Kiedy Miriam Shaded bryluje w mediach i chwali się organizacją pomocy dla syryjskich uchodźców, Daniel Olkowski z Pruszcza Gdańskiego przeciera oczy ze zdumienia. Wraz z żoną przyjął do domu dwóch Syryjczyków, których sprowadziła do polski Fundacja Estera. Tyle że wsparcie dla nich nie wygląda tak, jak opowiada w mediach Shaded. – Ta pani mówi, że utrzymanie jednego Syryjczyka kosztuje 25 tys. złotych rocznie. Tymczasem Syryjczycy dostają na miesiąc 500 złotych. Gdzie są pieniądze? – mówi w rozmowie z naTemat.
Od lipca wraz z żoną gościcie w domu dwóch Syryjczyków – braci bliźniaków. Jak do was trafili?
Pomysł, by ich zaprosić, powstał na bazie śledzenia sytuacji, jaka rozwija się w Syrii. W gronie znajomych jedna z osób dysponowała zdjęciami tego, co robią terroryści z Państwa Islamskiego. To mocno utkwiło mi w pamięci. Dlatego gdy pojawił się temat Fundacji Estera i pomysłu sprowadzenia do Polski Syryjczyków, zgłosiliśmy się mailowo z deklaracją, że chcemy pomóc.
Nie, kontaktowałem się mailowo i telefonicznie z osobami z otoczenia prezes Shaded. Z nią samą nigdy nie miałem kontaktu. Nie można się było do niej dodzwonić.
Jak wyglądała współpraca z Fundacją Estera?
Cała operacja była pilotowana przez fundację do momentu, kiedy Syryjczycy wylądowali w Polsce. Wówczas, po tym jak ich dane zostały przekazane m.in. Straży Granicznej, te osoby zostały rozesłane po Polsce. My przyjęliśmy do domu dwóch braci. Mamy cztery pokoje, jeden jest dla nich.
Co mówili, kiedy przyjechali? Jakie informacje przekazali im Shaded i fundacja?
Z pomocą znajomego tłumacza dowiedzieliśmy się, że Syryjczycy są zaskoczeni i zawiedzeni. Mówili, że powiedziano im, że będą osobne mieszkania dla każdej rodziny, będzie dofinansowanie, praca i tak dalej. Początkowo byłem zdezorientowany, że są takie rozbieżności. Potem okazało się, że inne osoby mają te same obserwacje. Dlatego zwróciłem się do fundacji z pytaniem, co się dzieje, czemu słyszę od braci taką relację. Rozbieżności zrzucono na karb “nieporozumień językowych” i tego, że ci ludzie mają rzekomo zbyt wysokie oczekiwania.
To, że po trzech miesiącach napisałem do naTemat, to wyraz rozgoryczenia. Fakty są takie, że przez trzy miesiące fundacja, która ustami Miriam Shaded składała w mediach poważne deklaracje, nie zrobiła nawet nic w kierunku nauki języka polskiego dla Syryjczyków.
Druga sprawa to finansowanie. Opowieści o tym, ile fundacja daje uchodźcom, nijak mają się do rzeczywistości.
W mediach podawano, że 2-3 tys. zł na rodzinę sześcioosobową.
Wiem. I wiem też, że każdy z braci dostaje po 500 złotych na miesiąc, nie więcej. Ostatnio przeczytałem nawet wypowiedź Shaded o tym, że utrzymanie jednego Syryjczyka kosztuje 25 tys. złotych rocznie. Nie potrafię wyjaśnić, skąd takie opowieści w mediach.
Kontaktował się pan w tej sprawie z fundacją?
Dzwoniłem, bo stawia mnie to w dość kłopotliwej sytuacji. Ktoś może pomyśleć: dostajecie 3 tys. złotych na miesiąc, a dajecie Syryjczykom po 500 złotych. Ja pokazywałem braciom: zobaczcie, ja dostaje tylko taką sumę. Wszystko im przekazuję. To nie jest kwestia tego, że ja jakoś na nich zarabiam.
Fundacja tłumaczyła mi, że mowa była w mediach o jakiejś wartości symulacyjnej, gdyby te osoby miały wynajmować dla siebie mieszkania. Ja mówię: “słuchajcie, ale przecież oni nie wynajmują, wszyscy są u rodzin, w parafiach i tak dalej”. Później słyszałem w fundacji, że po prostu poprzedni rzecznik przejęzyczył się przy swoich szacunkach.
To jest bardzo irytujące. Ja występuję w ten sposób, by zasygnalizować los Syryjczyków, którzy przecież nie mają siły przebicia, nie są w stanie wypowiedzieć się na ten temat. A tutaj słyszę i widzę, że ktoś przy pomocy działań nakierowanych na uchodźców ktoś robi karierę polityczną….
Myśli pan, że tych obiecanych pieniędzy, na naukę polskiego, po prostu nie ma?
Myślę, że pieniądze są. Był wywiad z filantropem żydowskiego pochodzenia, który dał środki, były też inne osoby. Druga sprawa, że mniej więcej połowa osób, które zostały ściągnięte przez fundację do Polski, wyjechała. Albo są w Europie, albo w Syrii. Więc skoro były środki, a połowa osób wyjechała, to nie rozumiem, co się z tymi pieniędzmi stało. Na naukę polskiego dalej nie ma. Są tylko mgliste zapowiedzi: "tak, myślimy", "tak, ma być platforma e-learningowa"...
Jak zmieniła się pana ocena działalności Miriam Shaded?
Byłem zaskoczony kandydowaniem tej pani na posłankę. Ale to zaskoczenie jest moje prywatne. Najbardziej dziwi mnie to, po co opowiadać takie rzeczy w mediach, że wydaje się takie i takie kwoty, skoro wygląda to inaczej. Opowieści tej pani drastycznie rozmijają się z rzeczywistością. Jest czas wyborczy, więc nie chcę ściągać na siebie oskarżeń, ale trzeba zapytać, co się stało z pieniędzmi i dlaczego nie ma organizacji lekcji polskiego. Bo na razie fundacja się z tego nie wytłumaczyła. Ostatnia kuriozalna odpowiedź brzmiała: "to Syryjczycy popsuli nam szyki, bo część z nich wyjechała". Pytanie, czy gdyby ściągnęli do Polski 20 osób, to zrezygnowaliby z lekcji języka, bo uchodźców jest za mało?
Co z syryjskimi braćmi? Jak odnajdują się u państwa, jak reaguje otoczenie?
My z żoną obracamy się w takim środowisku, że nikt negatywnie nie wypowiadał się na temat przyjęcia tych osób. Ułatwieniem jest pewnie to, że to są chrześcijanie. Oni mają u nas wypełniony czas. Staramy się ich przybliżyć społeczności. Poznali się już z naszymi znajomymi, chodzą na spacery, ostatnio byliśmy razem nad jeziorem.
Kolejna sprawa - staramy się, żeby codziennie uczyli się polskiego. Znają już około 800 słów. Mają świadomość, że bez języka trudno im będzie funkcjonować, a chcą się uczyć, pracować, potem wynająć jakieś mieszkanie. Poza tym moja żona pracując w administracji jednej ze szkół zorganizowała im jedną godzinę tygodniowo, kiedy przyjeżdżają i są uczeni w szkole. Dodatkowo dzięki pośrednictwu burmistrza Pruszcza przychodzą do nas do domu osoby, które też służą pomocą w nauce.
Ze względu na doświadczenie z Fundacją Estera nie żałuje pan podjętej decyzji?
Nie, to są sympatyczne osoby. Irytuje mnie najbardziej to, że ktoś odcina kupony ze swoich niskich nakładów, a cudzej pracy. Nie wywiązuje się z tego, do czego się zobowiązał. W sezonie wyborczym taka działalność jest tym bardziej zadziwiająca.