To był gorący polityczny weekend. Przez Warszawę i większe polskie miasta przedefilowały tłumy i można pokusić się o stwierdzenie, że byliśmy świadkami małego pospolitego ruszenia. Ten festiwal niezadowolenia z jednej strony i poparcia z drugiej, to świetny prognostyk na przyszłość. Polacy zrozumieli, że o swoje trzeba walczyć.
Ten idylliczny obrazek społeczeństwa na ulicy burzyło tylko jedno – politycy, którzy zwęszyli tu okazję do zbicia politycznego kapitału. Mogli sobie choć ten jeden raz darować i zostać w domu. Zamiast tego – chcieli brylować i grać pierwsze skrzypce. Efekt? Patrząc na ich popisy można było złapać się za głowę i poczuć skrępowanie.
Marsz polityków
Nie wdając się w dosyć jałowy spór o liczebność weekendowych demonstracji, należy sobie powiedzieć jedno – frekwencja dopisała. W ostatnich dniach zerwaliśmy się z kanap i wyszliśmy na ulice. Powody do zadowolenia mogą mieć zarówno ci, którzy na sztandarze nieśli "Precz z Kaczorem, dyktatorem", jak i ci, którzy za obecną ekipę rządzącą gotowi są skoczyć w ogień. Pośród tej chmary ludzi równie licznie stawili się politycy. Niestety.
Kogo tam nie było: Barbara Nowacka, Ryszard Petru, Władysław Kosiniak-Kamysz, Grzegorz Schetyna, Tomasz Siemoniak, Ryszard Kalisz, ks. Lemański i wielu, wielu innych. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że chcą ukraść demonstrującym show. I poniekąd im się to udało – media śledziły bacznie każde ich posunięcie i ochoczo relacjonowały ten swoisty marsz polityczny na marszu "Obrońców dla Demokracji", a jednym z głośniejszych wydarzeń dnia stały się płomienne wystąpienia liderów opozycji.
Wystąpienia swoją drogą zweryfikowały, kto potrafi porwać tłum. W tej konkurencji najgorzej poradziła sobie chyba niedoszła nadzieja lewicy – Barbara Nowicka, która łamiącym się i niepewnym głosem starała się zagrzać manifestantów do walki o demokrację. Na miano całkiem sprawnego ludowego zasłużył z kolei młody szef ludowców Władysław Kosiak-Kamysz. Popisy oratorskie polityków to jedno, ale jeszcze gorsze były kulisy zaangażowania polityków w marsz – nie ukrywam, szczególnie ten sobotni.
Powinni się wstydzić
Symbolem marszowego obciachu w wykonaniu polityków stał się Roman Giertych, który na tę okazję porzucił na moment maskę szacownego mecenasa. Ten wizerunek zastąpił innym – znacznie gorszym. W sieci zawrotną karierę zrobiło nagranie z Giertychem w roli głównej, który podczas sobotniego marszu chwycił za mikrofon i krzyczał podskakując: "Kto nie skacze, ten jest z PiS-em, hop, hop, hop!". Kto nie widział, powinien nadrobić. Widok podrygującego Giertycha, który jeszcze niedawno był kandydatem na senatora jest bezcenny.
Giertych i jego "wygłupy" nie były jednak wyjątkiem, a politycy na marszu uznali niechybnie, że to wydarzenie to niezła okazja do lansowania się bez sejmowego zadęcia. Kolejny przykład tego, z jaką powagą politycy podeszli do tematu to seria popularnych selfie, które na co dzień kojarzą się raczej z blogerami i lifestyle'em. Tutaj zdjęcia robione przez samych bohaterów zdjęć przysłużyły się poważnym, a w tym wypadku nadmiernie wyluzowanym politykom. Najsłynniejsze selfie zostało zrobione przez Tomasza Siemoniaka i Grzegorza Schetynę. Rozradowani panowie pozują do zdjęcia zapominając, że na co dzień toczą dosyć zaciętą i bezpardonową walkę o rząd dusz w Platformie.
Podczas sobotniej manifestacji politycy opozycji jeszcze nigdy nie byli tak zgodni – to chyba jedyna okoliczność łagodząca dla ich zachowania, które bardziej niż protest przeciwko łamaniu demokracji przypominało w ich wykonaniu przaśny festyn.
Posłowie do Semu, nie na ulice
Politycy na marszu w obronie demokracji wypadli po prostu śmiesznie, a co gorsza – ich zachowanie stało się wodą na młyn zwolenników ekipy Jarosława Kaczyńskiego. Oponenci sobotniej demonstracji, widząc tak liczną reprezentację posłów opozycji uznali, że inicjatywa nie jest oddolną akcją społeczeństwa, ale stoją za nią siły polityczne. I czy obserwując relacje mediów można im odmówić racji? Nie. Można za to ze smutkiem zwiesić głowę.
Głośnym echem odbiła się też wypowiedź Przemysława Wiplera z partii KORWiN, który powiedział, że ostatnie wydarzenia to "była manifestowana bezsilność ludzi, którzy nie potrafią pogodzić się z tym, że przegrali wybory". Nawet jeśli nie jest do końca jak mówi, to sobotni marsz mógłby być lepiej odebrany, gdyby nie to, że opozycja nie usiedziała na miejscu i zrobiła z niego swój polityczny wiec.
Nasi politycy nie potrafią się zachować, a nawet najmniejsza szansa na zbajerowanie wyborcy i pokazania się w telewizji, odbiera im zdolność zdroworozsądkowej analizy sytuacji. A sytuacja wygląda tak, że kiedy słyszymy o marszu Polaków, to pierwsze skrzypce powinni grac tu zwykli wzburzeni ludzie. Wtedy będzie to autentyczne. Politycy jeśli mają ochotę, niech dołączą. Ale nie w roli posłów, senatorów, którzy robią sobie głupie selfie, tylko w roli autentycznie zatroskanych obywateli. Politycy, potraficie to zrobić?