Wydawałoby się, że Prawo i Sprawiedliwość, a przede wszystkim Antoni Macierewicz po katastrofie smoleńskiej najlepiej wiedzą, jak tragiczne skutki może mieć źle przygotowany i pełen brawury VIP-owski lot. Jak donosi "Polityka", wiceprezes PiS i szef MON chciał jednak tak ryzykować, zlecając naprędce podróż wojskowym samolotem CASA do Brukseli, by mieć "mocne wejście" w na unijnych salonach. Uniemożliwić mu to mieli dowódcy.
Nowoczesny transportowiec Antoni Macierewicz miał chcieć wykorzystać niczym taksówkę 16 listopada. Gdy do wojskowych lotników dotarło zlecenie od szefa Ministerstwa Obrony Narodowej był późny wieczór, a CASA miała być gotowa już na poranek. Według ustaleń "Polityki", Antoni Macierewicz chciał wybrać się nim na szczyt w Brukseli, którym inaugurował powrót na międzynarodowe salony.
– Ludzie w łóżkach, samoloty niegotowe, plany lotu niezłożone, a gdzie obliczenia dotyczące lotu? Odprawy? – tak tygodnik cytuje jednego z doświadczonych oficerów lotnictwa. – Lot na łapu-capu grozi katastrofą – dodaje wojskowy. Bo w wojsku nikt nie czeka całą dobę w gotowości na takie zlecenia, a poza tym procedury – wprowadzone głównie po katastrofie smoleńskiej – nakazują wysokim rangą politykom korzystać z rządowych maszyn pasażerskich. Dotyczy to także ministra obrony.
Nocna walka Antoniego Macierewicza o umożliwienie mu lotu na unijny szczyt wojskową maszyną trwała podobno tak długo, aż wreszcie zaangażowano w nią jednego z wpływowych generałów. To on ostatecznie zmusił najważniejszego zastępcę Jarosława Kaczyńskiego w PiS, by nie sprowadzał na siebie i wojskowych pilotów niepotrzebnego zagrożenia i skorzystał z rządowej maszyny.
Tamte wydarzenia zakończyły się na szczęście tylko uziemieniem tej delegacji na warszawskim Okęciu, ale przypomniały o niedoskonałym wciąż charakterze instrukcji HEAD, która po katastrofie smoleńskiej miała zostać sformułowana w ten sposób, by już nigdy Polska nie musiała zmagać się tragedią, w której zginąć mogą wysocy rangą urzędnicy.