
Jedno jest pewne, Mateusz Morawiecki nie idzie do polityki dla pieniędzy. Jako prezes banku BZ WBK, w 2014 roku zarobił 3,6 mln złotych (czyli 300 tys. miesięcznie). Pensja wicepremiera rządu wraz z dodatkiem funkcyjnym to około 14 tys. zł brutto.
REKLAMA
Jak widać, Morawiecki dla realizacji swoich propaństwowych ideałów gotów jest zaakceptować ponad 20-krotną obniżkę pensji. To bardzo dobra motywacja. Wystarczy przypomnieć żenującą aferę kilometrówkową, aby uzmysłowić sobie, ilu polityków uczepionych jest stołków tylko dla diet czy apanaży. I jeszcze psioczą, że są słabo opłacani. Także w tym Sejmie znalazło się młodych posłów, liderów partyjnych młodzieżówek, nieskalanych pracą w żadnej prywatnej firmie, gdzie liczą się przyzwoite kompetencje.
Kiedy Beata Szydło ogłaszała skład nowego rządu, bank BZ WBK publikował właśnie komunikat o złożeniu rezygnacji prezesa. Jego obowiązki przejmie Gerry Byrne. Co ciekawe, inwestorzy z rynków finansowych zareagowali rozczarowaniem i niewielką obniżką notowań banku.
Mateusz Morawiecki pokieruje nowym ministerstwem rozwoju. Łączy ono zadania obecnego ministerstwa gospodarki i ministerstwa rozwoju, a także dawnego resortu infrastruktury. Morawiecki będzie odpowiedzialny za całość polityki gospodarczej, mając za partnera w rządzie Pawła Szałamachę, szefa finansów. W dużym uproszczeniu obaj mają sprawić, aby rząd PiS było stać na realizację obietnic wyborczych, w tym sztandarowej propozycji 500 zł na dziecko. Zbiorą dodatkowe podatki m.in. od branży bankowej oraz sieci handlowych.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
