Historia alternatywna to coraz bardziej popularny nurt pisarstwa, czego dowodem jest chociażby sukces książki "Pakt Ribbentrop-Beck" Piotra Zychowicza. Równie silny jest syndrom sierocy po wyjeździe Donalda Tuska. Dlatego łącząc te dwa nurty spróbowałem nakreślić historię alternatywną, zakładającą, że premierem nadal jest Donald Tusk. Gdzie dzisiaj byłaby polska polityka?
Bruksela, 30 sierpnia 2014 roku. Unijni liderzy zdecydowali, że nowym szefem Rady Europejskiej zostanie duńska premier Helle Thorning-Schmidt. Premier Donald Tusk wraca ze szczytu i wyjaśnia, że jego kandydatura miała tylko podbić naszą pozycję negocjacyjną, dzięki czemu udało się wywalczyć tekę unijnego ministra ds. polityki zagranicznej dla Radosława Sikorskiego.
Komisarz Sikorski
Jego miejsce w rządzie zajmuje Jacek Rostowski i to jedyna zmiana w składzie Rady Ministrów. Nie ma więc desantu "psiapsiółek" w ministerstwach, Bartłomiej Sienkiewicz nadal kieruje resortem spraw wewnętrznych, a Rafał Trzaskowski marnuje się na odcinku administracji i cyfryzacji. Co prawda ciągle mówi się o rekonstrukcji (od poprzedniej mięło dziewięć miesięcy), ale na razie wszyscy żyją przygotowaniami do wyborów samorządowych.
Donald Tusk jeździ po kraju i spotyka się z działaczami i sympatykami partii. Ale kampanii brakuje błysku, emocji. Przewodniczący w przeciwieństwie do kampanii w 2011 r. nie bierze na siebie ciężaru niesienia kampanii. Owszem, udziela się, zaczepia PiS i Jarosława Kaczyńskiego, ale nie ma powtórki z Tuskobusa czy spotkań z wyborcami.
Niegroźne kilometrówki
Na początku listopada, zaledwie kilkanaście dni przed wyborami wybucha afera z madrycką trójką, czyli posłami PiS, którzy wzięli pieniądze na przejazd do Madrytu, ale polecieli tanimi liniami. Tusk ostro atakuje współpracowników prezesa PiS, ale to na niewiele się zdaje. Platforma utrzymuje się przy władzy jedynie dzięki nadspodziewanie dobremu wynikowi PSL.
Kaczyński ucina "aferę madrycką", ale szybko następuje kontratak na PO. Okazuje się, że Radosław Sikorski pobrał ponad 30 tys. zł na przejazdy samochodem, chociaż przez 7 lat w rządzie miał ochronę BOR. Tusk odcina się od swojego byłego ministra, tłumacząc, że odkąd wyjechał do Brukseli przecież nie ma na niego żadnego wpływu, że tłumaczyć powinien się on sam. Jako że Sikorski od kilku dobrych tygodni jest już poza polską polityką, afera rozchodzi się po kościach.
Pożar na Śląsku
Premier Tusk ma jednak przed sobą dużo poważniejszy problem: to tlące się protesty górnicze na Śląsku. W kampanii do Parlamentu Europejskiego Tusk obiecywał rozwiązanie problemów, ale nie zrobił właściwie nic, by dotrzymać obietnic. Dlatego protesty mają ostrą formę i nie ograniczają się tylko do Śląska.
W styczniu kilka tysięcy górników przyjeżdża do Warszawy, tuż pod okna Kancelarii Premiera. Jest ostro, górnicy próbują odciąć dostęp do siedziby szefa rządu. Do telewizji trafiają obrazy okupowanego KPRM-u obstawionego przez policjantów. Wygląda to tragicznie. Opozycja chce odwołania ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego, ale Tusk ma skrępowane ręce.
Na kłopoty rekonstrukcja
Wszystkiemu biernie przygląda się Bronisław Komorowski, przekonując, że to sprawa rządu, nie prezydenta. Zemści się to na nim w wyborach prezydenckich. Śląski konflikt obniża zaufanie do rządu i samego Tuska (rykoszetem dostaje Komorowski). W końcu udaje się go zasypać pieniędzmi. Tym razem na poważnie wraca temat rekonstrukcji rządu i w lutym rzeczywiście do niej dochodzi.
Stanowiska tracą minister Skarbu Państwa Włodzimierz Karpiński (choć kopalnie to nie jego działka), Bartłomiej Sienkiewicz (nie tylko obciążony aferą taśmową, ale też pacyfikacją górników) i znienawidzony minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Karpińskiego zastępuje mało znany bankowiec, za Arłukowicza posłanka PO z komisji zdrowia Beata Małacka-Libera, a za Sienkiewicza żelazny policjant naszych podatków Jacek Kapica.
Cisza przed burzą
To daje rządowi trochę oddechu, Platforma znowu prowadzi w sondażach. Co prawda tylko 2-3 punktami, ale zawsze. Do tego za chwilę kampanię zacznie Bronisław Komorowski, który trochę stracił na bezczynności w czasie górniczych protestów, ale nadal jest najpopularniejszym politykiem w kraju. Tym bardziej, że przeciw niemu stają politycy z drugiego rzędu: mało znany europoseł PiS Andrzej Duda czy marszałek woj. świętokrzyskiego z PSL Adam Jarubas.
Dlatego Komorowski nie spieszy się do rozpoczęcia kampanii, choć marszałek Sejmu Ewa Kopacz już rozpisała wybory. Prezydent ogłasza tylko, że wystartuje. Dopiero po trzech tygodniach i intensywnych namowach Tuska prezydent rusza w kampanię, ale nie jest ona tak intensywna, jak kampania Andrzeja Dudy z PiS. Ale wszyscy są spokojni, bo kandydat Kaczyńskiego nadal jest mało znany, a poza tym głosu odbiorą mu inni prawicowi kandydaci, m.in. muzyk Paweł Kukiz. Jeśli tylko zbierze podpisy.
Dream team
Kampania nabiera tempa, a Komorowskiemu przydarzają się kolejne wpadki. Jak ta z Szogunem w Japonii. Do tego w opinii publicznej utrwala się przekaz, że Komorowski wszedł na fotel spikera parlamentu. Nie zmieniają tego żadne tłumaczenia. Dlatego Tusk oferuje, że w kampanii pomoże jego spin doktor Igor Ostachowicz. To nieco pomaga kampanii prezydenta, ale i tak wygląda ona słabo. Niewiele pomaga duża konwencja i 16 autobusów, które mają zbierać podpisy. PiS i tak nokautuje kandydata PO.
Do tego w cieniu walki PO-PiS wyrasta nowy potężny konkurent: Paweł Kukiz. Krytykuje rząd i sprawującego władzę od 7,5 roku Donalda Tuska. Na nic się zdaje powtarzanie przez Komorowskiego, że jest prezydentem bezpartyjnym. Dlatego za namową Tuska i Ostachowicza na dwa tygodnie przed pierwszą turą ta narracja zostaje porzucona. Premier zaczyna jeździć z prezydentem – przedstawiają się jako team.
Pierwsza tura dla Komorowskiego
To premier przyjmuje na siebie krytykę wyborców, to on odpowiada na pytania o kredyt i o emigrację. Jest w tym znacznie sprawniejszy niż prezydent. Dzięki podkręceniu tempa Komorowski minimalnie, ale jednak wygrywa I turę. Jednak trend jest nieubłagany: jemu spada, Dudzie rośnie. Do tego wszystkich zaskakuje 20 proc. poparcia dla Pawła Kukiza. Tusk zaprasza go na spotkanie, tak jak przed czterema laty w "Drugim śniadaniu mistrzów" w TVN24.
Muzyk stawia warunek: albo przed kamerami, albo wcale. Premier nie jest już tak odważny, jak wtedy. Nie ma w nim tej woli walki. Wszak to nie jego wybory, tylko Komorowskiego. Zasłania się więc napiętym kalendarzem. Dlatego Kukiz zaczyna coraz ostrzej atakować Komorowskiego.
Kula u nogi
Komorowski mimo wszystko przegrywa drugą turę z Andrzejem Dudą. Platforma pierwszy raz od 2005 roku przegrywa wybory i traci władzę (przegrała też samorządowe, ale dzięki koalicji w sejmikach utrzymała władzę). Szybko zaczyna się rozliczanie. Ludzie Tuska ostro atakują Roberta Tyszkiewicza, szefa sztabu. To człowiek Schetyny, więc napięcie między dwoma rywalami rośnie.
To nie zwiastuje nic dobrego dla Platformy. W dodatku partia musi się zmierzyć z bombą, którą w końcówce kampanii podłożył jej Bronisław Komorowski: próbując się przypodobać wyborcom Kukiza ogłosił referendum ws. JOW-ów. Przyparta do muru Platforma musiała wniosek przyjąć i na kilka tygodni przed wyborami to Kukiz znowu będzie w centrum uwagi.
Jak w 2005
Na scenę wchodzi jeszcze jeden aktor: to Ryszard Petru, który wielokrotnie próbował znaleźć miejsce w rządach Tuska, ale premier konsekwentnie odsyłał go z kwitkiem. Tusk patrzy na jego NowoczesnąPL z rozrzewnieniem. "Przecież tak wyglądała moja Platforma w 2001 r." - myśli. I pamięta jak PO pod rękę z PiS-em złożyła do grobu rządzący SLD.
Dzisiaj Platformą jest NowoczesnaPL, PiS-em partia Kukiza. I nawet Tusk nie pokona nastrojów społecznych, które są dla niego niekorzystne. Po latach przyszło zapłacić za spychanie problemów, za przykrywanie ich PR-owymi sztuczkami (w których Tusk nie miał sobie równych). Bo każdy trup w szafie w końcu zaczyna śmierdzieć.