zrobiono mu fotografię. Jest "sądzony" za niezłomność bez względu na okoliczności. Niebawem zginie w egzekucji i zostanie wrzucony do któregoś z dołów śmierci. Do dziś nie doczekał się godnego pogrzebu, choć dyskusje o jego wyniesieniu na ołtarze nie milkną.
Z pewnością bohater nie trafi na nie zbyt szybko - zadecydował pod koniec poprzedniego roku, nie po raz pierwszy zajmując w tej sprawie stanowisko, kard. Kazimierz Nycz. Sytuacja patowa, tym bardziej, że Pileckim wielkim Polakiem był i wiedzą o tym wszyscy. Ale za wcześnie na błogosławieństwo.
– Po zasięgnięciu opinii specjalistów kościelnych nadal nie znajduję podstaw do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego; a więc sławy świętości w ujęciu kościelnym – cytuje najnowszą opinię warszawskiego hierarchy "Rzeczpospolita" w artykule Wiktora Ferfeckiego "Rotmistrz na ołtarze". Co nie oznacza, że do kanonizacji bohatera nie dojdzie nigdy. Kardynał daleki jest od tak kategorycznych stwierdzeń.
Decyzję duchowny podjął pod koniec zeszłego roku, a środowisko, które o ołtarze dla Pileckiego zabiega, nie kryje rozczarowania. A zabiega już kilka ładnych lat. Czynem i słowem.
Na pomysł kanonizacji rotmistrza wpadła Fundacja Paradis Judaeorum, kierowana przez Michała Tyrpę, inicjatora akcji społecznej "Przypomnijmy o Rotmistrzu" („Let’s Reminisce About Witold Pilecki”), która w założeniu ma rozpowszechniać wiedzą o ochotniku do Auschwitz, zarówno w kraju, jak i zagranicą. Bardzo dobrze, bo o człowieku, który dał się złapać Niemcom i, działając "za sprawę", wylądował w Auschwitz, trzeba mówić wszystkim. Pełna zgoda.
Fundacja działa od 2008 roku, a w ciągu siedmiu lat działalności apelowała do polskiego parlamentu o ustanowienie 25 maja - na pamiątkę egzekucji Pileckiego 25 maja 1948 roku - europejskim Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Domagano się też od Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie właściwego upamiętnienia bohatera. Wreszcie, zabiegano o uwagę Watykanu. Powód? Beatyfikacja Pileckiego.
Przewodniczący fundacji uważa, że Pilecki to idealny "święty na nasze czasy", dlatego sygnował dwa listy, jakie wysłano do tej pory do Stolicy Apostolskiej. Pierwszy, adresowany do Benedykta XVI, przeszedł bez echa; drugi - do Franciszka, wciąż czeka na odpowiedź.
Tyrpa wysyłał też pisma do polskich biskupów, a także do byłego już prymasa. W liście do abp. Józefa Kowalczyka sprzed roku nazywa bohaterskiego rotmistrza "męczennikiem", "naśladowcą Chrystusa"; powołuje się też na jedną z Ewangelii.
– Kult Rotmistrza wykracza daleko poza granice jednej czy dwóch diecezji. Witold Pilecki stał się patronem całej „przypominającej o Rotmistrzu” Polonii – czytamy. Z kolei ostatni list do kard. Nycza wraz z załącznikami... miał 120 stron.
Jak wiadomo, rotmistrz nigdy nie krył swojego głębokiego przywiązania do chrześcijańskiej wiary. Ale przecież umierał za Polskę, a ta jest dobrem każdego obywatela. Pozostanie wielkim, ale skromnym bohaterem. Niekoniecznie patrzącym na nas z cokołów pomników. Przemawiającym z książek, wystaw, filmów. Mamy zresztą już na wrzesień zapowiedzianą premierę najnowszego fabularnego obrazu o Pileckim.
Kiedy mówimy o rozpatrywaniu tej wielkiej postaci wyłącznie w religijnym kontekście, przypominać może się swoista licytacja na bohaterstwo, tak bliska nam, Polakom. Bo przecież wcale niedawno, w styczniu, wybuchła awantura o niezaproszenie dzieci rotmistrza na obchody wyzwolenia obozu Auschwitz. Ten oczywisty błąd znów podzielił Polaków.
Mamy w sobie bowiem coś niezwykłego, że przy okazji ważnych dla Polski rocznic, licytujemy się. Przeciwstawiamy wtedy sobie "swoich" bohaterów, ich zasługi. Jeden poszedł do Auschwitz dobrowolnie, drugiego Niemcy wypuścili, bo niedomagał. Aluzja oczywista, ale komu to wartościowanie potrzebne?
Czy naprawdę rotmistrz Pilecki, o którym w naszym kraju mówi się coraz więcej (choć ciągle za mało) i którego Zachód zna jako jednego z najbardziej bohaterskich ludzi w czasie II wojny światowej, potrzebuje aureoli? Trudno rozstrzygnąć, a już na pewno nie dziś. Choć rola "chrześcijańskiego rycerza XX wieku" - jak bohatera widzi Tyrpa w swym najnowszym wpisie na Facebooku, być może jest przesadzona.
Na tym samym portalu społecznościowym prezes fundacji odsyła na profil "Chcemy beatyfikacji Witolda Pileckiego", w końcu zaznacza: kult Pileckiego jest faktem, "również w sensie eklezjalnym", a bohatera - jak pisze - czci się w Polsce, Irlandii i na Białorusi. Zupełnie spontanicznie - przekonuje prezes "Paradis Judaeorum".
Ale co do tego nie jest z kolei pewny Tomasz Krzyżak z "Rzeczpospolitej". Jak pisze w swej analizie, kult rotmistrza ma wymiar sztuczny, w pewnym sensie wręcz "fejsbukowy"; poza tym czytamy, że "każdy może być świętym bez oficjalnego uznania". O ile pojmujemy "świętość" jako coś, co oddaje wyjątkowość, heroiczność i inne cnoty razem wzięte.
Można zatem być żarliwym katolikiem, ginąć w męczeńskich okolicznościach i nie być wyniesionym na ołtarze. Można też dostąpić świętości, choć początkowo się na nią nie zanosi - i tego wcale nie wyklucza kard. Nycz. Poczekajmy. Dla mnie "świętość" rotmistrza już zawiera się w jego odwadze, heroizmie, a więc jakże chrześcijańskiej postawie. Gdyby przyszło zginąć za wiarę, nasz bohater pewnie by się nie zawahał...
Ale nawet nie o to tu chodzi. Skoro od kilku lat na tzw. Łączce trwają ekshumacje ofiar represji komunistycznych, a badacze mają pewność, że właśnie tam musi leżeć Pilecki, to wypadałoby poczekać. Nie rozstrzygnięcia dyskusji o świętości i "świętości", bohaterach i "bohaterach" życzyłbym sobie w najbliższej przyszłości, a informacji o identyfikacji szczątków rotmistrza, a następnie ich godnego pochówku.
Niech więc ewentualny przyszły błogosławiony spocznie najpierw w godnym miejscu, po tylu dekadach poniewierki. Niech państwo wyprawi mu honorowy pogrzeb, jaki należy się wielkiemu Polakowi. Niech każdy, kto chce, zyska w końcu możliwość modlitwy na fizycznym grobie bohatera. Kto wie, może w ten sposób zrodzi się kult, potrzebny do beatyfikacji?