Obozy koncentracyjne zapamiętane zostaną jako miejsca, w których zanikały ideały religijne i humanistyczne. Jednak mimo terroru, wszechobecnej śmierci i znieczulenia okrucieństwem, święta w tym miejscu można określić mianem szczególnych. Wiara w to, że istnieje dobro i ono zwycięży, przetrwała w sercach wielu osadzonych i w wigilijną noc tliła się wyjątkowo mocno.
Pod choinką trup
W obozie koncentracyjnym Auschwitz Wigilie były prawdziwymi makabrami. W 1940 roku po raz pierwszy więźniowie spędzali Boże Narodzenie za drutami obozu. Na placu apelowym SS-mani ustawili choinkę oświetloną elektrycznymi lampkami, na jakie wówczas mało kto mógł sobie pozwolić.
Myli się ten, kto sądzi, że w święta nawet zatwardziali naziści czuli więcej sympatii dla osadzonych. Pod choinką złożono ciała zmarłych w pracy więźniów, nazywając ich prezentami.
Nie lepiej było rok później. W 1941 roku hitlerowcy zabili około 300 radzieckich jeńców, pracujących przy budowie KL Auschwitz II-Birkenau. Wszystkich więźniów wypędzono na plac apelowy pod choinkę, gdzie musieli słuchać wygłoszonego w języku niemieckim orędzia papieża Piusa XII. Obozowe trykoty dawały mało ciepła i tylko podczas apelu zamarzły 42 osoby. Załoga obozu w tym czasie piła alkohol i celebrowała Boże Narodzenie.
Mimo tego bestialstwa w blokach więźniowie obchodzili Wigilię. Za śpiewanie polskich kolęd groziła nawet kara śmierci, ale mimo to osadzonym ciężko było się powstrzymać. W muzeum Auschwitz-Birkenau jest relacja tamtych wydarzeń autorstwa m.in. Józefa Jędrycha:
Kolejna Wigilia również była makabrą – osadzeni mężczyźni otrzymali absurdalny rozkaz – mieli zbierać do swoich marynarek ziemię, którą następnie zsypywali pod choinkę. Komu się nie udało przenieść wystarczającej ilości – był zabijany przez sadystycznych oprawców z SS. Ciała trafiały na stos, który piętrzył się pod drzewkiem. A w nocy i tak śpiewano kolędy.
Gdy komendantem został Arthur Liebehenschel, na kolejne święta pozwolono dzielić się opłatkiem przysłanym przez rodziny oraz zorganizować prowizoryczne wieczerze wigilijne. Niemcy wtedy wiedzieli jednak, że wojna jest przegrana i być może dlatego przestali fundować więźniom sceny znane z poprzednich lat.
W jednej ze swoich książek pt. "Pięć lat kacetu" Stanisław Grzesiuk wspomina także okres świąteczny. Warszawiak, który był więźniem w trzech obozach, opisuje, jak mimo niesamowitego głodu, Wigilia była okresem, w którym wszystkim udawało zachować się człowieczeństwo. Prowizoryczny stół wigilijny z różnego rodzaju daniami, które więźniowie wyższych klas "organizowali" na boku kusił każdego, kto przy nim siedział. A mimo to – jak opisywał – żaden z nich nie rzucał się łapczywie na potrawy. Wszystko to naturalnie przy akompaniamencie kolęd.
SS-mani każą śpiewać
Nieco lżej w święta mieli więźniowie obozu Stutthof, dokąd trafiali przede wszystkim mieszkańcy Pomorza i zagraniczni osadzeni. Obóz został powołany do życia już we wrześniu 1939 roku, wywieziona była wtedy do niego gdańska polonia. Muzeum Stutthof zbiera relacje byłych więźniów, wśród których są też opisy wigilijnych nocy.
Również w obozie Stutthof terror zelżał pod koniec wojny. Strażnicy nie zabraniali już śpiewania polskich kolęd, można było też przemieszczać się w Wigilię między barakami.
We wspomnieniach osadzonych w obozach koncentracyjnych często powtarza się również motyw bratania z Żydami, poprzez wspólne dzielenie się opłatkiem. Swoją postawą, więźniowie udowodnili, że nawet w nieludzkich warunkach można pozostać człowiekiem.
Rozpoczął się śpiew niemieckiej kolędy, a następnie popłynęła potężna jak morze pieśń "Bóg się rodzi - moc truchleje" i inne, w końcowym akordzie popłynął "Mazurek Dąbrowskiego". Wszyscy ściskali się serdecznie, gorąco i długo płakali, a byli i tacy, którzy głośno szlochali. Taka uroczysta chwila nie ginie nigdy w pamięci. To Boże Narodzenie utkwiło mi na zawsze w sercu i pamięci.
Ignacy Joachimiak, były więzień
Wspomnienia świąt 1939 roku.
Jedzenie, które wydano nam w święta, nie różniło się niczym od normalnych racji obozowych. Otrzymaliśmy tylko wodę i brukiew. Te trzy dni świat były wolne od pracy w obozie. Próbowaliśmy śpiewać kolędy, ustawiliśmy jakąś choinkę. Przyszło trzech esesmanów i zapytali, czy umiemy śpiewać po niemiecku. Nasz kapo, który był dobrym człowiekiem i często nam pomagał, np. ostrzegając nas przed esesmanami, powiedział im, że umiemy śpiewać i po niemiecku. Kazali nam śpiewać „Cichą noc”. Zaśpiewaliśmy. Byli zadowoleni i zostawili nas w spokoju.
Witold Nowicki, więzień obozu.
Wspomnienia wigilii w 1944 roku.
Pamiętam wieczór wigilijny. Byłem wtedy na bloku 15. Zebraliśmy się w jednej Sali jadalnej w liczbie kilkudziesięciu więźniów – sami Polacy. Na Sali stało pianino. Ktoś zasiadł przy nim, zaczął grać kolędy. Wtórowaliśmy mu śpiewem, najpierw tylko cicho mrucząc, a potem głośniej. Nikt nie przeszkadzał – Niemcy też świętowali ten dzień.Po pewnym czasie ktoś z nas wstał, zbliżył się do pianina, wskazał gestem, że chce grać, ustąpiono mu miejsca. Siadł. uderzył w klawisze i śmiało wydobył z nich akordy :”Oto dziś dzień krwi i chwały…”. Zrobiło się jakoś straszno, ale jednocześnie przeżyliśmy coś wspaniałego! A jednak jesteśmy żywi i czujemy tak, jak dawniej: Nieśmiertelność Polski! Przebrzmiała „Warszawianka”. Grający wstał i spokojnie odszedł od pianina.