Rozpaczający po meczu piłkarze Bayernu. Los im pomagał, ale wszystko na nic.
Rozpaczający po meczu piłkarze Bayernu. Los im pomagał, ale wszystko na nic. www.singapore-travelogue.com

W sobotę był finał Ligi Mistrzów. Zaraz po nim napisałem na gorąco tekst, w którym w tytule nazwałem przegrany zespół "największymi frajerami piłkarskiej Europy". W komentarzach zawrzało. No bo jak to, przecież oni doszli aż do finału. A tu takie określenie, takie wyzwisko. Pisaliście, że to określenie niegodne serwisu naTemat. Że to wulgaryzacja języka. Ja tak nie uważam, sądzę, że uczyniłem słusznie. Sądzę też, że nieco szerzej powinienem wytłumaczyć się z tego, dlaczego dałem taki a nie inny tytuł.

REKLAMA
Sprawą na swoim blogu zajął się już Szymon Kurek, polecam jego wpis. Napisał mądrze, słusznie, ale całkowicie nie wyczerpał tematu. W tym miejscu uprzedzę część ewentualnych komentarzy i dodam, że się z Szymonem nie znamy. Nie miałem bladego pojęcia, że pisze taki tekst.
Los pomagał, ale nie wyszło
Tak więc czemu frajerzy? Jeszcze raz krótko po kolei. Mamy zespół piłkarski, który choć wydaje wielkie pieniądze, u siebie w lidze przegrywa mistrzostwo i przegrywa puchar kraju. Zostaje, mecz najważniejszy, finał Ligi Mistrzów. Tutaj dostaje prezent od losu, bo ten mecz nie dość, że gra na swoim stadionie (w piłce nożnej swoisty ewenement), to jeszcze unika w nim Barcelony, rywala, z którym grając tak jak w sobotę, szans by nie miał żadnych. Przyjeżdża Chelsea Londyn, zespół nieco już wypalony, do tego grający bez trzech bardzo istotnych piłkarzy.
Paweł Chmielewski

Frajer? Czy autor rozumie znaczenie tego słowa? Raczej nie skoro używa go w tym miejscu . Wnioskuje do redaktora naczelnego o cenzurownie artykułów tego pana. Mam wrażenie ,że pojęcie o piłce jest znikome gdy trzeba uciekać sie do porównań z tenisa,by opisać finał ligi mistrzów. Smutne. Nie ma co , fachowiec pełną gębą;) "frajerski "tekst jak mało który!


Mało tego. Na trzy minuty przed końcem Bayern prowadził 1:0. Potem, w dogrywce, mieli rzut karny. Nie wykorzystali tej szansy. Wreszcie, w samej serii jedenastek to ich bramkarz jako pierwszy obronił strzał przeciwnika a potem sam trafił do siatki co zawsze daje olbrzymią przewagę mentalną.
Tyle okoliczności w jednym jedynym meczu. Nie da się tego porównać nawet do słynnego finału Ligi Mistrzów z Manchesterem United, kiedy Bayern jeszcze w 90. minucie prowadził 1:0, by chwilę później przegrać 1:2. W sobotę piłkarze z Monachium byli jak dziecko, które na urodziny dostaje od rodziców karnet na basen, płetwy i fachową pomoc instruktora, a jednak nie jest w stanie nauczyć się pływać.
Oczywiście mogłem napisać coś w stylu: "Bayern pokazał, jak przegrać wygrany mecz". Albo: "Dostali wszystko od losu, ale dziś są na dnie". Mogłem tak to ująć, ale to byłoby stanowczo za mało. Bo w sobotę na Allianz Arena wydarzyło się dużo więcej.
"Frajer" w języku sportowym
Najciekawszy ze wszystkich wydaje mi się komentarz Piotra Marii Kowalczyka. Ten: "Dobry tytuł? Kiedyś byłby nie do pomyślenia. Jeśli tak ma wyglądać dziennikarstwo, że przegrany finał LM i mistrzostwo Niemiec uprawnia, by publicznie, w tytule tekstu na poważnym portalu, a nie jakimś blogu, wyzywać jakiś zespół, to cieszę się, że już dziennikarzem nie jestem. Nie chcę mieć do czynienia z takim dziennikarstwem".
Piotr Maria Kowalczyk:

Kultura komunikacji chyba nadal jakaś obowiązuje, nie? Czy już wszystko mamy w... bułce? Już w ogóle pozostawiam kwestię, że nazywanie frajerami zespołu, który i tak wiele zdziałał, świadczy tylko i wyłącznie o buractwie p. Radomskiego


Po pierwsze nie było moim zamiarem deprecjonowanie tego, że Bayern do finału dotarł. Że w lidze niemieckiej i pucharze kraju był gorszy tylko od jednej drużyny. Sam przecież pisałem nie tak dawno, że w półfinałowym rewanżu z Realem Madryt piłkarze z Monachium zaprezentowali się świetnie. Słowo "frajer" nie oznacza przecież kogoś, kto jest słaby, kto nie ma umiejętności. Raczej kogoś, komu los stara się pomóc, kto jest o krok od osiągnięcia upragnionego celu, a jednak to się nie dzieje. Kto już myśli, że mecz wygrał, a jednak go w końcu przegrywa. Przecież "frajer" to po angielsku "loser", a piłkarze Bayernu po zakończeniu meczu pewnie tak właśnie się czuli.
Dziwi mnie trochę pochodzące z komentarza powyżej słowo "wyzywać". Gdybym napisał o największych kretynach albo durniach piłkarskiej Europy, mógłbym takie określenie zrozumieć. To rzeczywiście byłoby przegięcie, wyzwisko, słowo nie na miejscu. Ale "frajer"? Przecież w języku piłkarskim, czy nawet - szerzej - sportowym, bardzo często mówi się, że ktoś jakiś mecz przegrał frajersko. Mimo wielu korzystnych okoliczności, na własne życzenie. Jeżeli przegrał frajersko, to jest frajerem, proste. Sam ostatnio w sobotę grałem z kolegami w piłkę i przegraliśmy mecz z drużyną, z którą nie mieliśmy prawa przegrać. Byliśmy frajerami? Byliśmy. Nikt, słysząc takie określenie, nawet się nie obrażał.
Robert Stochelski

Oczywiscie, ze frajerzy final dahoam, na wlasnym stadionie, przy wlasnej publicznosci, przy tej przewadze i szansach trzeba byc frajerem zeby przegrac.W zeszlym tygodniu w Berlinie (bylem na stadionie) wygrala lepsza druzyna, wczoraj gorsza, wystarczy spojrzec na statystyke meczu.Trzeba byc frajerem zeby pozwolic Robenowi na strzelanie karnego w dogrywce po doswiadczeniach z Dortmundu.Vice Bayern!!!


Część z osób mnie krytykujących to pewnie kibice Bayernu, którzy sobotnią porażkę bardzo przeżyli, byli rozżaleni i współczuli swym podopiecznym. Ich w sumie rozumiem, zaprotestowali, bo czuli, że ktoś uderzył w ich ukochany klub. Część to pewnie ludzie, którzy piłkę nożna oglądają rzadko, a czynią to przy takich właśnie okazjach jak finał Ligi Mistrzów. Ci ludzie w dużej mierze interesują się pewnie polską polityką, gdzie jeden drugiego nazywa durniem czy bucem. Gdzie, jak ostatnio, panowie porównują się do Hitlera. I co, wtedy jest ok? Mówicie: "Ale mu fajnie przywalił"? "Słusznie, ma rację, takich słów trzeba właśnie używać"? Jeżeli tak, to trąci to hipokryzją. Durniem może być Kaczyński ale frajerem piłkarz Bayernu już nie?
Rzeczy po imieniu
"Frajerzy? Chyba frajerem jest autor, sorry" - napisał Piotr Ilnicki. "Nie masz za co przepraszać" - odpisał mu Wojciech Kozłowski, który następnie dodał, kierując swoje słowa do mnie: "Autorze drogi, pozostaniesz dla mnie długo największym frajerem opisującym ten mecz". Znajomi pytali mnie, czy nie obrażam się za takie teksty. Nie, nie obrażam się. Pisałem już w miejscach, gdzie komentarze takie, a nawet jeszcze gorsze, są na porządku dziennym. Nie traktuję ich jako inwektyw, służą mi raczej to przeanalizowania, jak myślą ludzie, jak rozumują.
Zgadzam się z Piotrem Kowalczykiem, że kiedyś taki nagłówek nie miałby racji bytu. Dziś, jak widać, ma i bardzo się z tego cieszę. Nie chodzi tutaj o efekciarstwo, tani poklask, o wpisywanie takich słów tylko po to, by ludzie kliknęli. Po prostu uważam, że pisząc o sporcie, w pewnych szczególnych okolicznościach, trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Mówić jak jest, a nie jak ludzie chcieliby by było. A, analizując jeszcze raz to co w sobotę się wydarzyło w Monachium, nie widzę innego słowa, które lepiej oddawałoby to, czego "dokonał" Bayern.
Naprawdę, sądzę, że gdyby tworzyć słownik wyrazów bliskoznacznych, przy słowie "frajer", powinno się napisać "Bayern Monachium 2011/2012". I nie ma się tutaj za co obrażać.