– Ile stoisz do pracy? To pytanie wcale nie jest zabawne. Ty jeden na 2 miliony aut w stolicy. Spalony most. Wszyscy protestują. Demonstranci blokują miasto marszami, na zmianę z niestrudzonymi maratończykami. Jak żyć w mieście, które stoi i jedyne, co Ratusz robi, to zamawia bloczki na mandaty? Jak żyć? I jak przeżyć?
Korki zaczynają się już przed 7 rano. Samochody stoją zderzak w zderzak. Emocje sięgają zenitu i gdyby czytać z ruchu warg kierowców, można by napisać drogowy poemat dla dorosłych. Ale kiedy inni pokornie suną dalej jak Jakscon w moonwalku, drudzy kombinują. Oto kilka popularnych "warszaskich" sposobów na walkę z czasem.
1. Kuszący buspas
Noga na gazie kusi, żeby przejechać chociaż te kilka metrów dalej. Obok - przejezdny buspas. Największy obiekt pożądania zdesperowanego kierowcy. Wjechać, nie jechać. Myśli biją się w głowie. Inny kierowca, myślał o tym samym i w momencie, kiedy tylko odważy się przekroczyć święty próg dla autobusów i taksówek, zacznie się dzikie trąbienie, zarówno kierowców z lewego pasa, jak i taksówkarza, który swojego pasa nie odda. Nawet jak wolny. Mój! Nie twój! Ty też "terefere". Kierowcy pozostaje włączyć „kierunek” do powrotu na swój pas. Oczywiście bezskutecznie, bo nikt nie wpuści zdrajcy. A policja w zatoczce już czeka...
2. Wyprzedź kolumnę na skręcie w lewo
W korku trzeba swoje odstać. Bo mandat. Bo jesteśmy kulturalni. Bo...a właściwie to za jakie grzechy?! Sposób ten wygląda tak, że przejeżdżamy powoli obok ciągu samochodów stojących do skrętu w lewo, po czym szybciutko wpychamy się w możliwą lukę, a jeśli jej brak, bo samochody węszą nasz niecny spisek i ściskają się jak sardynki w puszce, trzeba po warszawsku zagrać Va banque i bez mrugnięcia okiem stanąć na pierwszego. Akompaniament klaksonów murowany. Czasami rękoczyny. Ale zaoszczędzone 20 minut to dla niektórych wystarczająca motywacja.
3. Jedź za karetką
To takie drogowe szczęście w nieszczęściu. To jest ta impulsywna decyzja, którą podejmuje twój Mr Hyde. Nadjeżdżająca karetka toruje drogę jak Mojżesz Morze Czerwone. "Wykorzystaj tę chwilę" - podpowiada drogowy diabeł. A anioł na to" jedź, diabeł dobrze gada! Dzieci czekają - jesteś rozgrzeszony! Gaaazu!". I te myśli: "A jak mnie złapią, to powiem, że jestem z rodziny..."
4. Kup se pan rower
Rower zmieści się pomiędzy stojącymi autami, może też, w razie czego przejechać chodnikiem, czasami ścieżką rowerową lub jechać środkiem pasa powodując jeszcze większy korek. To cudowne wybory: skręcę sobie tu bez sygnalizowania, tutaj dam sprintem, aż rower będzie się chylił na boki i nikt nie spróbuje mnie wyminąć. Skręt sygnalizuję tak jak się odgania natrętną osę. Czasami nie wiadomo, w którą stronę będzie manerw. Ale to nic. Jak się zmęczę to wymuszę pierwszeństwo, walnę w lusterko i z miną skrzywdzonej istoty futerkowej wyszepcę: "Jestem tylko biednym rowerzystą..."
5. Czerwone? To dojrzewająca pomarańcza
Dojeżdżasz wreszcie do sygnalizacji. Zdążyłeś odsłuchać Sagę Zmierzch w wersji audio na 3 przecznicach i kiedy myślisz, że będzie już tylko lepiej, akurat kiedy przychodzi twoja kolej, zmienia się światło. Stop. Tego już za wiele. "Nie będzie los tak ze mną bezkarnie igrał!". Wpychasz się jakbyś był naczepą swojego korkowego następcy i przejeżdżasz prawie na druga stronę. Prawie robi różnicę i tyłek twojego auta blokuje skrzyżowanie. Ale co tam. Patrzysz w niebo, jakby nie chodziło o ciebie. W końcu im się znudzi trąbienie. Możesz też zatrąbić, żeby deliwent przed tobą myślał, że to o niego chodzi.
6. Na trzeciego
Gdzie dwóch sobie stoi, tam trzeci wyprzedzi. "Ile się będą tak ślimaczyć?". Trochę jeszcze potrąbimy kilka razy na znak protestu dla opornego nam świata i but w podłogę. W końcu pas obok jest wolny. Co z tego, że dla tych z naprzeciwka. To tylko kawałek pod prąd. A ja skręcę w objazd albo wyprzedzę tych leszczów. I pokażę, że takie rzeczy to tylko w stolycy.