Kandydat PiS Andrzej Duda nie sprostał oczekiwaniom, jakie stawiano przed nim przed debatą.
Kandydat PiS Andrzej Duda nie sprostał oczekiwaniom, jakie stawiano przed nim przed debatą. Fot. Facebook/Andrzej Duda

Andrzej Duda nie sprostał oczekiwaniom stawianym przed debatą z Bronisławem Komorowskim. Pękł balonik skutecznie nadmuchiwany od początku kampanii. Zabrakło konkretów w kwestiach merytorycznych oraz dopracowania kilku czysto technicznych szczegółów – w tego typu starciach równie cennych. Czas zatem przeanalizować wszystkie słabostki i wziąć się do pracy przed kolejnym, rozstrzygającym sprawdzianem.

REKLAMA
Szydło: „Debata kluczem do sukcesu”
Oczekiwania przed spotkaniem były ogromne, skutecznie zresztą przez sam PiS podgrzewane. Wystarczy przypomnieć wieczór wyborczy, na którym, szefowa sztabu Beata Szydło podkreślała, że debata Komorowski-Duda przed pierwszą turą przyniosłaby ostateczne rozstrzygnięcie już wtedy. Jeśli przebiegłaby podobnie jak wczorajsza, owe rozstrzygnięcie faktycznie mogłoby nastąpić już 10 maja, lecz z pewnością nie zakończyłoby się triumfem Andrzeja Dudy.
Zabrakło dyscypliny czasowej, mocnych „setek”, ale też pewności siebie, pewnej nieprzewidywalności i konsekwencji w podtrzymywaniu „kluczowych” tematów z pierwszej części kampanii. Co zatem powinien zrobić sztab, aby uniknąć podobnych wpadek?
Po pierwsze – „mocne” setki
Po zakończonej debacie w mediach pojawiają się głównie dwie przebitki. Pierwsza, w której Komorowski przypomina zawieszony etat Dudy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kandydat PiS jest w stanie odpowiedzieć jedynie „Panie Prezydencie...”, po czym wymownie milczy. Drugą „setką” jest formularz wydrukowany z portalu MamPrawoWiedziec, przekazywany Dudzie podczas debaty. Komorowski wręcza, red. Gawryluk ostrzega, że chodzenie po studiu jest niebezpieczne i... to wszystko. Obrazek znika, kandydata PiS znowu nie ma.
Kiedy toczy się bój o najwyższy urząd w państwie kwestie merytoryczne są najważniejsze i dobrze, że w przeważającej części dyskusji wysuwały się na plan pierwszy. Każdy zawodnik dobrze przygotowany do starcia „jeden na jeden” musi mieć jednak asa w rękawie. Powiedzieć coś, co potem – mówiąc kolokwialnie – „grzałoby w mediach”. Prezydent takich wejść miał kilka. Andrzej Duda – żadnego.
„Prezydentowanie”
Kwestia bezpośredniego zwracania się do kontrkandydata jest zawsze trudna. Z doświadczenia wiemy, że kandydaci lubią stosować różne formy. Pamiętamy „Donaldka”, „pana Bronisława” czy inne – mniej lub bardziej trafione formuły. Bardzo dobrze, że Andrzej Duda zdecydował się na opcję najbardziej oficjalną (a w tym przypadku w zasadzie – jedyną właściwą), tj. „Panie Prezydencie”, czym udowodnił, że do swojego konkurenta ma także duży szacunek.
Pytanie jednak, czy z owym „prezydentowaniem” trochę jednak nie przesadził. Tą frazą posługiwał się niczym przecinkiem. Komorowskiemu niewątpliwie było to na rękę, zwłaszcza, że odpowiadając Dudzie: „panie pośle”, mógł skutecznie budować odpowiedni kontrast. Pomimo słabszej pozycji – Andrzej Duda mógł z sytuacji prosto wybrnąć. Jak? Wystarczyło z równą zapalczywością powtarzać frazę: „Kiedy to ja będę prezydentem...”. Wówczas pokazałby obywatelom, po co tak naprawdę znajduje się w tym miejscu, o co walczy i – najważniejsze – że pewien jest swojego zwycięstwa. Zakorzeniłby w świadomości odbiorców, że faktycznie „Duda-prezydent” to całkiem możliwa opcja. Zwłaszcza wśród tych, którzy mają wątpliwości, co do jego młodego wieku i braku doświadczenia.
Czas... stop!
Przestrzeganie wcześniej ustalonych ram czasowych to z jednej strony drobnostka. Niemniej jednak, na takie aspekty także zwraca się uwagę. Słowa dopowiadane naprędce po głośnym gongu zwyczajnie nie brzmią dobrze, a samego kandydata mogą wyprowadzić z równowagi.
Zresztą takie rzeczy można (i warto) wyćwiczyć. Obydwa sztaby doskonale wiedzą, jaki czas przeznaczono na odpowiedź. Bronisław Komorowski był w tym względzie zdyscyplinowany praktycznie co do sekundy. Andrzej Duda z kolei często ustalone ramy przekraczał. Za często – przed czwartkową dyskusją warto to dopracować.
Co z kwestią euro?
Warto też pamiętać o ważnych punktach swojego programu – mocno akcentowanych podczas kampanii. W debacie nie wybrzmiała kwestia przyjęcia euro, która jeszcze kilka tygodni temu wydawała się elementem kluczowym. Pamiętamy słynny „Bronkomarket” i dziesiątki konferencji prasowych, na których sam Duda i reszta polityków PiS udowadniali, że euro znaczy bieda. Wczoraj tego zabrakło.
Referendum w sprawie sześciolatków wprawdzie wybrzmiało, ale kandydat PiS pozwolił, by szybko zostało przykryte przez inne argumenty Komorowskiego. Zabrakło pewności siebie i walki o swoje racje. Debata pokazała, że bycie „grzecznym uczniem” nie zawsze się opłaca. Zwłaszcza kiedy walka toczy się o wszystko, a po drugiej stronie stoi zawodnik przygotowywany przez samego Michała Kamińskiego. Można było zatem przewidzieć, że łatwo nie będzie.
„Żółta kartka” dla sztabu
Egzaminu nie zdał także sztab, który do tej pory spisywał się świetnie. Przed debatą współpracownicy Andrzeja Dudy, powinni znacznie dokładniej przestudiować lekturę na stronie MamPrawoWiedzieć niż sztab Komorowskiego. Przeczytać i na czerwono pozaznaczać wszystkie niebezpieczne miejsca. Nie zrobili tego, a sam kandydat niepotrzebnie przyznał po debacie, że wyciągnięcie formularza go zaskoczyło.
Podobnie z kwestią pytań zadawanych w przedostatniej rundzie. Duda, który na co dzień przekonuje, że w Polsce żyje się źle, że nie ma perspektyw i wszystko jest na „nie”, miał wiele okazji, by „przyszpilić” obecnego prezydenta. Nie zrobił tego, a pytaniami o Jedwabne czy milicjanta zaszkodził wyłącznie sobie.
Sztabowcy powinni również pamiętać o tym, że po debacie – bez względu na jej wynik – zwycięzca jest jeden. Dla polityków PiS powinien być nim Andrzej Duda. Beata Szydło wychodząc ze studia przyznała, że „najważniejsza jest ocena Polaków”. Nawet jeśli miała rację, na tle rozentuzjazmowanego otoczenia Bronisława Komorowskiego, nie wyglądało to dobrze.
Przewidywalny Duda
Zgodnie z zapowiedziami polityków PiS, Andrzej Duda miał „roznieść” prezydenta i udowodnić wszystkim Polakom, że „czas na zmiany”. Tymczasem był absolutnie przewidywalny. Nie zaskoczył niczym. Powiedział dokładnie to, czego wszyscy się spodziewali – utarte i znane już slogany. Komorowski zaś pokazał się z zupełnie innej strony. Uśpiony dotychczas „wujek Bronek” pokazał, że ma w sobie pazur, którego wszyscy od niego oczekiwali.
Duda przegrał bitwę. Nadal może wygrać wojnę, bo póki piłka w grze – jak wiemy – wszystko jest możliwe. Niemniej jednak, teraz będzie mu o wiele trudniej. Komorowski wychodzi z debaty w końcu „obudzony”, zdeterminowany i wzmocniony, przede wszystkim psychologicznie, czego po paśmie dotychczasowych porażek bardzo mu było trzeba.

Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl