70-lecie zakończenia najkrwawszej z wojen już niedługo, a Polacy i Rosjanie obstają przy swoim. Jak świętować? Paradą wojskową czy pogłębioną refleksją, gdzie - w Gdańsku czy w Moskwie? Teoretycznie można by obie uroczystości połączyć, wszak Zachód obchodzi Dzień Zwycięstwa 8 maja, Rosja - dzień później. Ale to mrzonka. Zresztą w dobie nieformalnej zimnej wojny "nasi" zapewne w tym roku na Kremlu nie pomaszerują...
Gdybyśmy mówili o I wojnie, nie mielibyśmy takiego dylematu. Zakończenie tego konfliktu - data 11 listopada 1918 roku - na Zachodzie dzień zadumy nad losem milionów poległych, to dla nas radosne święto. Symboliczny dzień odzyskania przez Polskę bytu państwowego. Inna sprawa, jak my to święto obchodzimy. Jednak nikt, żaden polityk Francji czy Wielkiej Brytanii, nie mówi: "z nami albo w ogóle".
Ale II wojna światowa to już inna sprawa. Po pierwsze Polska jako państwo, choć w obozie zwycięskim, wyszła z tego konfliktu w opłakanym stanie, po drugie - dla Rosji zwycięstwo "nad hitleryzmem", jak utarło się tam mówić, to "spiżowy posąg".
8 maja czy 9 maja?
8 maja 1945 roku w kwaterze gen. Dwight Eisenhowera we francuskim Reims delegacja niemiecka z gen. Alfredem Jodlem na czele podpisała bezwarunkową kapitulację Wehrmachtu. Późną porą tego samego dnia (według czasu moskiewskiego - 9 maja), na życzenie Stalina, w kwaterze gen. Gieorgija Żukowa w Berlinie, niemieckie dowództwo ponownie podpisało akt kapitulacji. Tym razem dokument sygnował m.in. feldmarszałek Wilhelm Keitel.
Rosjanie świętują 9 maja coś, co ma dla nich wymiar szczególny. To nie tylko kres wojny w Europie (na świecie Japonia złożyła broń dopiero 2 września 1945 roku), ale koniec wielkiej udręki Rosjan jako narodu. Takie wydarzenia jak Stalingrad, Leningrad czy Kursk wciąż działają tam na wyobraźnię. Najpierw, w XIX wieku, wypędzono Napoleona, później Hitlera. Wielka Wojna Ojczyźniana jest czymś świętym.
Dla wielu Rosjan wojna zaczęła się przecież w 1941 roku, gdy III Rzesza napadła na Związek Sowiecki. A 1939 rok w Polsce? Nieznaczna korekta granic, obrona interesów mieszkańców zachodnich terenów Ukrainy i Białorusi. – Tak się wtedy robiło politykę – mówił przed trzema miesiącami Władimir Putin.
Dlaczego więc świętować Dzień Zwycięstwa w Gdańsku, gdzie padły pierwsze strzały w "wewnętrznym" konflikcie polsko-niemieckim? Myśli część Rosjan. Z ich punktu widzenia to logiczne, z Gdańska Rosja nie może mieć "pożytku". Bo w chwili gdy broniło się Westerplatte, tym razem polski mit, Stalin i Hitler byli jeszcze wspólnikami.
Tu nie chodzi o moralne prawo do świętowania zwycięstwa w wojnie, choć przecież Polacy bili się na wszystkich frontach, także u boku Sowietów. Europa naprawdę zawdzięcza im wiele, choć w 1946 roku na obchody zwycięstwa zaproszono do Londynu poczet żołnierzy z "kuricami" na hełmach (ostatecznie nie przyjechał nikt, bo Bierut obawiał się reakcji Stalina, a spóźnione zaproszenia dla żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie zostały zbojkotowane). Zasłużonym polskim generałom, w tym Maczkowi i Sosabowskiemu, na Wyspach "dziękowano" w specyficzny sposób. Pierwszy był barmanem, drugi - magazynierem.
Tak więc, kto jak kto, ale Polacy mogą świętować szczególny dzień 8 maja, także u siebie. I nie będą to obchody konkurencyjne do tych, które zaplanowano dzień później na Placu Czerwonym. Choć podtekstów politycznych trudno będzie uniknąć. Zaangażowanie Putina w konflikt ukraiński jest faktem, a ochłodzenie stosunków Rosji z Zachodem było widać już ponad pół roku temu. Wtedy, na plażach Normandii, Putin był intruzem. Tydzień temu nie przyjechał na obchody wyzwolenia Auschwitz, choć sądziłem, że wizyta w miejscu śmierci ponad miliona osób, skłoni go do jakiejś, choćby mało znaczącej, refleksji. Nic z tego.
Nie umilkły jeszcze echa słów szefa MSZ Grzegorza Schetyny o Ukraińcach wyzwalających Auschwitz, a prezydent Bronisław Komorowski zaproponował wspólne obchody 70-lecia zakończenia najkrwawszej z wojen. I to na polskiej ziemi - tam gdzie wojna, choćby symbolicznie, się zaczęła. Bo spór o to, gdzie i kiedy padły pierwsze strzały tej światowej tragedii, do całej sprawy nic nie wnosi.
To, co jest niepokojące, to reakcja Rosjan. Bo na propozycję Komorowskiego odpowiedziano atakiem. O nieczyste intencje Polaków oskarżali kolejno rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, jego zastępca Grigorij Karasin czy też obecny ostatnio na terenie byłego niemieckiego obozu Auschwitz szef administracji Putina Siergiej Iwanow. Były znane już zarzuty o fałszowanie historii, pisanie jej na nowo - z pominięciem zasług Rosjan, prowokowanie. – Nie chcemy zabierać Rosji jej święta – uciął wszelkie spekulacje prezydent.
Zaproponował, aby w Gdańsku 8 maja wspólnie, z przywódcami Europy Zachodniej (bo chyba na Rosjan nie ma co liczyć), zastanowić się nad losem Starego Kontynentu. Gdyby tak usiąść wtedy do rozmów, porozmawiać o skutkach II wojny światowej w tym m.in. na temat integracji europejskiej jako odpowiedzi na koszmar z lat 1939-1945, można by dojść do ciekawych wniosków.
Tak też Komorowski widzi koncepcję wspólnych obchodów Dnia Zwycięstwa. Tam, gdzie się zaczęło, a zaczęło się na polskiej ziemi. I Rosjanie mogą mieć pretensje, a i tak zorganizują u siebie paradę militarną. Oczywiście, nie byłoby tego zwycięstwa, gdyby nie wysiłek zbrojny państwa Stalina. Nie o demonstrację siły wszak chodzi, gdy rozmawiamy o reperkusjach wojny. O wyzwoleniu i zniewoleniu, o których my Polacy powinniśmy sporo wiedzieć.
Jednak niedawne słowa Grzegorza Schetyny były tylko połowicznie zasadne. Bo np. obchody zakończenia II wojny światowej w Berlinie, stolicy państwa które ten konflikt wywołało, trudno jest się w stanie wyobrazić. Była też mowa o Londynie, choć ten, jak już wspomniałem, w 1946 roku nie chciał drażnić Stalina i źle postąpił z polskimi bohaterami. Z drugiej strony Rosja nie ma monopolu na świętowanie.
W całym tym sporze mnóstwo jest niedomówień, nadinterpretacji. Bo już gdyby w niemieckiej stolicy zorganizowano uroczystości ku czci wszystkich ofiar wojny, w terminie bliskim 8 czy 9 maja, nie byłoby całej awantury.
Casus Polski jest jednak inny. Tu, nad Wisłą, dyskusja o II wojnie światowej nie tylko powinna, ale musi się odbyć. Trudną o lepszą okazję niż nadchodząca rocznica. Trudno o lepsze miejsce niż Gdańsk, gdzie funkcjonuje Muzeum II Wojny Światowej. I choć znalazłoby się miejsce też na paradę wojskową, chyba zwyczajnie jej nie potrzebujemy.
– Dlaczego musimy umierać za Gdańsk? – pytali w 1939 roku Francuzi. Dziś, gdyby przymus zamienić na chęć, a umieranie wciąć w cudzysłów, to pytanie można by zadać i dziś. Jak wiemy, Gdańsk prowokuje Putina, ale z drugiej strony to dla Kremla nie jest gra warta świeczki. Co na to inni przywódcy? Czy Westerplatte, po 75 latach od wybuchu wojny, warte jest dziś "zachodu"?
Reklama.
Władimir Putin o pakcie Ribbentrop-Mołotow
Nie chcę teraz nikogo obwiniać, lecz poważne badania powinny dowieść, że takie były wówczas metody polityki zagranicznej.Czytaj więcej
Bronisław Komorowski o obchodach 8 maja w Gdańsku
8 maja byłby obchodzony nie jako dzień zwycięstwa militarnego, a dzień, który zapoczątkował wyciąganie wniosków z II wojny światowej, początek koncepcji integracji europejskiej.Czytaj więcej
Bronisław Komorowski
Data 8 maja w przejętej przez Rosję narracji ZSRR to czas triumfu. Nie wszystkim narodom Europy ten triumf przyniósł wolność. Doskonałym miejscem na taką ogólnoeuropejską refleksję powinno być Westerplatte, symbol początku II wojny światowej.Czytaj więcej
Grzegorz Schetyna
To nie jest naturalne, że obchody zakończenia wojny organizuje się tam, gdzie ta wojna się rozpoczęła. Ale dlaczego wszyscy przyzwyczailiśmy się tak łatwo, że to Moskwa jest miejscem, gdzie czci się zakończenie działań wojennych, a nie np. Londyn czy Berlin, co byłoby jeszcze bardziej naturalne.Czytaj więcej
Grigorij Karasin o Grzegorzu Schetynie
– Okrył hańbą nie tylko siebie, ale także całą służbę dyplomatyczną swojego kraju i kulturę polityczną Polski.
Siergiej Iwanow o obchodach 9 maja w Moskwie
Jak nie przyjadą (przywódcy Zachodu - red.), to nic, przeżyjemy.Czytaj więcej