
Do niezwykłych należy zaliczyć losy ks. Marcelego Godlewskiego, który w czasie niemieckiej okupacji ratował Żydów z getta warszawskiego. Duchowny, który przed wojną znany był z głoszenia antysemickich haseł, przeszedł głęboką przemianę. Dziś honorują go także w Izraelu.
Przełomem w życiu kapłana był rok 1915, gdy w wieku 50 lat objął probostwo warszawskiej parafii Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim. Była to najliczniejsza parafia w stolicy, obejmująca 75 tys. wiernych. Zlokalizowana na obszarze zamieszkanym w znacznej mierze przez Żydów, ale i polskich robotników.
Czy jednak słyszał kto, abym kiedykolwiek wystąpił z nienawiścią do żydów? Czy wskażą mi choć jeden artykuł, w którym mogliby się dopatrzyć czegoś niezgodnego z nauką Chrystusową? Nie, zadaniem mojem było i jest, jako kapłana i obywatela kraju, uczyć, że kochać bliźniego jak siebie samego, to nie znaczy, abyśmy mieli dla obcych i wrogich sobie przybyszów samobójstwa się dopuszczać lub oddać w ich ręce ziemię i domy nasze, a samym do Ameryki wywędrować. Dzwonienie na trwogę, gdy niebezpieczeństwo nam zagraża ze strony żydów; chyba nie może być wzięte za nienawiść względem nich”.
W listopadzie 1940 roku kapłan podjął bezsprzecznie najtrudniejszą, ale i najważniejszą decyzję życia. Niemcy właśnie utworzyli w okupowanej Warszawie zamkniętą dzielnicę żydowską. Duchowny nie uciekł za mury (miał wybór, taki dali mu jego kościelni zwierzchnicy), wręcz przeciwnie, dalej pomagał. Szybko zyskał sobie miano "proboszcza getta".
Ten ruch do chrztu obejmujący setki, jeżeli nie tysiące, zasługuje na wielką uwagę - chrzest nic już im przecież nie dawał w sensie zabezpieczenia czy poprawy losu. Owa kolonia neofitów, oczywiście prawie samych inteligentów, koncentrowała się dookoła parafii Wszystkich Świętych. Wywieziono już zdaje się wszystkich. Dziś kazano opuścić getto wszystkim księżom parafii z prałatem Godlewskim na czele. A w Warszawie "aryjskiej" trwa polowanie na zbiegów. Za ukrywanie się poza gettem, za pomoc takiemu Żydowi udzieloną - kula w łeb.
Prałat Godlewski. Gdy wspominam to nazwisko, ogarnia mnie wzruszenie. Namiętność i miłość w jednej duszy. Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie. Ale gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom. (...) Nie tylko myśmy go cenili. (...) prezes Gminy Czerniaków (...) opowiadał, jak się prałat rozpłakał w jego gabinecie, gdy mówił o żydowskiej niedoli i jak się starał pomóc i tej niedoli ulżyć. I mówił prezes Rady Żydowskiej, że ten ksiądz, były antysemita, więcej serca Żydom okazywał niż kler żydowski, któremu obca była idea pocieszyciela ogółu.
Kapłan, choć musiał opuścić teren getta, dalej pomagał, zwłaszcza żydowskim dzieciom. Wiele z nich osadził w swoim domu w Aninie, w którym wcześniej zamierzał spędzić spokojną emeryturę. W czasie wojny funkcjonował tam sierociniec, prowadzony przez siostry franciszkanki Rodziny Maryi.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
