"Wypier… nas Urząd Skarbowy". Co możemy wywieszać na swoich domach i samochodach zanim nas wsadzą?
Michał Mańkowski
01 czerwca 2012, 16:01·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 czerwca 2012, 16:01
Akcja poirytowanych do granic możliwości dilerów samochodowych rozgrzała wczoraj internet do czerwoności. Przedsiębiorcy wywiesili na swoim salonie baner obrażający urząd skarbowy. Teraz firma motoryzacyjna zażądała od niego natychmiastowego usunięcia. Napis zniknął, ale cel osiągnięto. Właściciele nagłośnił problem. Pozostaje natomiast pytanie, czy wywieszanie obraźliwych i wulgarnych haseł na swoim domu, samochodzie, budynku może ujść każdemu na sucho. I jak daleko trzeba się posunąć, żeby sprawa nie skończyła się przed sądem? Zmiana jednej literki często może nie wystarczyć.
Reklama.
Każdy, kto wczoraj przez chwilę czytał serwisy informacyjne wie, że urząd skarbowy z warszawskiego Targówka "wypier…" firmę na 1,9 miliona złotych - tak przynajmniej twierdzą jej właściciele. Ten baner był najbardziej rozpoznawalny. Trudno się dziwić, zaczyna się od mocnego wulgaryzmu. Było jednak jeszcze kilka innych, mniej lub bardziej obraźliwych haseł, np. "pracę straciło 15 osób, dziękujemy ci macocho Polsko". Nie zabrakło też tłumaczeń na język angielski.
Fiat kazał usunąć banery
Kontrowersyjny happening nie uszedł oczom Fiata, którego logo widnieje obok czerwonego szyldu. Firma motoryzacyjna zażądała natychmiastowego usunięcia napisów, do czego właściciel salonu się zastosował. Trudno się dziwić, bo takie działanie łamie nie tylko dobre obyczaje, ale również nie jest do końca zgodne z prawem.
Frustrację właścicieli wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć. Każdy z nas niejeden raz na pewno miał podobne odczucia, co poszkodowani przez skarbówkę auto-dilerzy. Złościmy, irytujemy, wkurzamy się na wszystko. Od urzędów poczynając, przez inne firmy, na konkretnych osobach kończąc.
Mało kto posuwa się jednak do tak wyrazistych apeli, jak ten z banerami. Akcja może zachęcić wielu do podobnych rozwiązań, ale radzimy uważać. Granica jest cienka. Z publicznym wywieszaniem czegokolwiek trzeba bardzo uważać, zwłaszcza jeżeli chcemy kogoś obrazić lub oskarżyć. Mimo, że możliwości jest dużo: prywatny dom, firma, budynek, samochód, przyczepka itd. - Na jednej z ulic ktoś wystawił przyczepkę z dużym banerem, na którym oskarża: tak chcieli zabić mogą siostrę. Stoi tak już od dłuższego czasu - mówi Ania, która przyczepkę widzi każdego dnia podczas drogi do pracy.
Wewnątrz tak, na zewnątrz nie
Czy na swoim prywatnym terenie każdy może u siebie wywiesić co zechce? Niekoniecznie. - Wieszać można wszystko, co nie narusza prawa i praw osób trzecich. Wiele zależy od tego, czy napis godzi w czyjeś dobra osobiste. Jeżeli ten przekaz jest zniesławiający, albo nieobyczajny to narusza nie tylko prawo, ale właśnie dobre obyczaje - mówi mecenas Jerzy Naumann.
- Nie jest do końca tak, że na swojej prywatnej posesji można powiesić zupełnie wszystko. Gdyby banery, zawierające obraźliwe treści znajdowały się wewnątrz pomieszczenia, firmy, domu, gdzie nie mają dostępu osoby postronne, być może dałoby się to wybronić - tłumaczy mecenas Piotr Dynowski, szef praktyki własności intelektualnej, mediów i reklamy w kancelarii Bird&Bird. Plakatowanie budynku na zewnątrz, w sposób widoczny dla wszystkich, jest już dużo bardziej ryzykowny.
Nawet jeżeli ewentualny baner znajdowałby się na prywatnej posesji to, tak czy owak, ma on charakter publiczny. Widzą go bowiem inni przechodnie. - W tym sensie jest to rozpowszechnianie do wiadomości publicznej. Wchodzi tu więc potencjalnie w grę odpowiedzialność karna osoby, która się wywieszeni obraźliwego banera odważyła - wyjaśnia mec. Piotr Dynowski. Nasz rozmówca zna słynny salon samochodowy i jak nam mówi, jest on położony w takim miejscu, że banery widać dość z daleka.
Kodeks wykroczeń za umieszczanie nieprzyzwoitych napisów w miejscu publicznym przewiduje karę aresztu lub grzywny do 1500 złotych. W grę mogą jednak wchodzić i poważniejsze zarzuty. - Obraźliwe treści pod adresem państwa polskiego zamieszczone na banerze wywieszonym na salonie przez dilerów samochodowych można by zakwalifikować jako znieważenie Rzeczypospolitej Polskiej, czyli dużo poważniejsze przestępstwo, za które grozi nawet do 3 lat więzienia - tłumaczy mec. Dynowski. W grę wchodziłaby też ewentualnie odpowiedzialność z tytułu przestępstwa zniesławienia lub zniewagi Urzędu Skarbowego.
Zmiana liter nie pomoże
Nie pomoże też sztuczka ze zmianą litery w przekleństwie. Co prawda nie ma dokładnego wyrazu, ale wydźwięk i przekaz jest dla wszystkich bardzo dobrze zrozumiały. Tak zrobili między innymi wspominani dilerzy samochodowi. - Myślę, że zmiana literki wcale nie musi tak naprawdę zmieniać przekazu, jaki zakładano sobie wywieszając dany napis. Nie jest to okolicznością łagodzącą - tłumaczy Jerzy Naumann.
Jeżeli pokusimy się o wulgaryzm, "oszukany" lub dosłowny, to może skończyć się to również mandatem. - Tego typu napisy w miejscach publicznych powinny być mandatowane np., tak jak przeklinanie na ulicy. To wykroczenie, które podlega ściganiu - dodaje.
- Przekaz jest jasny i celowa zmiana literek w obraźliwych wyrazach w wersji angielskiej i polskiej niczego nie zmienia. Odbiorcy wiedzą o co chodzi, a to właśnie przekaz jest w tym przypadku istotny. Świadome ukrycie obraźliwej treści pod pozorem literówki nie jest więc okolicznością łagodzącą - potwierdza mecenas Dynowski.
Prawda i bez wulgaryzmów
Co jeśli nasza irytacja sięgnęła zenitu? Jesteśmy w oczywisty sposób przez kogoś poszkodowani, a wszystkie oficjalne drogi nacisku zawiodły? Wtedy warto spróbować wywiesić coś, co nie jest w żadnym stopniu obraźliwe, ale prawdziwe. Nawet jeśli w oczywisty sposób będzie kogoś "wkurzać".
Jeżeli zamieszczona informacja stawia kogoś w złym świetle, ale jest właśnie prawdziwa, to nie jest to wbrew prawu. - Wyłącza to bezprawność tego działania. Ostre słowa mogą się komuś nie podobać, ale konstytucja gwarantuje wolność słowa i wypowiedzi, w tym prawo do krytyki organów państwowych. O ile zatem krytyka nie będzie zawierać wulgaryzmów i będzie miała poparcie w faktach, to jest to działanie dopuszczalne, nawet jeżeli słowa są ostre i daleko idące - wyjaśnia mec. Piotr Dynowski.
- W tym przypadku nie dochodzi do łamania prawa. Jeżeli ktoś na swoim budynku lub samochodzie wiesza tego rodzaju anonse i oświadczenia to może tak robić bez narażania się na jakieś konsekwencje. Może się to wprawdzie skończyć procesem, który wytoczy nam oskarżana osoba, ale w takim przypadku możemy taki proces wygrać - wyjaśnia mecenas Naumann.
Zobacz, co na zarzuty odpowiedział urząd skarbowy
Takich rzeczy nie można wieszać nawet jeżeli to jest prawda. Narusza to zwłaszcza dobre obyczaje.
Na jednej z ulic ktoś wystawił przyczepkę z dużym banerem, na którym oskarża: tak chcieli zabić mogą siostrę. Stoi tak już od dłuższego czasu.
Piotr Dynowski
prawnik kancelarii Bird&Bird
Konstytucja daje nam wolność wypowiedzi, w tym krytyki organów państwowych. Do czasu, gdy nie ma tam nieprawdziwych słów i wulgaryzmów oraz jest oparte o fakty to jest to działanie dopuszczalne, nawet jeżeli słowa są ostre i daleko idące