Wydawało się, że po Annie Fotydze trudno o stwarzającego więcej problemów szefa dyplomacji. Że epoka "dyplomatołków" już nie wróci. Że kolejni szefowie MSZ zamiast uprawiać politykę będą się skupiać na dyplomacji. A jednak, nowy minister spraw zagranicznych z polityka nie zmienił się w dyplomatę, tylko w publicystę. I zamiast rozwiązywać nasze problemy za granicą sam tworzy nowe.
W 2007 roku za polską dyplomację odpowiadali Anna Fotyga i Lech Kaczyński. Było ciężko, prezydent obrażał się na krytykę zachodniej prasy i odwoływał międzynarodowe spotkania. Fotyga przekonywała, że "Polacy w Niemczech są narażeni na asymilację". Wtedy Władysław Bartoszewski mówił o tej ekipie per "dyplomatołki".
Czas wyrazistych ministrów
Później ministerstwem spraw zagranicznych zaczął rządzić Radosław Sikorski, którego zbyt często ponosił publicystyczny zapał. Nie pomagało nam też specyficzne poczucie humoru polityka i żarty w stylu tego o polskich korzeniach Baracka Obamy. W porównaniu z poprzednikami czas Grzegorza Schetyny to spokoju.
I jak się okazuje także w porównaniu z następcą, bo Witold Waszczykowski dba o to, by było o nim głośno. Jeszcze w czasach opozycji był wyrazistym politykiem. Ostro krytykował swojego byłego szefa (na początku rządów PO był wiceministrem u Sikorskiego), ostro krytykował Donalda Tuska i unijnych polityków. Ale takie jest święte prawo opozycji, a język musi być odpowiednio mocny, by przyciągnąć uwagę mediów. No i opozycji wolno więcej.
Przynajmniej próbował
Jednak kiedy ma się już realny wpływ na politykę, kiedy się ją tworzy, trzeba być dużo bardziej wyważonym. Dlatego gdy Waszczykowski został ministrem, spróbował zmienić język, nieco powściągnąć swój temperament. I nawet w miarę mu się udawało.
Pochwały okazały się jednak przedwczesne. Zresztą już wtedy pojawiały się pierwsze sygnały, że minister Waszczykowski może mieć spore problemy z ograniczeniem się do języka dyplomacji. Bo dyplomata nie powiedziałby o szefie Parlamentu Europejskiego, że to "skrajny lewak", i to jeszcze "słabo wykształcony".
Tabloidowy język
Ale to była dopiero przygrywka, bo po Nowym Roku minister postanowił powiedzieć co myśli czytelnikom niemieckiego tabloidu "Bild". Stwierdził, że rząd PO chciał świata złożonego z "cyklistów i wegetarian korzystających z odnawialnych źródeł energii". Mówi też o tworzeniu "nowej mieszaniny kultur i ras".
Kiedy rozpętała się burza, a internet zalały zdjęcia rowerów, Waszczykowski wyjaśniał, że próbował dostosować język do medium, w którym występował. A jako, że to tabloid, to i język musiał być lżejszy.
Jak Kaczyński...
Zaskakujące, że tak doświadczony polityk zapomniał, że ważniejsze jest to, co się mówi, a nie gdzie się to mówi, bo informacja błyskawicznie trafia do innych mediów. Waszczykowski trochę przypomina w tej niewiedzy Jarosława Kaczyńskiego, który w 2010 roku był przekonany, że jego słowa o dobrym gospodarzu Gierku zostaną wyemitowane tylko w lokalnej kablówce w Sosnowcu i okolicach.
Tak jak wtedy słowa Kaczyńskiego wybrzmiały w ogólnopolskich mediach, tak teraz opinię Waszczykowskiego przytaczają w całej Europie. Chociażby w odległej Portugalii. Pewnie trafią też do Holandii, kraju rowerów. Część z nich może się taką opinią poczuć dotknięta. Dyplomata zaś powinien tak mówić, żeby łagodzić konflikty, zapewniać o przyjaźni, szacunku i dialogu, nawet jeśli żadnej z tych rzeczy nie ma.
Strażak-piroman
Waszczykowski powinien gasić pożary. Szczególnie, że w jego rządzie i partii jest sporo osób, które mają talent do ich wywoływania. Wystarczy wspomnieć o Antonim Macierewiczu czy Jarosławie Kaczyńskim. Tymczasem swoim publicystycznym zacięciem minister sam tworzy nowe problemy. Zupełnie niepotrzebnie. Tym bardziej, że takimi wypowiedziami absolutnie nic nie ugra. No, może poza poklaskiem wśród wyborców PiS. Ale to nie powinien być główny cel aktywności ministra spraw zagranicznych.
Dlatego zamiast być jednym z najbardziej stonowanych w wypowiedziach członków rządu, Witold Waszczykowski jest jastrzębiem o ciętym języku i ostrych sądach. To źle. Czas "dyplomatołków" wrócił.