Nie milkną echa wczorajszej demonstracji przed sejmem. Dzisiaj na językach wszystkich oprócz "Solidarności", która nie chciała wypuścić posłów na zewnątrz jest jeszcze Stefan Niesiołowski. "Gazeta Polska" opublikowała film, na którym poseł PO "wpada w furię i odpycha kamerę dziennikarki". W środowisku dziennikarskim zawrzało: - Stop chamstwu i agresji - piszą dziennikarze na Twitterze. - Nie wyrażałem zgody na filmowanie. To była prowokacja - broni się w rozmowie z naTemat Stefan Niesiołowski.
"Won stąd!", "Niech pani idzie do PiS-u i do tych lizusów pisowskich swoich" - to tylko niektóre słowa, które padły z ust posła PO po tym jak Ewa Stankiewicz, dziennikarka "Gazety Polskiej", chciała, a później już nalegała, aby polityk udzielił jej komentarza.
Reżyserka nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytania i wdała się w niewdzięczną rozmowę z posłem Niesiołowskim. Choć polityk wyraźnie zaznaczył, że nie chce rozmawiać, dziennikarka wciąż próbowała.
- To była prowokacja z jej strony. Dziesięć razy jej powtarzałem, że jest pisowską propagandystką. Dziesięć razy jej mówiłem, że nie mam ochoty z nią rozmawiać, bo jest niewiarygodna. Przyczepiła się do mnie, więc odepchnąłem jej kamerę, bo nie chciałem, żeby mnie nagrywała. Inni też nie chcieli z nią rozmawiać, więc na kamerę zarzucali marynarki lub zasłaniali się ręką. Dla mnie pani Stankiewicz jest po prostu zerem - mówi ostro poseł Stefan Niesiołowski.
Kto jest winny?
Jednak, według wielu, nagranie zamieszczone w Internecie pokazuje nieco inną stronę medalu. Posłowi zarzuca się, że napadł na dziennikarkę, próbując wyrwać jej kamerę z rąk. - Nic takiego nie było. Takiego chamstwa to ja jeszcze nie widziałem. Powiedziałem, żeby sobie poszła, a ta nie zareagowała. Pisowskie media po raz kolejny pokazały na co je stać. Jeszcze raz powtarzam - to czysta prowokacja - twierdzi Niesiołowski.
- Dziennikarz często prowokuje polityków do pewnych zachowań. Rolą polityka w takiej sytuacji jest spokojne odmówienie komentarza w tej sprawie i tyle - ripostuje Anna Kalczyńska, dziennikarka TVN24.
Dziennikarze komentują
Czy rzeczywiście można mówić tutaj o prowokacji? Czy posłowi przystoi takie zachowanie? Wśród dziennikarzy wrze. Na Twitterze od razu pojawiła się dyskusja.
Tomasz Sekielski, pyta:
Azrael, znany bloger rozumie oburzenie, ale podobnie jak Niesiołowski nie wyklucza tutaj podstępu.
Po tym, jak Azrael stwierdził, że "Stankiewicz się należało", prezenterka TVN24, Anna Kalczyńska stanowczo sprzeciwiła się takiemu podejściu do tej sprawy.
- Jako dziennikarze nie powinniśmy wobec takiego zachowania stać bezczynnie. Nie powinniśmy bagatelizować tej sprawy. Trzeba tępić takie zachowanie. Dziennikarzom należy się szacunek, niezależnie od orientacji politycznej, jaką być może sobą prezentują. Więcej opanowania w takich sytuacjach! - apeluje w rozmowie z naTemat Anna Kalczyńska.
Komentarzy dziennikarzy w podobnym tonie jest znacznie więcej. Posłowi zarzuca się, że tego typu zachowanie nie przystoi osobie na jego stanowisku. Głos zabrała również Agnieszka Pomaska, partyjna koleżanka Stefana Niesiołowskiego:
"Ręki nie podam"
Poseł Niesiołowski w rozmowie z naTemat nie widzi swojej winy. - Ja ani Stankiewicz, ani Mazurkowi, ani Karnowskiemu i Pospieszalskiemu nie podam mojej ręki i nie będę z nimi rozmawiał. Brzydzę się ich. Niech sobie piszą co chcą. Nie zmuszą mnie do tego. Jakbym dotknął ich dłoni, tobym od razu poszedł umyć ręce - mówi w swoim stylu Stefan Niesiołowski.
- Poseł jest osobą publiczną i musi liczyć się z tym, że każdy dziennikarz może podejść do niego i zadać mu pytanie - uważa Anna Kalczyńska.
Sam zainteresowany broni się twierdząc, że wyraźnie zabronił nagrywania. Jednak to, jak mówi nam prawnik za mało. - Poseł nie może odmówić nagrywania, w w tym przypadku było to dozwolone. Jest on osobą publiczną i przebywał w przestrzeni publicznej. Wolno było go fotografować, nagrywać, bez względu na to, czy on tego chciał czy też nie - mówi mecenas Jacek Kondracki.