Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – to prawdziwy fenomen. Takich klubów działa już prawie 400, nawet poza granicami Polski otwarto ich już 80. Prawdziwa siatka pełna nastawionych ideowo ludzi. Gotowych zawsze i wszędzie stawić czoła lewakom, liberałom i wszystkim, którzy podniosą rękę na PiS. Teraz jadą do Strasburga. Całe trzy autokary, choć chętnych było dużo, dużo więcej. Mimo istnienia Komitetu Obrony Demokracji, po drugiej stronie aż tak mocnych struktur nie ma i nigdy nie było. Czy jest szansa, by powstały? I czy w ogóle są potrzebne? Czy ktoś wyobraża sobie na przykład Kluby "Gazety Wyborczej"?
KGP działają w Australii, USA, Kanadzie i połowie Europy. Nie powstały z dnia na dzień. Ich członkowie właśnie manifestowali w Nowym Jorku i Paryżu. W Chicago było ich tylu, że uczestnicy KOD, która odbywała się w pobliżu, zaraz się rozeszli. "Nie oddamy Polski!" – skandowali.
– Rozmawiałem z nimi jeszcze o drugiej w nocy. Cały czas jesteśmy w kontakcie, cały czas na bieżąco, cały czas jest wymiana informacji – mówi Ryszard Kapuściński, prezes klubów.
Ich członkowie właśnie zabrali polskie flagi i pojechali pikietować przed siedzibą Parlamentu Europejskiego. „Proszę pamiętać, że w tym dniu będziecie Państwo w centrum zainteresowania europejskich mediów. Przekażmy Europie co myślimy o debacie, którą traktujemy jako próbę zakwestionowania demokratycznych wyborów w Polsce” – instruują władze klubów. Na stronie znajdują się propozycje haseł w języku angielskim, które można umieścić na banerach, np. "Don’t worry , be happy Poland is free and democratic", czy "Poland is Democratic Country – please don’t be afraid!". Są instrukcje dotyczące wyjazdu, słowa podziękowań, słowa wsparcia. Wszystko, można powiedzieć, zapięte na ostatni guzik. Pełna ideowa gotowość. Na tym właśnie polega ich siła.
– Podziwiam ich, zwłaszcza że zgłosiło się tyle osób, że części musieliśmy odmówić. To 16 godzin jazdy w jedną stronę. Tam stanie na mrozie, bo we Francji jest potężna zima, i od razu powrót. W dodatku musieli za to zapłacić – mówi Ryszard Kapuściński.
KOD też leci do Strasburga
Dosłownie chwilę później słyszę od Mateusza Kijowskiego, lidera KOD: – My też działamy. Właśnie lecę do Strasburga, też będzie pikieta. Być może będę rozmawiał z Martinem Schultzem.
Gdy rozmawiamy, właśnie jedzie na lotnisko. – Też mamy struktury w całej Polsce i w Europie. Zaangażowanych w nie jest już 20 tysięcy ludzi – mówi.
KOD jednak dopiero tworzy się na naszych oczach. I choć na manifestacje przyciąga tłumy, dopiero raczkuje. – Stopień rozwoju obu organizacji jest nieporównywalny. Być może KOD stanie się zapleczem środowisk lewicowo-liberalnych, a być może nie. Czas pokaże. Nie wiem, czy ma tak mocne podstawy, które kryją za stworzeniem Klubów "Gazety Polskiej". Bo tu podstawy są naprawdę mocne – mówi politolog dr Bartłomiej Biskup.
Czy wyobraża sobie takie kluby po liberalnej stronie? – Oczywiście, że sobie wyobrażam. Dobre wzorce należy przenosić. W takim sensie, że im się udało. Jeśli opozycja chciałby mieć takie organizacje, to powinna te wzorce kultywować – mówi.
Wykorzystali swój czas
Ryszard Kapuściński ma jednak wątpliwości, czy to by się udało, bo – jak podkreśla – w jego klubach ludzi w bardzo silny sposób połączyła wspólna idea. Po drugiej stronie jest trochę inaczej. – Ale niech robią, co uważają – mówi. Na czele siatki KGP stoi od 2006 roku. Pierwszy klub, w Kielcach, ruszył rok wcześniej. Prawdziwa lawina zaczęła się jednak tuż po katastrofie smoleńskiej.
Wtedy zaczęła powstawać wielka baza, która – co tu ukrywać – też przyczyniła się do zwycięstwa PiS. – Przez lata byli w opozycji i wykorzystali ten czas – mówi wprost dr Biskup. Może warto wziąć z nich przykład?
Pokazują ludziom inny świat
Kluby "Gazety Polskiej" istnieją dziś nawet w bardzo małych miejscowościach. Ryszard Kapuściński sam mówi, że nawet w takich, gdzie oprócz nich, nie ma praktycznie nic. Tworzą się same, "góra" niczego nie narzuca. – Zgłaszają się chętni, my nie wskazujemy żadnego miasta. W niektórych miejscach kluby mają 200 członków, w innych 5. Chcą działać dla dobra Polski, dla dobra lokalnej społeczności – mówi.
Co bardzo ważne, te kluby pokazują ludziom inny świat. Bo nagle przyjeżdża do nich znany aktor czy polityk z pierwszych stron gazet, czy telewizji i chce z nimi rozmawiać. Na takie spotkanie przychodzą setki mieszkańców. Bywa, że to najważniejsze lokalne wydarzenie w ciągu roku. Na doroczne zjazdy przyjeżdżają tłumy. Nie raz kończyły się małżeństwami.
– Po katastrofie smoleńskiej każdego tygodnia powstawały po 2, 3 kluby. Dziś ciągle ich przybywa, ale już mniej więcej jeden na dwa tygodnie. To duży sukces. Stworzyliśmy drugi obieg wymiany informacji, zorganizowaliśmy setki tysiące spotkań – mówi z dumą w głosie Kapuściński. Na stronie internetowej mnóstwo terminów spotkań, II Bal Prawej Strony. Cały czas coś się dzieje, nie wspominając o zmasowanej akcji wysyłania listów do europarlamentarzystów.
Prawica rozegrała to lepiej?
Pojawia się pytanie, czy dzisiejsza opozycja i ludzie z nią związani, jest w stanie coś takiego stworzyć. Bo przez lata, gdy była u władzy, niczego takiego nie zrobiła. – Te części społeczeństwa nie były wcześniej aktywne. Może nie były do tego zmuszone, może było im tak dobrze, może nie miały takiej potrzeby? – zastanawia się dr Biskup. Pojawia się jednak nieodparte wrażenie, że część polskiej sceny politycznej rozegrała to lepiej.
– Oczywiście, że tak. To małpowanie tego, co Berlusconi zrobił wcześniej we Włoszech, a później, w znacznie większej skali Orban na Węgrzech. Na świecie każda sensowna partia, która chce mieć poparcie, takie rzeczy organizuje. W sensie technicznym nie ma w tym nic złego. Obywatele powinni być aktywizowani – uważa politolog prof. Radosław Markowski. Zaznacza, że stronie PiS-owskiej bez wątpienia było łatwiej.
– Bo łatwiej zorganizować ludzi, którym źle się dzieje i gotowi są wyjść na ulicę z protestami.Trudno jest tym, którzy są zadowoleni z rządzących wychodzić na ulice i mówić: "A my to sobie drugiego mercedesa kupiliśmy". Albo: "Zwiększyliśmy nasze dochody trzykrotnie", bo tak było – mówi naTemat.
Politolodzy wątpią jednak, by dobrym pomysłem były kluby "Gazety Wyborczej". To, ich zdaniem, zawęziłoby krąg zainteresowanych.
Nikt nam tego nie sfinansuje
Ale i sama "Gazeta Wyborcza" na pewno zainteresowana nie jest. – Nie powielamy pomysłów "Gazety Polskiej". Za nami nie stoi czysta ideologia. Nasze główne zadanie to robić gazetę. Nie chcemy być żadną partią. Nie widzimy się w roli ideologów, którzy przyciągaliby ludzi – mówi naTemat wicenaczelny gazety Wojciech Fusek. Jak niby miałoby to wyglądać?
– Nasz czytelnik potrzebuje wysublimowanej dyskusji i takie dyskusje prowadzimy w naszych oddziałach. Ale nie w sformalizowanych klubach, gdzie do salki zaprasza się sfanatyzowaną grupę ludzi i opowiada im się rzeczy, które z prawdą niewiele mają wspólnego. Nie wystarczyłoby, gdyby na spotkanie przyjechał Jarek Kurski czy ktokolwiek inny i pokrzyczał chwilę – mówi.
Dodaje jeszcze koszty: – Nie mamy żadnych SKOK-ów, nikt nam nie sfinansuje takiej akcji i nie przeleje nam pół miliona złotych na taką działalność.
A zatem zostaje KOD. Lub przyglądanie się, jak KGP jeszcze bardziej rosną w siłę.
Ale teraz sytuacja się odwróciła i partie, które znów chcą cieszyć się poparciem, powinny zrobić jakiś ruch w kierunku organizacji społeczeństwa i jego aktywizacji. Partie, które chcą być u władzy, muszą mieć efektywny kontakt z obywatelami. I tyle.