– Wraz z ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych zostałem zobowiązany do przygotowania projektu ustawy antyterrorystycznej... – poinformował w czwartek szef MSW Mariusz Błaszczak. Szczegółów nie ujawnił i dodał tylko, że z Mariuszem Kamińskim mają stworzyć akt, który udowodni, że "bezpieczeństwo Polski i Polaków jest priorytetem rządu". Tajemniczość tego projektu, oraz nazwiska jego autorów każą jednak zapytać, czy to nowe prawo nie będzie służyło tylko zapewnieniu bezpieczeństwa rządowi...
Deklaracja o konieczności powstania specjalnej ustawy antyterrorystycznej jest dość zastanawiająca, bo zaledwie kilka dni temu szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch przekonywał, iż Polski terroryzm właściwie nie dotyczy, bo nie płacimy takim zagrożeniem za dawne ambicje kolonialne, jak na przykład Francuzi. – U nas jest kilkanaście razy mniejsze – twierdził współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy.
Podobną ocenę w czwartek wygłosił zresztą sam minister spraw wewnętrznych. Mariusz Błaszczak informując o rozpoczęciu prac nad ustawą antyterrorystyczną wyraźnie zaznaczył, że zamachy w Paryżu nie wiążą się ze wzrostem zagrożenia terrorystycznego w Polsce. Skąd więc konieczność nagłego tworzenia dodatkowych ram prawnych do walki z terrorystami, skoro skuteczne okazują się dotychczasowe?
Oby nie uczyli się od "najlepszych"...
Najprostsza odpowiedź wydaje się najbardziej niepokojąca. Wygląda bowiem na to, że Prawo i Sprawiedliwość szykuje nam polski "Patriot Act", czyli osławione prawo, które po 11 września wprowadziła w USA ekipa prezydenta George'a W. Busha. To otworzyło amerykańskim służbom specjalnym drogę do permanentnej i nieograniczonej inwigilacji obywateli (a także sojuszników z całego świata...), oraz prawo do arbitralnego oceniania tego, co jest terroryzmem.
Choć Waszyngton to podobno globalny strażnik demokracji, "Patriot Act" i pozostałe "antyterrorystyczne" rozwiązania prawne w minionej dekadzie w Stanach Zjednoczonych nie raz służyły ograniczaniu prawa do protestu i wolności zgromadzeń. W tym USA niewiele różniły się od Rosji, gdzie prawo antyterrorystyczne również skutecznie służy uciszaniu niewygodnych dla władzy ludzi.
Na Placu Czerwonym pod oficjalnym pretekstem podejrzeń o zagrożeniu terrorystycznym rozpędzono niejedną manifestację i wsadzano do aresztów jej organizatorów. Choćby na kilkadziesiąt godzin, czy dni, po których okazywało się, że obywatele sprzeciwiający się działaniom władz to jednak nie terroryści. Świetnym przykładem była głośna sprawa aktywistów Greenpeace, których na długi czas wtrącono do więzienia za rzekomy terroryzm w postaci podpłynięcia do platformy wiertniczej Gazpromu.
Wykorzystanie tzw. ustaw antyterrorystycznych łatwo pozwala władzy zastraszać tych, którzy protestują przeciw jej działaniom. Bo wielu demonstrantów spokornieje nawet po kilkudziesięciu godzinach za kratami. Dlatego oskarżenia o terroryzm świetnie sprawdzają się jako pałka na opozycję także w Kazachstanie i na Białorusi.
Antyterroryzmem w niezadowolone społeczeństwo
My nie mamy się jednak czego bać, bo rząd kierowany de facto przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego funkcjonuje w ramach Unii Europejskiej? To kiepskie pocieszenie... Po pierwsze, jaki jest stosunek ludzi Kaczyńskiego do UE świetnie widać na przykładzie rezygnacji z europejskich symboli. Po drugie, nawet w Unii są kraje, które mówiąc, że "bezpieczeństwo obywateli jest priorytetem rządu" zabezpieczały się po prostu przed tym, by obywatele nie mogli przeciw temu rządowi protestować.
I wcale nie jest tu mowa o rządzonych autorytarną ręką Viktora Orbana Węgrach, a... Hiszpanii. Dokładnie rok temu Hiszpanom praktycznie zabroniono protestować, a wszelkie publiczne przejawy niezadowolenia są bardzo surowo karane. Zabronione jest nie tylko fotografowanie i filmowanie działań policji w przestrzeni publicznej, ale także pokojowa niesubordynacja wobec władzy, czy "okupowanie" budynków, oraz inne typowe formy protestu.
W Hiszpanii ustawę tę nazwano akurat nie antyterrorystyczną, a "prawem o bezpieczeństwie publicznym". – Jednym z obowiązków państwa jest zapewnienie zarówno wolności, jak i bezpieczeństwa ludzi – tłumaczył premier Mariano Rajoy, gdy to prawo wprowadzał. Od tego czasu jedynymi ludźmi, którzy poczuli się bezpieczniej są jednak rządzący, bo nie muszą się już zamartwiać o setki tysięcy demonstrantów, którzy wcześniej co chwila wychodzili na ulice.
Tłumaczenie Rajoya brzmi jakby podobnie do słów polskiego szefa MSW, nieprawdaż? Jeśli dodać do tego fakt, iż zapowiedź stworzenia nowego prawa antyterrorystycznego przez Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego padła dokładnie tego samego dnia, w którym pod Sejmem odbyła się pierwsza większa demonstracja przeciwko ostatnim kontrowersyjnym działaniom PiS, odczucia w tej sprawie robią się jeszcze bardziej nieprzyjemne.
Nikt im nie zabroni
Wielu zapewne powie zaraz, że nie powinno się komentować ustawy, która jeszcze nie powstała i o założeniach której praktycznie nic nie wiadomo. Co do zasady to prawda. Tylko, że chyba jedynie bicie na alarm zawczasu nam dziś w Polsce zostaje.
Bo jednym problemem jest już sam fakt, iż oprócz zapowiedzi nowego prawa (jak można się domyślać, surowego) nic więcej społeczeństwu na ten temat dotąd nie powiedziano.
Jeszcze większym problemem jest jednak to, że jeśli PiS rzeczywiście zagrożenie terrorystyczne w Europie spróbuje wykorzystać do ograniczenia Polakom możliwości protestu, to nikt nie będzie już wówczas w stanie przypomnieć, iż to niezgodne z konstytucją.
Bo przecież PiS właśnie przejmuje kontrolę nad Trybunałem Konstytucyjnym i sam Jarosław Kaczyński mówi otwarcie, że chodzi w tym o to, by w TK znaleźli się tacy ludzie, którzy jego partii w niczym nie przeszkodzą.