Zdrada! – krzyczą raz po raz z sejmowych ław posłowie to jednej, to drugiej opcji politycznej. Porównują się do targowiczan, szermują hasłami o "Polsce patriotów" i "Polsce zdrajców". Dziś "zdrada" to pojęcie nadużywane, choć faktem jest, że Polska wydawała na świat nie tylko bohaterów.
Nie oczekujmy jednak dziś od parlamentarzystów takich poświęceń, do jakich zdolny był poseł ziemi nowogródzkiej Tadeusz Rejtan – niezależnie od tego, ile w jego czynach romantycznej legendy. Z obrazu Jana Matejki "przemawia" do nas leżący szlachcic w rozdartej koszuli, protestujący przeciw pierwszemu rozbiorowi kraju. Któż nad nim stoi? Ludzie, którzy są po dziś dzień synonimem działania na szkodę ojczyzny.
Targowica, czyli zdrada
Jak zdrada to wiadomo, Targowica. Słowo-klucz, bo "targowiczanie" znaczy dziś tyle, co szkodnicy sprawy narodowej. Wtedy, w kwietniu 1792 roku, przeciwnicy reform Sejmu Czteroletniego, a już szczególnie majowej Konstytucji, zawiązali konfederację – w rzeczywistości nie w Targowicy, jak wskazuje na to nazwa sprzysiężenia, ale w Petersburgu. Oddali się pod opiekę imperatorowej Katarzyny II. Niebawem Rosjanie zbrodnie weszli do Rzeczpospolitej pod pozorem ochrony starego ustroju.
Antybohaterów uwiecznił XIX-wieczny mistrz pędzla w kontekście wydarzeń, do których doszło dwie dekady wcześniej. Między innymi Stanisław Szczęsny Potocki i Franciszek Ksawery Branicki patrzą na leżącego w progu Rejtana, który chce zapobiec podpisaniu traktatu rozbiorowego. Obaj w 1792 roku przystąpili do konfederacji. Obok nich jedenastu innych magnatów zabiegało o rosyjską pomoc. Wśród nich m.in. Seweryn Rzewuski, kolejny zdrajca, którego nazwisko kojarzy się wyłącznie z czynami niechlubnymi.
Z czasem inni wpływowi poparli magnatów. Także ludzie Kościoła – do Targowicy przystępowali biskupi i prymas Michał Jerzy Poniatowski. Do poparcia targowiczan przekonywał króla także... Hugo Kołłątaj. – Dziś jeszcze, Miłościwy Panie, przystąpić potrzeba do konfederacji targowickiej, nie jutro; każdy moment jest drogi, bo krew Polaków go oblewa – zwrócił się do Stanisława Augusta Poniatowski ksiądz i czołowy oświeceniowy publicysta. W końcu władca uległ rosyjskim bagnetom. Doprawdy tragiczny był to król – przeżył upadek państwa, którym rządził. Niektórzy i w nim widzą zdrajcę.
Od Targowicy minęły dwa lata, drugi rozbiór stał się faktem, ale lud warszawski nie zapomniał o tych, którzy chcieli widzieć Rosjan na polskiej ziemi. W 1794 roku wybuchła insurekcja pod przewodnictwem Naczelnika Tadeusza Kościuszki – powstały warunki ku temu, aby rozliczyć się z targowiczanami. W Warszawie na szubienicach zawiśli biskupi, hetmani i inni. Tych, których akurat w mieście nie było, skazano na śmierć przez powieszenie. Wyroki wykonano publicznie... na obrazach.
Dzieje polskiej zdrady są jednak dużo starsze niż Targowica. Gdy w 1655 roku Szwedzi najechali nasz kraj, niektórzy ślubowali wierność obcemu władcy. Z różnych względów – dla zysku czy bezpieczeństwa; faktem jest jednak, że zdradzili. Przynajmniej rządzącego wówczas Jana Kazimierza.
Zdrada po sienkiewiczowsku
Henryk Sienkiewicz nie oszczędził zdrajców. W "Potopie" pisał negatywnie m.in. o księciu Januszu Radziwille, który przekazał Wielkie Księstwo Litewskie pod szwedzki protektorat. Czarnymi charakterami powieści byli też Bogusław Radziwiłł i Hieronim Radziejowski. Pierwszy oddał się pod rozkazy Karola X Gustawa, liczył też na zdobycze terytorialne w ramach układu w Radnot z grudnia 1656 roku, nazywanego pierwszym rozbiorem Polski, choć dokonanym tylko "na papierze".
Radziejowskim nazwany zostajesz od rady,
A Twe w ojczyźnie rady są złośliwe zdrady...
Ej radź co, radź z onej cnoty a nie z przewrotności,
Któż taki, żeby nie rzekł, że jesteś bezecny
I nie życzył, byś nie był zdrajca długowieczny...
Tak z kolei pisano o Radziejowskim, podkanclerzym koronnym, który swego czasu uciekł do Szwecji, gdzie knuł intrygi przeciw Rzeczypospolitej, a w chwili obcej agresji, stał twardo po stronie władcy z dynastii Wazów. Później popadł w królewską niełaskę, ale i tak zapamiętano go jako zdrajcę. Był więziony przez Szwedów, po czym... doczekał się rehabilitacji. Przywrócony do łask przez Jana Kazimierza, zmarł najprawdopodobniej wskutek choroby w czasie poselstwa do Turcji. Szczęśliwie uniknął haniebnej śmierci, przewidzianej dla zdrajców.
Zdrajcy "naszych czasów"
Zdrada szerzy się przede wszystkim na wojnie. Rzeczywistość wojenna zmusza do dramatycznych wyborów, budzi w ludziach najgorsze instynkty. Ilu było zdrajców na polskiej ziemi w czasie II wojny światowej, nie sposób policzyć. Rzecz jednak warta podkreślenia: konfidenci byli przez polskie podziemie karani śmiercią. Naturalne jednak, że sprawiedliwość dosięgała jedynie nielicznych.
W tym gronie był jednak Igo Sym, znany przedwojenny aktor o korzeniach polsko-austriackich – Igo Sym. Występował m.in. u boku słynnej Marleny Dietrich (mówiono nawet, że romansowali ze sobą), ale po wybuchu wojny oddał się na usługi Niemcom. Werbował rodaków do pracy przy propagandowych produkcjach i miał z tego niezły zysk. W końcu do jego drzwi zapukali egzekutorzy z Armii Krajowej. – Czy pan Igo Sym? – zapytał jeden z "gości". Kolaborant nigdy więcej nikomu już nie zaszkodził...
Inni współpracownicy okupantów unikali sprawiedliwości i jeszcze długo po wojnie żyli dostatnio. Przykładem była Blanka Kaczorowska i jej mąż Ludwik Kalkstein – agenci Gestapo, którzy "sypali" na potęgę, czym przyczyniali się do utraty zdrowia lub życia przez dziesiątki ludzi, członków konspiracji. W czerwcu 1943 roku w ręce Gestapo wpadł też komendant AK gen. Stefan Grot-Rowecki.
Doprawdy zgrana była to para. Do czasu, bowiem w 1945 roku Kaczorowska i Kalkstein wzięli rozwód. Oboje byli przez jakiś czas więźniami w Polsce Ludowej; później Kaczorowska poszła na współpracę z SB. Widocznie miała uległość we krwi. Zmarła we Francji stosunkowo niedawno, bo prawdopodobnie w 2004 roku. Dziesięć lat wcześniej, w Niemczech, ostatnich dni dożył Kalkstein.
Do zdrajców zalicza się też niewątpliwie Wacław Krzeptowski, człowiek, który niesławą okrył całe Podhale, do dziś utożsamiany z ideą goralenvolku - rzekomego narodu góralskiego. Nazywany "polskim Quislingiem" - od nazwiska norweskiego polityka, który w 1940 roku w swym kraju z otwartymi rękoma przyjmował hitlerowców.
– Mój drogi przyjacielu, dwadzieścia lat jęczeliśmy pod polskim panowaniem, a teraz wracamy pod skrzydła wielkiego narodu niemieckiego – mówił Krzeptowski do Hansa Franka, "władcy" Generalnego Gubernatorstwa rezydującego na Wawelu, który w listopadzie 1939 roku przyjechał z wizytą do Zakopanego. Góral miał w tym swój interes.
Współpraca z Niemcami otworzyła Krzeptowskiemu drzwi do kariery urzędniczej. Ale honory przeminęły wraz z postępującą klęską Niemiec w wojnie. Zdrajca musiał ukrywać się w górach, ale długo nie przetrwał. W końcu i do niego dotarła świadomość, że przegrał życie. Chciał nawet wstąpić do słowackiej partyzantki, jednak bezskutecznie. W końcu wpadł w ręce żołnierzy z oddziału AK „Kurniawa”. W styczniu 1945 roku zawisł na jednym ze świerków w Zakopanem. Ku przestrodze.
***
Dziś o zdradzie się mówi ot tak, często bez zastanowienia, zdrajców widzi się w tych, którzy mają odmienne poglądy, nie przystają do pewnej wizji państwa. Najłatwiej nazwać to po prostu Targowicą...