Gdy 8 maja 1945 roku w Europie skończyła się wojna, Polacy nie mieli wielu powodów do radości. Owszem, walczyli do końca, wsławili się niemal na wszystkich frontach, a ich bohaterstwo opiewali tacy dowódcy jak chociażby Brytyjczyk gen. Bernard Law Montgomery. I co z tego, skoro przez kolejne lata nasi bohaterowie, potrzebni w czasach wojny, zamienili oręż na... zmywak.
W momencie podpisania przez Niemcy kapitulacji, na Zachodzie znajdowało się ok. 230 tys. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych. Wielu z nich miało za sobą trudny, wieloletni szlak bojowy. Polacy zaczęli walkę u boku aliantów zachodnich już wiosną 1940 roku, wsławiając się zdobyciem norweskiego portu Narwik. Później walczyli nie tylko w Europie, ale i Afryce Północnej.
Polski żołnierz nie tylko walczył na lądzie, ale i brylował w powietrzu. Chyba każdy zna myśliwski Dywizjon 303, rozsławiony przez Arkadego Fiedlera. Było jeszcze kilkanaście innych "polskich" dywizjonów bojowych w strukturach RAF-u. Niemal 4-miesięczna dramatyczna powietrzna bitwa nad Wielką Brytanią, która rozegrała się począwszy od lipca do października 1940 roku, udowodniła przydatność bojową Polaków. Słynny Dywizjon 303 odnotował wówczas najwięcej zestrzeleń ze wszystkich jednostek alianckich - aż 126 zniszczonych maszyn nieprzyjaciela.
Łącznie Polacy w Bitwie o Anglię zestrzelili ponad 200 samolotów niemieckich, co najmniej kilkadziesiąt uszkodzili. Gdyby nie polski pilot, nie wiadomo jak potoczyłyby się dalsze losy wojny. Zatrzymanie Niemców na brytyjskim niebie było kluczowe - upadek Wielkiej Brytanii położyłby kres całej alianckiej koalicji i skazał Europę na potencjalny konflikt Hitlera ze Stalinem. Różnie mógłby się zakończyć, możliwe, że Polska miałaby jeszcze mniej do powiedzenia niż w 1945 roku.
Jeszcze długo po Bitwie o Anglię, bo aż do końca wojny, staliśmy u boku Brytyjczyków ramię w ramię. Co dostaliśmy w zamian?
Nie - dla Londynu, tak - dla Warszawy
Nie minęły dwa miesiące od końca działań wojennych na Starym Kontynencie, a Wielka Brytania cofnęła poparcie polskiego rządowi emigracyjnemu z siedzibą w Londynie, z którym przez lata współpracowała. Brytyjczycy uznali za to sformowany przez komunistów Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej.
Z ich punktu widzenia było to nawet zrozumiałe. W lutym 1945 roku w Jałcie Churchill nie protestował przecież przeciwko planom Stalina, przewidującym roztoczenie kontroli nad okrojoną terytorialnie Polską. W Poczdamie alianci postawili jedynie przysłowiową kropkę nad "i". Rząd londyński z Tomaszem Arciszewskim na czele, przestał być traktowany poważnie. Ale problemy pozostały.
Polacy, do domu!
Wojna się skończyła, ale ludzie pozostali. Trzeba było "coś" zrobić z ponad 200 tysiącami polskich żołnierzy, którzy jeszcze niedawno było czwartą aliancką siłą w Europie (po Związku Sowieckim, USA i Wielkiej Brytanii). Ci, którzy łudzili się jeszcze co do zamiarów aliantów w sprawie Polski, szybko otrzeźwieli.
Polski żołnierz znalazł się w centrum politycznej gry - wygrał wojnę, ale szybko stał się emigrantem, który z dnia na dzień musiał obawiać się o własny los. Powrót do zdominowanej przez komunistów ojczyzny był w większości wypadków okupiony trudnymi decyzjami. Dla wielu oznaczały one procesy karne o "zdradę" ludowej ojczyzny, pobyt w więzieniu i utratę obywatelstwa.
Ostatecznie na Wyspach pozostało ok. 90 tys. rodaków z rozwiązanych PSZ, tysiące innych rozpierzchło się po świecie. Łącznie aż 170 tys. Polaków nie wróciło po wojnie do ojczyzny.
W celu demobilizacji polskich żołnierzy i przystosowania ich do życia w warunkach pokojowych, Brytyjczycy powołali w 1946 roku Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia. Przeszło przez niego nawet 114 tys. Polaków. W międzyczasie ufni w zapewnienia Stalina co do niepodległego charakteru kraju nad Wisłą Brytyjczycy, namawiali naszych do powrotu na ojczystą ziemię. "Poles, go Home!" - krzyczała ówczesna prasa. Rodacy, głównie ci z Kresów, odpowiadali milczeniem. Nie mieli do czego wracać...
Oporni? Do Niemiec!
Nawet kilkanaście tysięcy żołnierzy nie chciało wstąpić do Korpusu, przez zyskali sobie miano "opornych". Woleli wyjechać na emigrację. Polacy protestowali też przeciwko decyzji brytyjskich władz, odbierającej prawa do świadczeń żołnierzom, którzy dostali się obcej niewoli w czasie kampanii polskiej 1939 roku, a także AK-owcom.
Brytyjczycy różnie obchodzili się z tymi, którzy stwarzali rzekome problemy. Na ogół jednak z wielkim dystansem i podejrzliwością. "Opornych" uznano za "element niepewny i przestępczy", po czym nakazano ich ewakuację do Niemiec Zachodnich. Ci, którzy nie zgadzali się na takie traktowanie, ogłaszali strajki głodowe.
Parada Zwycięstwa... bez zwycięzców
8 czerwca 1946 roku tysiące Londyńczyków wyszło na ulice, aby wiwatować na cześć zwycięzców. Atmosfera sukcesu udzieliła się też brytyjskiemu panującemu - król Jerzy VI radośnie pozdrawiał mieszkańców brytyjskiej stolicy i zwróconych ku niemu defilujących żołnierzy. Paradowali oczywiście Brytyjczycy i Amerykanie, ale u ich boku szli równym krokiem Brazylijczycy, Meksykanie, Czesi czy Belgowie. Nie zabrakło żołnierzy z Fidżi. Zabrakło Polaków, którzy walczyli z okupantem w mundurach PSZ.
Taka była wola Londynu, który nie chciał drażnić Stalina. Na defiladę wysłano co prawda zaproszenie do Warszawy, ale obawiający się reakcji Stalina Bierut ostatecznie zrezygnował z wysłania nad Tamizę delegacji Ludowego Wojska Polskiego. Brytyjczycy się zreflektowali, ale nie w porę - na krótko przed uroczystym dniem zaprosili polskich lotników z Dywizjonu 303, ale ci odmówili przez solidarność z innymi towarzyszami broni.
Polacy musieli poczekać i to całe... 60 lat. Dopiero w 2005 roku mogli - jako zwycięzcy - dumnie paradować po Londynie. Dwa lata wcześniej za błąd z przeszłości przeprosił nas brytyjski premier Tony Blair.
Generałowie na zmywaku
Gdyby nie ich wojenna postawa, wojenny bilans aliantów na froncie zachodnich wyglądałby o wiele szczuplej. To bowiem Polacy odgrywali na wielu frontach kluczowe role, dość wspomnieć o 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, która przeszła ok. 1800 km - przez Francję, Belgię i Holandię, aby zdobyć niemiecką bazę marynarki wojennej Wilhelmshaven.
Polacy walczyli do samego końca, a nawet trzy dni dłużej... "Wzięli" Wilhelmshaven już po kapitulacji Berlina (2 maja) oraz samobójczej śmierci Adolfa Hitlera (30 kwietnia). Co z tego, skoro nie doczekali się laurów należnych zwycięzcom. Zamiast honorów polscy generałowie musieli po wojnie... pracować fizycznie w pocie czoła.
W 1945 roku na Wyspach "dziękowano" w bardzo specyficzny sposób. Jeden z architektów sukcesów we Francji w 1944 roku, gen. Stanisław Maczek, cieszący się sporą sympatią dowódca - zawsze troszczył się o podwładnych, dlatego ci nazwali go "Bacą" - musiał szybko się przebranżowić. Zarabiał na chleb jako barman w jednej z edynburskich knajp.
Nie tylko on ciężko harował. Jego zasłużony imiennik - gen. Stanisław Sosabowski, dowódca 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Po demobilizacji otrzymał 300 funtów odprawy i... rozpoczął "karierę" jako magazynier w fabryce silników elektrycznych. Później montował też... telewizory.
Enigma, czyli ciszej o Polakach
Rozpracowanie niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma to jedna z naszych największych zasług w czasie wojny. Za sprawą trzech pracowników wojskowego Biura Szyfrów, kryptologów: Mariana Rejewskiego, Henryka Zygalskiego i Jerzego Różyckiego, którzy jako pierwsi złamali szyfr Enigmy. Informacje o tym wielkim osiągnięciu polski wywiad przekazał swojemu brytyjskiemu odpowiednikowi.
Prace kryptologiczne trwały później w brytyjskim tajnym ośrodku w Bletchley Park. Ale na Wyspach to Alan Turing jest na ustach wszystkich. O polskich genialnych matematykach przypomina się zdecydowanie za rzadko. Szkoda, bez ich wielkiego odkrycia wojna niewątpliwie trwałaby dłużej.
Szykany i brutalne zachowanie się władz brytyjskich w stosunku do tych biednych ludzi wyrażających swój protest nie przynosi nic pozytywnego honorowi Brytyjczyków i zasługuje na napiętnowanie. Zdarzyły się bowiem wypadki największego okrucieństwa, jak np. zakładanie kajdan na ręce nawet oficerów, których potraktowano jak kryminalistów i przestępców - a przestępcami byli tylko ci, co te kajdany umieszczali na ręce towarzyszy broni.