
Obozy koncentracyjne zapamiętane zostaną jako miejsca, w których zanikały ideały religijne i humanistyczne. Jednak mimo terroru, wszechobecnej śmierci i znieczulenia okrucieństwem, święta w tym miejscu można określić mianem szczególnych. Wiara w to, że istnieje dobro i ono zwycięży, przetrwała w sercach wielu osadzonych i w wigilijną noc tliła się wyjątkowo mocno.
W obozie koncentracyjnym Auschwitz Wigilie były prawdziwymi makabrami. W 1940 roku po raz pierwszy więźniowie spędzali Boże Narodzenie za drutami obozu. Na placu apelowym SS-mani ustawili choinkę oświetloną elektrycznymi lampkami, na jakie wówczas mało kto mógł sobie pozwolić.
Rozpoczął się śpiew niemieckiej kolędy, a następnie popłynęła potężna jak morze pieśń "Bóg się rodzi - moc truchleje" i inne, w końcowym akordzie popłynął "Mazurek Dąbrowskiego". Wszyscy ściskali się serdecznie, gorąco i długo płakali, a byli i tacy, którzy głośno szlochali. Taka uroczysta chwila nie ginie nigdy w pamięci. To Boże Narodzenie utkwiło mi na zawsze w sercu i pamięci.
Nieco lżej w święta mieli więźniowie obozu Stutthof, dokąd trafiali przede wszystkim mieszkańcy Pomorza i zagraniczni osadzeni. Obóz został powołany do życia już we wrześniu 1939 roku, wywieziona była wtedy do niego gdańska polonia. Muzeum Stutthof zbiera relacje byłych więźniów, wśród których są też opisy wigilijnych nocy.
Jedzenie, które wydano nam w święta, nie różniło się niczym od normalnych racji obozowych. Otrzymaliśmy tylko wodę i brukiew. Te trzy dni świat były wolne od pracy w obozie. Próbowaliśmy śpiewać kolędy, ustawiliśmy jakąś choinkę. Przyszło trzech esesmanów i zapytali, czy umiemy śpiewać po niemiecku. Nasz kapo, który był dobrym człowiekiem i często nam pomagał, np. ostrzegając nas przed esesmanami, powiedział im, że umiemy śpiewać i po niemiecku. Kazali nam śpiewać „Cichą noc”. Zaśpiewaliśmy. Byli zadowoleni i zostawili nas w spokoju.
Pamiętam wieczór wigilijny. Byłem wtedy na bloku 15. Zebraliśmy się w jednej Sali jadalnej w liczbie kilkudziesięciu więźniów – sami Polacy. Na Sali stało pianino. Ktoś zasiadł przy nim, zaczął grać kolędy. Wtórowaliśmy mu śpiewem, najpierw tylko cicho mrucząc, a potem głośniej. Nikt nie przeszkadzał – Niemcy też świętowali ten dzień.Po pewnym czasie ktoś z nas wstał, zbliżył się do pianina, wskazał gestem, że chce grać, ustąpiono mu miejsca. Siadł. uderzył w klawisze i śmiało wydobył z nich akordy :”Oto dziś dzień krwi i chwały…”. Zrobiło się jakoś straszno, ale jednocześnie przeżyliśmy coś wspaniałego! A jednak jesteśmy żywi i czujemy tak, jak dawniej: Nieśmiertelność Polski! Przebrzmiała „Warszawianka”. Grający wstał i spokojnie odszedł od pianina.
Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl
