Biedronkę, drugą po Orlenie firmę w Polsce, z 39 mld złotych przychodów stać na to, aby wysupłać nawet dodatkowe 1,5 mld na nowy podatek. Dla Lidla, Tesco czy Auchan będzie on dotkliwy jak ugryzienie komara. Za to mniejsze sieci handlowe, należące do polskich właścicieli, balansują na granicy rentowności. Delikatesom Alma, Piotrowi i Pawłowi, Stokrotce czy swojskiemu Społem, podatek odbierze pieniądze, który mogłyby przeznaczyć na rozwój i konkurowanie z zagranicznymi sieciami handlowymi.
Dlatego Marzena Gradecka, jedna z najbogatszych Polek i założycielka sieci supermarketów Eko (kilka lat temu sprzedała biznes) krytykuje sztandarowy pomysł PiS. – Proponuje się dość prymitywną formę opodatkowania. Podatek zapłacą wszystkie sieci handlowe ze sklepami powyżej 250 m2. Wydaje się to rozwiązaniem najskuteczniejszym i nawet największych firmom nie będzie łatwo go ominąć. Mam jedynie kłopot z tym, czy przy okazji nie wylejemy dziecka z kąpielą – ocenia w rozmowie z naTemat.
Uderzy w polskie firmy handlowe
Według Gadeckiej, podatek, który miał być utemperować ambicje zagranicznych koncernów, a być wsparciem i ochroną dla resztek polskiego handlu, paradoksalnie uderzy w tych ostatnich. I to dotkliwie. Według szacunków naTemat, należące do Jerzego Mazgaja, biznesmena z Krakowa, Delikatesy Alma zapłaciłyby 20 mln rocznie i to pomimo straty jaką sieć ma w tym roku. Sieć sklepów Stokrotka, rozwijana przez Artura Kawę, musiałaby zapłacić 40 mln. Na podatek nie starczyłoby rocznego zysku (w 2014 roku wyniósł on 30,5 mln zł). Zagrożona jest tradycyjna część rynku, czyli spółdzielczość Społem.
– Większość niezależnych spółdzielni osiąga dziś niskie rentowności, również w związku z koniecznymi inwestycjami, a powierzchnia ich sklepów znacząco przekracza 250 metrów. Dla niektórych opodatkowanie w wysokości 2 proc. może być gwoździem do trumny. Społem to łakomy kąsek dla obcego handlowego kapitału, którego obecny projekt nie dotyka, czyli dla hurtowni Eurocash (tutaj przeczytacie jak działa ta firma). Już dziś wiele spółdzielni Społem działa w strukturach portugalskiego giganta – mówi dalej Marzena Gradecka.
Bizneswoman twierdzi, że twórcy przygotowywanej ustawy powinni przemyśleć przyjęte kryteria, określające podmioty podlegające opodatkowaniu. Czy ma sens dokręcać śrubę marketom, które są w polskich rękach? – W zamyśle ustawy chodzi o ochronę i wsparcie dla resztek rodzimego handlu, który z ogromnym trudem opiera się pełnemu zmonopolizowaniu rynku. Branża drogeryjna jest zdominowana przez Rossmanna, w handlu spożywczym występuje oligopol zachodnich koncernów handlowych wspieranych nawet przez struktury europejskie – mówi.
Biznesmenka z krwi i kości
Być może nazwisko Marzeny Gradeckiej niewiele wam mówi. Szybciej rozpoznacie markę założonych przez nią sklepów – supermarketów Eko, popularnych zwłaszcza w południowej i zachodniej Polsce. Gradecka jest biznesową patriotką, do tego pochodzi z jednej z najstarszych rodzin kupieckich w Polsce. Jej prababka Michalina prowadziła sklep w Jazłowcu koło Tarnopola jeszcze pod zaborami.
Sama Gradecka nie brała od rodziców kieszonkowego, bo już jako nastolatka prowadziła szkolny sklepik. O tym, jak twardą jest bizneswoman pokazuje historia z początków jej kariery, jeszcze w latach 80. – Męża wcielono do obowiązkowej wówczas służby wojskowej, urodziło nam się dziecko. Ale i tak postanowiłam zostać prywaciarzem. Kupiłam maszynę dziewiarską. Robiłam sweterki, a maleństwo spało obok w łóżeczku – opowiadała w jednym z wywiadów. Gdy tylko mąż skończył służbę, założyli firmę handlową „Marzena Gradecka Import-Eksport Handel Hurtowy”. W 1996 roku Gradeccy otworzyli pierwszy supermarket Eko, po latach biznes urósł do ponad 300 sklepów. W 2012 roku część biznesu handlowego sprzedała funduszowi inwestycyjnemu.
Zyskała 160 mln zł w gotówce. Przez jakiś czas korzystała z życia, grając w golfa, podróżując po świecie i ucząc dzieci na Madagaskarze języka angielskiego. Nie zrezygnowała z biznesu. Jest szefem Polskiej Grupy Drogeryjnej – to jedna największych w Polsce hurtowni kosmetyków zaopatrujących małe i niezależne sklepy. Rozwija też sieć polskich drogerii Jasmin. Stąd awersja do niemieckiego Rossmanna, który ma własne źródła zaopatrzenia i kosi z rynku drobnych przedsiębiorców.
Kto zapłaci nowe podatki
Gradecka nie krytykuje pomysłu PiS w ogóle, ale sposób i zasady jego wprowadzenia. – Próba uszczelnienia systemu podatkowego w odniesieniu do zachodniego kapitału w handlu jest warta podjęcia. To czy sieć płaci podatek dochodowy czy nie, jest na dziś głównie jej wolą. Nawet ci, którzy z jakiegoś powodu dziś płacą, jutro mogą przestać to czynić i raczej w obecnym systemie niewiele z tym nasze władze fiskalne mogą zrobić. Wyprowadzenie całości zysku z kraju nie jest specjalnie trudne. Chyba jedynie ogólnodostępna informacja, kto płaci, a kto nie, oraz związana z tymi faktami presja społeczna konsumentów mogłyby tu, wzorem wielu krajów zachodnich, pomóc. Nikt jednak nie dba o edukację ekonomiczną oraz świadomość wspólnotową naszych obywateli – mówi.
Do tego chłodnym okiem eksperta opowiada, co wydarzy się po szybkim wprowadzeniu opodatkowania. Że największe sieci handlowe i tak odbiją sobie podatki na klientach, albo co bardziej prawdopodobne, na polskich producentach. – Zachodnie koncerny handlowe z pewnością wykorzystają pretekst nowego obciążenia w negocjacjach z dostawcami. Z globalnymi koncernami produkcyjnymi wiele nie ugrają, gdyż z nimi mają umowy na szczeblu europejskim czy światowym, które i tak gwarantują im wyjątkowo korzystne warunki. Naszych drobnych i średnich producentów będą nękać, ale większość z nich jest już tak dociśnięta, że raczej niewiele wskórają – przewiduje.