
W słowniku prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego słowo bankier oznacza szkodnika, krwiopijcę i sprawcę frankowego nieszczęścia tysięcy polskich rodzin. Tym bardziej dziwi, jakim cudem Mateusz Morawiecki, prezes banku BZ WBK, został ministrem rozwoju w rządzie Beaty Szydło.
Okazało się, że ma wystarczająco dużo innych zalet. Odmówił przyjęcia posady ministra od Donalda Tuska, kiedy ten dymisjonował Jacka Rostowskiego. Jest synem legendarnego opozycjonisty Kornela Morawickiego, który sprzeciwiał się zgniłemu kompromisowi Okrągłego Stołu i kandydował z list ugrupowania Kukiz’15. Sam Mateusz wraz z ojcem i kolegami w 1979 roku witał Jana Pawła II z transparentem „Wiara i Niepodległość”. W czasie stanu wojennego został zatrzymany przez słynących z twardych metod funkcjonariuszy wrocławskiej UB. Doświadczył też osobistej traumy w związku z aresztowaniem ojca.
Czułem bardzo osobistą stratę, że go nie ma, że nie możemy pograć w szachy, w piłkę, tego mi brakowało. Aczkolwiek rozumiałem to, bo wraz z upływem lat, stawałem się coraz bardziej świadomy. Ja rozumiałem, że na razie tak jest ten świat w latach 80. skonstruowany, że jest organizacja Solidarność Walcząca, która bardzo prężnie działa przeciw reżimowi a ojciec stoi na jej czele i tak musi być
To, co jeszcze różni PiS i Morawieckiego, to stosunek do zagranicznych banków w Polsce. Jarosław Kaczyński jest zwolennikiem pomysłu repolonizacji banków. Aby instytucje, właśnie takie jak BZ WBK (sprywatyzowany przez Irlandczyków, a obecnie kontrolowany przez Hiszpanów), były przejmowane przez inne polskie instytucje finansowe – PZU albo PKO. Morawiecki twierdzi, że nawet zagraniczne banki, gdy działają w Polsce, są na dobre i złe związane z naszą gospodarką i mogą działać dla jej dobra.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
