Było już ciemno, dobrze po godzinie 18-ej w drugi dzień Świąt, gdy na komendzie policji w Zakopanem, a także w Straży Pożarnej, TOPR i paru innych instytucjach, nagle rozdzwoniły się telefony. To wściekli turyści, którzy poszli na wycieczkę do Morskiego Oka i nie mieli jak wrócić, domagali się pomocy. To znaczy mieli – oczywiście na nogach, ale to najwyraźniej nie przyszło im do głowy. Oni chcieli wozami, a tych po zmroku już pod Morskim Okiem nie było... Bezmyślność, głupota, czy brak wyobraźni? Ile już podobnych historii słyszeliśmy? Ale fakt, ta historia jest wyjątkowa. W końcu nie jeden, dwóch turystów żądało pomocy, ale cała setka!
Turyści domagali się transportu na dół. – Mówili, że są na Włosienicy, jest już ciemno i robi się zimno, a nie ma ani jednego wozu konnego, którym mogliby zjechać na dół – cytuje "Gazeta Krakowska" rzecznika zakopiańskiej policji Romana Wieczorka.
Ale policja to tylko jedna z instytucji, którą zaalarmowali spanikowani turyści. Bo dzwonili praktycznie wszędzie, łącznie z Wojewódzkim Centrum Zarządzania Kryzysowego. Wszystkie służby musiały mieć przy tym niezły ubaw. Albo przerażenie w oczach. Tym bardziej, że – jak mówił rzecznik policji – nikomu z tych osób nic się nie stało. Wszyscy byli w dobrym stanie fizycznym i generalnie o własnych siłach byli w stanie zejść na dół.
Oto, jak zdarzenie relacjonuje portal Tatromaniak:
Do kuriozalnej sytuacji doszło wczoraj w godzinach popołudniowych. Do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz innych służb zaczęli wydzwaniać turyści z prośbą o zorganizowanie transportu do Zakopanego i okolicznych miejscowości. Część osób utknęła na Polanie Włosienica niedaleko Morskiego Oka, licząc być może na powrót fasiągami konnymi, które o tej porze już nie jeździły. W ciemnościach turyści nie potrafili poradzić sobie z powrotem oblodzoną asfaltową drogą.Czytaj więcej
Kilkadziesiąt osób utknęło też przy Palenicy Białczańskiej, czyli tuż przy dolnym parkingu w drodze do Morskiego Oka. Tu, z kolei, było już za późno na busy, które zimową porą o tej godzinie kursują raczej rzadko. Dlaczego nikt z setki osób wcześniej tego nie sprawdził? Liczyli na to, że przystanek – niczym w mieście – działa całą dobę?
Zbłąkanym turystom ostatecznie pomogli ratownicy TOPR, choć – jak pisze "Gazeta Krakowska" – głównie starszym oraz takim, którzy wybrali się na wycieczkę z rocznym dzieckiem. Tym, którzy czekali na dole – pomogła straż pożarna z Bukowiny Tatrzańskiej.
Również tym razem internauci nie zostawiają na nich suchej nitki. ”Mogli wezwać taksówki", "Tam gdzie za akcję ratowniczą trzeba zapłacić kilka tysięcy euro, takie numery nie występują" – to tylko niektóre z komentarzy.