– Bliźnimi zaś naszymi są zarówno chrześcijanie, jak i niewierni, bez różnicy – przekonywał rektor Akademii Krakowskiej, wybitny umysł średniowiecznej Polski Paweł Włodkowic. Wygłaszał te słowa 600 lat temu nie byle gdzie, bo na soborze w Konstancji, który trwał w latach 1414-1418. Niejeden Krzyżak słuchający doskonale merytorycznie przygotowanego Polaka, musiał mieć ból głowy...
Zwycięstwo Polaków, Litwinów i ich sojuszników pod Grunwaldem, zwłaszcza w obliczu niezdobycia Malborka, nie położyło kresu istnienia Państwa Zakonnego. Krzyżacy dalej uchodzili za wroga Jagiellonów, tym bardziej, że wcale nie złożyli broni. Wielka wojna, zakończona oficjalnie w 1411 roku pokojem toruńskim, toczyła się dalej - jeśli nie na polach bitew, to na argumenty. Doszło nawet do tego, że Polacy uczyli braci zakonnych "niosących" chrześcijaństwo pogańskim ludom, czym jest prawdziwa tolerancja.
Przedstawiciele obu zwaśnionych stron spojrzeli sobie w oczy już kilka lat po Grunwaldzie. Okoliczność była wyjątkowa - trwający sobór w Konstancji, gdzie największe autorytety Kościoła w sprawach wiary zdecydowały o zrzuceniu z urzędów wszystkich trzech (!) papieży: Jana XXIII, Benedykta XIII oraz Grzegorza XII. Ostatecznie, w 1417 roku, głową Kościoła obwołano Marcina V. Ale na soborze roztrząsano też wiele innych tematów. Jednego z "zaproszonych" - Jana Husa... spalono na stosie.
Rozmawiano też o wrogo nastawionych do siebie Polakach i Krzyżakach. Wysłannicy wielkiego mistrza w końcu znaleźli dogodną okazję, aby na forum publicznym oczernić króla Jagiełłę i jego sojuszników. Wypominali, że polski władca wyprawił się w 1410 roku na braci zakonnych do spółki z poganami. Druga strona przekonywała, że Krzyżakom, którzy ogniem i mieczem chrystianizowali tereny zamieszkane przez Prusów czy Litwinów, bardziej zależało na własnych korzyściach aniżeli zbawieniu niewiernych.
Ówczesna Europa, czego dowodem był udział zachodniego rycerstwa w bitwie pod Grunwaldem po stronie Państwa Zakonnego, skłaniała się do krzyżackich racji. Krytykę pod adresem Polski utwierdzało rozpowszechniany wówczas traktat krakowskiego (!) uczonego Jana Falkenberga o wielce wymownym tytule "Satyra na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły”.
Trudne zadanie obrony polskich racji w sporze z Zakonem postawiono przed Pawłem Włodkowicem, dobrym znajomym Falkenberga z krakowskiej uczelni, nota bene jego przełożonym. Jeśli Krzyżacy myśleli, że polski delegat nie będzie miał przysłowiowego "asa w rękawie", to się srogo zawiedli. Ten bowiem dał im prawdziwą lekcję z tolerancji!
Przemówienie Włodkowica z lipca 1415 roku, niemal dokładnie 5 lat po bitwie grunwaldzkiej, musiało zdenerwować wysłanników z Malborka. Tezy zawarte w traktacie "O władzy papieża i cesarza w stosunku do niewiernych" robiły wrażenie, bo też zupełnie nie przystawały do ówczesnej wizji krucjat. Rektor Akademii Krakowskiej przemawiał niczym dzisiejszy rzecznik praw człowieka.
Przywileje cesarskie, zezwalające Krzyżakom na zajmowanie ziem, należących do niewiernych, nie dają im żadnej podstawy prawnej do tego (...). Krzyżacy, walcząc z niewiernymi, nigdy nie prowadzili wojny sprawiedliwej (...). Tego rodzaju napad na niewiernych, zwłaszcza przedsięwzięty bez słusznej przyczyny, jest zaprzeczeniem miłości bliźniego (...). Bliźnimi zaś naszymi są zarówno chrześcijanie, jak i niewierni, bez różnicy.
Jak wyjaśniał mówca, nikomu wiary narzucać nie można, gdyż religijność nie może wynikać z przymusu, a "wymuszone modlitwy nie są miłe Bogu".
Nie wolno niewiernych przymuszać do przyjmowania wiary chrześcijańskiej zbrojnie lub opresją, gdyż ten sposób jest krzywdą dla bliźnich, a także i dlatego, że nie należy robić rzeczy złych w celu osiągnięcia rzeczy dobrych (...). Zaprawdę jest to nowa i niesłychana nauka – która wymaga wiary pod groźbą bata.
Włodkowic wypominał Krzyżakom rzekome prowadzenie sprawiedliwych wojen, w rzeczywistości opartych na fałszu i obłudzie, obliczonych na szybkie wzbogacenie się kosztem pogan. Śmiało domagał się rozwiązania Zakonu, który otwarcie nazwał nawet... "herezją pruską".
Rycerz, zwłaszcza katolicki, nie będący poddanym, winien być przekonany o słuszności wojny, w której bierze udział. W przeciwnym razie (...) narażałby się na wielkie niebezpieczeństwo (...). Poddani Krzyżaków, którzy dwa razy do roku wraz z nimi odbywają wyprawy (...) przeciw niewiernym, choć wiedzą, że żyją oni w spokoju i są bardzo łagodnego usposobienia, zapewne nie unikną grzechu śmiertelnego (...), w tym bowiem wypadku obowiązek posłuszeństwa przestaje istnieć, jako że bardziej słuchać należy Boga niż człowieka.
. Spór polsko-krzyżacki nie doczekał się rozwiązania w Konstancji, ale w końcu głowa Kościoła skłonna była uznać polskie stanowisko. A Włodkowic, dziś niedoceniany, przetarł szlaki późniejszym piewcom tolerancji. I utarł Krzyżakom nosa - nie siłą oręża, a potęgą słowa.
Wkład polskiego delegata na sobór w Konstancji docenił też papież Jan Paweł II, który przypomniał jego nauki podczas wizyty w byłym niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau, w trakcie swojej pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku.
Wróciłbym jeszcze do Pawła Włodkowica, rektora krakowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w XV w., który głosił, iż trzeba zabezpieczyć następujące prawa narodów: do istnienia, do wolności, do niepodległości, do własnej kultury, do godziwego rozwoju. "Gdzie mocniej działa siła, niż miłość – pisze Włodkowic – tam szuka się tego, co stanowi własny interes, a nie Jezusa Chrystusa, i stąd łatwo odstępuje się od reguły prawa Bożego. (...) Wszelkie jednak prawo potępia tych, którzy napadają na pragnących żyć w pokoju: tak prawo naturalne, które głosi: Czyń drugiemu to, czego sam pragniesz!, jak i prawo Boskie, które potępia wszelką grabież zakazem: Nie kradnij!, a zabrania przemocy przykazaniem: Nie zabijaj!"