W dzisiejszych czasach nikogo już nie dziwią koncerty, pokazy mody, wystawy czy najróżniejsze happeningi na ulicach polskich miast. Coraz większą rolę w naszym życiu odgrywa przestrzeń publiczna. Maszerujemy ulicami, by wyrazić sprzeciw wobec ustaw rządu lub zamanifestować własną orientację seksualną. Czy zatem powinno nas zaskakiwać pojawienie się "ulicznego kościoła" w Polsce? Nowa moda z Zachodu, chęć pomocy innym czy raczej próba zwrócenia na siebie uwagi?
Kościół Uliczny jest inicjatywą grupy warszawskich chrześcijan, których głównym celem jest niesienie dobrej nowiny najuboższym: - Naszym celem są przede wszystkim bezdomni. Chcemy ich naprowadzić na jedyną słuszną, boską drogę. Wyciągamy ich z uzależnień od alkoholu i narkotyków. Sam kiedyś byłem uzależniony i wiem, że to Jezus mnie uzdrowił - mówi w rozmowie z naTemat Paweł Bukała, określający się jako "lider służby" Kościoła Ulicznego. Jednocześnie dodaje, że głoszenie ewangelizacji obejmuje też inne grupy społeczne: - Jesteśmy otwarci na ludzi. Chcemy im w radosny sposób pokazać, że Bóg jest i Bóg istnieje, dlatego rozmawiamy z młodymi ludźmi, pokazując im, że nie zawsze znajdują się w sytuacji bez wyjścia - komentuje lider.
Sam pomysł przyszedł do Polski z Kanady za sprawą Artura Pawłowskiego, lidera Street Church w Calgary. To on zaproponował Pawłowi Bukale powstanie w Polsce takiej organizacji. Ten nie zastanawiał się długo i już we wrześniu 2010 r. zorganizował pierwsze nabożeństwo. Kościoły uliczne w Ameryce są bardzo popularne. Okazuje się, że pomysł ten i w naszym kraju od razu spotkał się z pozytywnym odzewem wielu ludzi. W cotygodniowych środowych spotkaniach w Warszawie pojawia się około 200 osób, choć według organizatorów niejednokrotnie bywa i tak, że liczba wzrasta do 400.
Kościół Uliczny zbiera się co tydzień w środy w centrum Warszawy, głośno demonstrując swoje poglądy. Towarzyszą temu liczne koncerty: - Chcemy trafić do ludzi. Ostatnio podeszła do mnie sześćdziesięcioletnia kobieta, która podziała, że fajnie, że się zbieramy i pokazujemy ludziom swoją wiarę - twierdzi Paweł Bukała.
Sekta czy Kościół?
- Niektórzy myślą, że jesteśmy dziwni. Próbują w nas upatrywać jakiejś sekty. Nic bardziej mylnego. Nieraz mam wrażenie, że cywilizacyjnie jesteśmy w XXI wieku, ale
jeśli bierzemy bierzemy pod uwagę świadomość chrześcijańską to nadal tkwimy w średniowieczu - mówi lider Kościoła Ulicznego.
Kościół Uliczny jest kościołem ponadwyznaniowym, co oznacza, że w jego szeregach są zarówno katolicy, ewangelicy, baptyści oraz inne mniej znane odłamy. Właśnie ten fakt niektórych oburza. W Internecie pojawiają się złośliwe komentarze na temat całej organizacji oraz formy jej funkcjonowania, ale też podczas nabożeństw zdarzają się niemiłe incydenty: - Zdarzają się różne sytuacje. W centrum pojawiają się grupki młodych, którzy krzyczą jakieś niecenzuralne słowa, ale mnie to nie rusza. Mówię im, że Bóg ich kocha i staram się nie wdawać z nimi w dyskusję. Ostatnio ktoś krzyczał pod moim adresem, że jestem pedałem. Nie wiem, o co mu chodziło - mówi Paweł Bukała.
Rzecznicy Pana Boga opowiedzą o in vitro i pedofilii wśród księży. Czy "cywilni katolicy" poprawią PR polskiego Kościoła
Według prof. Ireneusza Krzemińskiego, socjologa, nie możemy tu mówić o sekcie. - To bardziej przypomina spontaniczną organizację ludzi zaangażowanych do działania. Wszystko odbywa się w duchu ekumenicznym, co jeszcze bardziej jest niezwykłe. Samo określenie "sekta" w Polsce jest bardzo nadużywane. Jedyną organizacją, której może się to nie podobać jest Kościół katolicki, który w dzisiejszych czasach przypomina okopaną z każdej strony fortyfikację - uważa profesor.
Kościół na ulicy? Nie, dziękuję
Pojawiają się głosy, że jest to przymusowa ewangelizacja bezdomnych, chociaż organizatorzy zapewniają, że to oni sami "słyszą w sercu głos Boga do nawrócenia się".
Przyznają jednak, że wychodzą z założenia "daj bezdomnemu jedzenie, a później nauczaj go ewangelii". Nie wiadomo zatem, czy tłumy do centrum Warszawy przyciąga głód wiary, czy ten bardziej przyziemny.
Niektórzy też zwracają uwagę na to, że ich akcje przybierają formę festynu, gdzie liczy się jedynie przykucie uwagi odbiorców i robienie wszystkiego pod publiczkę: - Każdy ma prawo wyznawać swoją wiarę w miejscu publicznym. Nie widzę w tym problemu. Jednak taki sposób demonstrowania swojej wiary nie jest mi bliski, nie jestem entuzjastą tego typu rzeczy. Wydaje mi się, że to kościół jest miejscem, gdzie powinno się pokazywać swoją wiarę - komentuje w rozmowie z naTemat ks. Kazimierz Sowa.
Inaczej uważa organizator, Piotr Bukała: - Jezus jest w każdym miejscu, szuka nas wszędzie, więc może być też w centrum miasta. Kościół ma świecić, ma być na zewnątrz wśród ludzi i my to robimy. Zwykłe nabożeństwa bardziej przypominają stypy - mówi lider Kościoła Ulicznego.
Szczerość to podstawa
Czy tego typu propagowanie własnej wiary w centrum miast ma swoją przyszłość? W Ameryce to norma, u nas wciąż raczej egzotyka.
Ksiądz Sowa ocenia: - Dla ewangelików takie zrzeszenia są typowe. W Ameryce było już wszytko. Takie demonstracje są jej
bliskie.
- Idea mi się podoba, chociaż sam nie poszedłbym na takie nabożeństwo - komentuje Mateusz, student polonistyki. Podobnego zdania jest Marta, 22- letnia mieszkanka Warszawy: - Mieszkam w samym centrum Warszawy, więc w każdą środę słyszę hałasy, które dobiegają z miejsca, gdzie zbierają się ci ludzie. Po części mi to przeszkadza i ich nie rozumiem, więc osobiście nie zamierzam się tam kiedykolwiek pojawić - mówi w rozmowie z naTemat.
Czy Kościół Uliczny stanie się realną alternatywną dla tego tradycyjnego? - Trzeba pamiętać, że świat nie zostanie zbawiony przez to, że ostentacyjnie będziemy pokazywać swoją religijność - uważa ks. Kazimierz Sowa.
Każdy ma prawo wyznawać swoją wiarę w miejscu publicznym. Nie widzę w tym problemu. Jednak taki sposób demonstrowania swojej wiary nie jest mi bliski, dlatego nie jestem entuzjastą tego typu rzeczy. Wydaje mi się, że kościół jest miejscem, gdzie powinno się pokazywać swoją wiarę, niekoniecznie w taki sposób.