Długie sznury samochodów blokujące główne ulice miast, zirytowani kierowcy, setki komentarzy w mediach. Metropolie wstrzymały oddech, kiedy w godzinach szczytu zablokowali je taksówkarze. Dlaczego postanowili utrudnić nam życie?
Poranny strajk taksówkarzy rozgrzał mieszkańców największych miast. Przez to, że kierowcy taksówek tworzyli długie, ślimaczące się korowody, wiele osób zamiast
kilkunastu minut, spędziło w drodze do pracy długie godziny. Rano o proteście dyskutowano we wszystkich mediach, także Wy w naTemat dzieliliście się swoimi odczuciami (zobacz: WASZYM ZDANIEM).
Ale o co tak naprawdę chodzi taksówkarzom? I dlaczego nie protestują wszyscy, którym możemy zapłacić za przewiezienie nas kilka kilometrów?
- Dzisiejszy protest spowodował przelanie czary goryczy - mówi Artur Oporski, szef stołecznej korporacji Sawa Taxi. - W ciągu ostatnich lat pięciokrotnie zmieniały się
przepisy dotyczące taksówek i za każdym razem okazywało się, że nowe są wadliwe, bo nie były konsultowane ze środowiskiem. A teraz minister Gowin forsuje jeszcze deregulację zawodu taksówkarza - dodaje.
Zdaniem taksówkarskiego środowiska, kolejne zmiany w obowiązującym prawie doprowadzą do obniżenia jakości usług i negatywnie wpłyną na bezpieczeństwo pasażerów. W tej chwili kierowcy, aby zatrudnić się w korporacjach taksówkarskich muszą zdobyć licencję, na którą zdają trudny i skomplikowany egzamin. Po tym, jak zawód zostanie zderegulowany, egzamin zniknie, a - zdaniem licencjonowanych taksówkarzy - w fotelu kierowcy będą mogli zasiąść pani z biura i pan z budowy.
- Egazmin nie jest dziś zbyt dobrze skonstruowany, ale to nie powód, żeby zamiast niego wprowadzać GPS. Żaden taksówkarz nie pojedzie z nim, żeby ominąć korki. W Anglii pół roku człowiek się uczy, żeby zdać egzamin na taksówkę - mówi Oporski.
Szef korporacji taksówkarskiej jako argumentu przeciwko uwolnieniu zawodu używa zbyt dużej liczby taksówek, które pojawią się na ulicach, kiedy tylko ustawa wejdzie w życie. Podaje przykład lat dziewięćdziesiątych, kiedy w samej stolicy jeździło kilka tysięcy pojazdów, a ich kierowcy często pracowali po kilkadziesiąt godzin z rzędu lub zaczynało oszukiwać, bo kursów było zbyt mało, by się z nich utrzymać.
Tyle krytyki. A czego taksówkarze żądają? Oporski przedstawia cztery postulaty, które miałyby zostać zrealizowane przez zupełnie nową ustawę:
- ustalenie proporcji liczby taksówek odpowiedniej do liczby mieszkańców (tak, by taksówkarzy było tylu, ile potrzeba w mieście kursów),
- utrzymanie licencji i egzaminów jako gwarancji jako usługi,
- wprowadzenie odpowiedzialności firm taksówkowych za niewłaściwie wykonane usługi,
- uznanie taksówki jako uzup transportu publicznego (chodzi o to, by taksówki mogły np. wjeżdżać tam, gdzie mają możliwość wjazdu służby publiczne.
Z jednej strony są więc taksówkarze, ale z drugiej także wolny rynek, na którym pojawiły się dziesiątki firm świadczących usługi przewozowe znacznie taniej niż tradycyjne taksówki i tym wygrywające walkę o klienta.
- Dzisiejszy protest jest próbą zamknięcia rynku taksówkowego, a tym samym próbą obrony cen - nie ma wątpliwości Marcin Kowalczyk, właściciel Eko Cab, call center
obsługującego zarówno taksówki jak i przewozy osób. - Żądania taksówkarzy doprowadzą do tego, że korporacje podniosą ceny, a w związku z tym mniej klientów będzie stać na to, by się taksówkami poruszać. To oczywiście doprowadzi do mniejszej rentowności biznesu. Koło się zamyka - dodaje i przypomina, że kiedy kilkanaście lat temu mieszkał na stołecznej Starówce, przy knajpach ustawiały się kolejki czekających na taksówkę, ale te czasu już dawno się skończyły i teraz korporacje muszą walczyć o klienta.
Zdaniem sceptyków do takiej sytuacji prowadzi też egzamin taksówkarski. Kowalczyk podaje przykładowe pytania: "gdzie w Warszawie jest pl. Broni?", "przy jakim kościele mieści się pomnik Popiełuszki?". - Egzamin nie robi z człowieka taksówkarza. Wszystkie informacje można szybko sprawdzić w sieci. Możemy przeczyć, że rozwój techniczny istnieje, ale po co?Ja sam jechałem z taksówkarzem, któremu adres docelowy sprawdzałem w komórce - mówi.
Jednak nawet krytycy korporacji taksówkarskich zgadzają się z tym, że należy podjąć działania, które będą sprzyjać bezpieczeństwu pasażerów tak, by chronić ich przed
naciągaczami. Jednak forma, w której zdecydowali się o to walczyć taksówkarze jest, w opinii większości, nie do przyjęcia. Krytykował ją sam premier Donald Tusk, który rano apelował: , by "korzystali z prawnych form protestu, ale nie znęcali się nad mieszkańcami". - Dokuczanie ludziom przez korkowanie ruchu uważam za przesadę - powiedział.