Stonoga wysadził polski rząd. I nikomu nie powinno się to podobać
Michał Mańkowski
10 czerwca 2015, 20:53·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 czerwca 2015, 20:53
Zbigniew Stonoga zrobił coś, czego chyba nawet w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewał. Doprowadził do jednej z najpoważniejszych rekonstrukcji rządu w historii PO. Tak – przedsiębiorca o wątpliwej reputacji doprowadził do dymisji kilku czołowych polityków dużego europejskiego państwa. I w tłumaczenia, że nie miał na nie wpływu chyba nikt nie wierzy. To naprawdę zła wiadomość, z której nawet przeciwnicy Platformy nie powinni się cieszyć.
Reklama.
To oczywiście wypadkowa wielu, zbierających się od dawna, czynników, ale wrażenie jest oczywiste. Premier Ewa Kopacz ugięła się pod presją i zdecydowała, że czas przeczyścić szeregi. Decyzja dobra, ale czas tragiczny. Platforma od kilku długich tygodni jedzie po równi pochyłej, której kulminacją były wybory prezydenckie. Jeśli tak dalej pójdzie, a nastroje Polaków się nie zmienią, na jesieni naprawdę może nie być co zbierać z partii, która rządzi nieprzerwanie od 2007 roku.
To, że platformersi podejmują desperackie próby ratowania widać było chociażby przed II turą wyborów prezydenckich i tuż po niej. Pomysł z JOW-ami, dobra mina do złej gry, spotkania zarządu partii, narady w Jachrance… Nawet jeśli decyzje o tak dużych roszadach w rządzie (koniecznych, by pokazać, że coś się dzieje) zapadły już jakiś czas temu, decyzja o ich przedstawieniu właśnie teraz była chyba najgorszą z możliwych.
Ewa Kopacz powinna działać, ale nie w ten sposób. Wrażenie może być tylko jedno: to desperacka reakcja na powrót afery taśmowej, którą za sprawą ujawnienia akt śledztwa niczym granat wrzucił do debaty Zbigniew Stonoga. Premier 38-milionowego kraju w niecałe 48 godzin zadziałała pod dyktando politycznego wariata, którego jeszcze kilka dni temu naprawdę mało kto kojarzył. Przeraża mnie to i nie uwierzę w tłumaczenie, że sprawy nie miały ze sobą żadnego związku.
Jego motywacje wydają się proste – podobnie jak reszty antysystemowców – wypier*olić „ich’ wszystkich. I ma do nich pełne i święte prawo. Stonoga szalejąc na konferencjach i swoim facebookowym profilu doprowadził do czegoś, o czym chyba nawet nie marzył. Jego wieloletnia batalia przeciwko państwu doprowadziła do realnych zmian na polskiej scenie politycznej. Zmian w diabelsko gorącym i niestabilnym dla kraju okresie. Wszystko to przez „zwykłego” dilera samochodowego, który potrzebował na to mniej niż w dwóch dni. Widzicie ten absurd?
W całej sprawie nie pojawiło się teraz właściwie nic, o czym przez ostatni rok nie słyszeliśmy. Atmosferę podkręcił sam fakt wycieku akt, których treść była już z grubsza znana.
A Stonoga się cieszy...
Mi też nie podoba się to, co usłyszałem na nagraniach i czego dowiedziałem się z akt, które wyciekły. Też czuję się rozczarowany tym, że po roku od ich ujawnienia sprawa właściwie się rozmywa i mocnych decyzji personalnych zabrakło od razu. Ale jeszcze bardziej nie podoba mi się fakt, że premier rządu zadziałała pod dyktando takiej osoby. Osoby, za którą może, choć oczywiście nie musi, stać ktoś inny (nawet jeśli tak nie jest, sprawa i tak szokuje).
Tu interpretacje mogą być dowolne (może ich nie być), ale w sprawie podsłuchów niejednokrotnie przewijał się wątek obcych służb. Daleko mi od teorii spiskowych i w nie nie wierzę, ale czysto teoretycznie można się nad tym zastanowić. Scenariusz science fiction, w którym ktoś na własne życzenie destabilizuje polski rząd, już taki fiction się nie wydaje, prawda? Bo przecież to się właśnie stało.
Oglądając dzisiejszą konferencję premier Kopacz zatęskniłem za Donaldem Tuskiem. Ten, gdy rok temu występował w podobnych okolicznościach, potępił je, ale jednocześnie stwierdził, że nikt mu składu jego rządu dyktować nie będzie. Mówił, że nie ugnie się pod tym, co nie wiadomo nawet kto, stara się na nim wymusić. I to mi się spodobało. A z dymisjami Ewa Kopacz mogła po prostu chwilę poczekać (lub tyle nie zwlekać).