Charlotte Rampling jest waleczna
Charlotte Rampling jest waleczna fot. Maccarone / mat. prasowe

Uwielbiam warszawski festiwal dokumentów za to, że jego organizatorzy, dobierając filmy, z uprzejmym uśmiechem wywracają na nice moje przyzwyczajenia. Ostatni weekend z Planete+ Film Festival pokazał mi, że prawdziwy artyzm nie zawsze jest tam, gdzie spodziewam się go zastać. Poszukiwania przeprowadziliśmy w galerii, w kuchni i w kinie.

REKLAMA
Wydaje wam się, że jeśli ktoś jest wybitną aktorką, to na pewno ma głębokie życie duchowe? Błąd. Myślicie, że artysta sztuk plastycznych musi być bon vivantem i szaleńcem, który zatraca się w przyjemnościach życia? Nic bardziej mylnego. Szefowie kuchni to albo tyrani o paskudnym charakterze w typie Gordona Ramseya, albo malowniczy fantaści o szerokim geście i chłopięcym uśmiechu Jamiego Olivera? Znów skucha. Podczas projekcji filmów „Mark Lombardi. Sztuka i spisek” Mareike Wegener, „Zmierz się z talerzem” Paula Lacoste'a i „Charlotte Rampling. Spojrzenie” Angeliny Maccarone dane mi było zobaczyć, że może być zgoła inaczej.
Zacznijmy od Rampling, której przybycia – jako jednej z najważniejszych gwiazd festiwalu – wyczekiwali kinomani licznie przybyli na pokaz „Charlotte Rampling: The Look”. Jeszcze przed projekcją siedząca po mojej prawej pani nachyliła się do swojej sąsiadki i zapytała: – Myślisz, że gdyby po projekcji nie było spotkania z Rampling, też byłby tu taki tłum?, co ja również pomyślałam sobie w skrytości ducha. Nic w tym złego – dokumentowi dzięki temu przybyło publiczności; sama najbardziej ciekawa byłam zapowiedzianego po filmie spotkania z aktorka. Te słowa okazały się jednak prorocze, bo samo „Spojrzenie” – gdyby nie interakcja z gwiazdą, która wysączyła trochę rozczarowania – byłoby ledwie poprawną laurką. Charlotte Rampling opowiadała widzom, że kiedy zasygnalizowano chęć nakręcenia o niej dokumentu, nie była zupełnie zainteresowana formą gadających głów. To zrozumiałe – rzadko kiedy filmy o żyjącym artyście wykraczają poza zabawne anegdotki w najlepszym, a bezrefleksyjne uwagi w stylu „To taki wspaniały człowiek” w najgorszym razie. Charlotte wymogła więc na autorce i producentach, by jej osobowość ilustrowały nie wypowiedzi przyjaciół – mniej lub bardziej pochlebne – a rozmowy „na zadany temat” z bliskimi, których sama wybrała do poszczególnych części. Pomysł przedni, acz niestety również nie pokazujący o artystce żadnej „prawdy”: w rozmowach z takimi sławami, jak Paul Auster, Peter Lindbergh czy Juergen Teller Rampling zazwyczaj prześlizguje się po powierzchni, a najciekawsze są nie jej rozważania o miłości czy śmierci – w gruncie rzeczy mało wnoszące – tylko momenty intymności z współfilmowanymi. Od poziomu interlokutorów Charlotte zależy także, jak dużą nośność będzie miała dana scena. Zdecydowanie do najlepszych momentów „Charlotte Rampling. Spojrzenie” należy scena z fotografem Juergenem Tellerem, z którym aktorkę zdaje się łączyć duża zażyłość – jest w niej czułość, bliskość, barwne wspomnienia i jakieś niewypowiedziane ciepło, które sprawia, że ogląda się to z uśmiechem na ustach. W pozostałych przypadkach jednak zazwyczaj mało wynika z dywagacji aktorki na temat „wielkich spraw”, a widz zaczyna się nudzić... Sytuację poniekąd uratowało spotkanie z Rampling, która ukazała się nam jako dość złośliwa – ale nie ponad brytyjską przeciętną – inteligentna kobieta, która przywykła do bycia w centrum uwagi. Niesie to brzemię z wdziękiem i z odpowiedzialnością; wie, że bycie obiektem obserwacji i fascynacji to poniekąd jej praca, więc na tym polu staje na wysokości zadania.

Zupełnie inaczej rzecz miała się z innym artystą, którego historii po jego samobójczej śmierci poświęcono dokument „Mark Lombardi. Sztuka i spisek”. W obiektywie Mareike Wegener Lombardi to osobowość znajdująca się na przeciwnym niż Charlotte Rampling biegunie artystycznej ekspresji – introwertyczna, obsesyjna, pod koniec życia ponoć wręcz paranoiczna. Twórca, który spędzał większość czasu na samotnym gromadzeniu informacji, ich analizowaniu i układaniu w rozbudowane, misterne ciągi zależności. Dokument o Lombardim pokazuje, jak głęboko „niefotogeniczna” może być praca artysty, mimo że pretekst do opowiedzenia historii o nim jest niezwykle atrakcyjny, wręcz sensacyjny. To bowiem bodaj jedyny człowiek ze świata sztuki, którego dzieło wykorzystano w charakterze źródła informacji, tropiąc powiązania terrorystów z Al-Kaidy z operacjami finansowymi przeprowadzanymi na terenie USA i innych krajów wysoko rozwiniętych. To właśnie był chleb codzienny artystycznej praktyki Marka Lombardiego: zależności między światami przepływów kapitałowych, polityki i terroryzmu. Na ogromnych płachtach papieru rozrysowywał efekty swoich długotrwałych badań, których nie przeprowadzał z użyciem jakichś niedostępnych i tajnych informacji, a wyłącznie przy pomocy ogromnej ilości źródeł, skrupulatnie przez niego przejrzanych. Wszystkie interesujące dane artysta wynotowywał potem na osobnych fiszkach. Prace Lombardiego, wykazujące z zadziwiającą przejrzystością powiązania rządów, polityków, kryminalistów i wielkiego biznesu, mogą zdawać się przy pierwszym kontakcie owocem chorego umysłu tropiącego spiski – Lombardi miał na wizytówce napis „Mark Lombardi. Death-Defying Acts of Art and Conspiracy (opierające się śmierci akty sztuki i spiskowania), ostatecznie też popełnił samobójstwo w 2000 r. – ich skrupulatność wytrzymuje jednak sprawdzian nawet ze strony FBI. Estetyczna jakość tych diagramów, ich wizualne piękno i lekkość, wpisują je natomiast jednocześnie w sferę sztuki. Ciekawa to, choć na pierwszy rzut oka hermetyczna, zależność między praktyką artystyczną, życiem a globalną polityką.

Najprawdziwsze męki twórcze na ekranie cierpi jednak nie rysujący skomplikowane diagramy artysta czy grająca u mistrzów kina aktorka. Najwięcej wahania, dobierania, wracania do punktu wyjścia, przemyślania przyjętych założeń i poszukiwania najwłaściwszej formy widziałam w działaniu Sébastiena Brasa, jednego z bohaterów „Zmierz się z talerzem”, o którym pisaliśmy już w naTemat. Historia rodzinnej pasji dla jedzenia i powolnej sukcesji mniej jest nawet zajmująca niż oglądanie procesu powstawania nowych dań. Haute cuisine, czyli prawdziwa kulinarna sztuka dla sztuki, bardziej służąca zaskoczeniu i oczarowaniu gościa nietypowym połączeniem smaków, niesamowitą formą czy konsystencją niż zaserwowaniu mu odżywczych składników, jest par excellence dziełem artysty. Obserwowanie, jak Sébastien komponuje nową potrawę w oparciu o czekoladę, kożuch z mleka i skórkę od chleba, jak potem eksperymentuje z jej japońską wersją dla restauracji Bras w Toi na wyspie Hokkaido, a ostatecznie reformułuje francuski przepis tak, by odzwierciedlał jego najdawniejsze i najbardziej ukochane smakowe wspomnienia, jest w równym stopniu piękne i bolesne. Piękne – bo widzimy źródła jego pomysłów, które są uniwersalne; przyglądamy się też procesowi powstawania małego kulinarnego dzieła sztuki. Bolesne – bo widzimy, jak długo trwa, nim kucharz znajdzie satysfakcję, jak trudno uchwytny jest balans, którego szuka. To jednak w tej kuchni – w Laguiole we Francji i w Toi w Japonii – dokonują się prawdziwe cuda artyzmu. Może poezja musi być związana z tym, co ulotne?
„Mark Lombardi. Sztuka i spisek” (Mark Lombardi. Death-Defying Acts of Art and Conspiracy), reż. Mareike Wegener, Niemcy 2011
„Zmierz się z talerzem” (Step up to the Plate), reż. Paul Lacoste, Francja 2011
„Charlotte Rampling. Spojrzenie” (Charlotte Rampling: The Look), reż. Angelina Maccarone, Francja/Niemcy 2011