Z jednej stroni oni, zwykli polscy obywatele, chcący na żywo obejrzeć mecz. Z drugiej ona - wielka, potężna europejska federacja piłkarska, obracająca potężnymi pieniędzmi. Tu rodzina Madejskich, tam UEFA. W tej historii są kupione bilety, które, zgodnie z przepisami, zostały zwrócone. Są też pieniądze, które przez wielką firmę miały być oddane. Ale nie zostały. A chodzi o sumę niemałą.
Mateusz Madejski był jednym z dziennikarzy, którzy po konferencji firmy Tyskie towarzyszyli Marco van Bastenowi i Luisowi Figo w drodze z hotelu Westin na Okęcie. Stamtąd się znamy. Wczoraj zadzwonił, żeby opowiedzieć o sprawie, która go bulwersuje
Mateusz biletów nie kupił. Kupili jego rodzice i brat. W ciemno, jeszcze przed losowaniem grup. Nie wiedzieli na jakie mecze. Wydali około 8 tysięcy złotych. - Potem okazało się, że mają wejściówki na Ukrainę. Na mecze grupowe w Charkowie i Doniecku. Od razu odpuścili. Postanowili się wybrać tylko na ćwierćfinał rozgrywany w Kijowie. Wiesz, zwycięzca grupy D zagra tam z drugim zespołem grupy C - mówi Mateusz.
Nie ufają Allegro
Zapadła decyzja - bilety oddajemy, dostajemy pieniądze z powrotem. Najpierw chcieli sprzedać znajomym, chętni byli, ale gdy przyszło do konkretów, wówczas zmienili zdanie. Jeszcze raz Mateusz: - Ja osobiście zalecałem im wystawienie ich na Allegro, ale moi rodzice nie mają zaufania do tego typu instytucji, woleli zrobić to przez większą organizację jaką jest UEFA. Ona wydawała im się pewna, godna zaufania.
Do czasu. Choć jeszcze na początku wszystko było w porządku. Jest 13 marca, dostają maila od UEFA. Federacja pisze, że wejściówki otrzymała z powrotem, zresztą już ma na nie nabywców. I informuje, że pieniądze odda w ciągu dwóch tygodni.
Oddała część, jakieś trzy tysiące złotych. Dostał tata, nie dostali mama i brat. Pisali kolejne maile do UEFA, ale wszystko na nic. Odpowiedzi albo nie było, albo ktoś kierował ich do kogoś innego i tak w kółko. Tworzyło się błędne koło.
Skorzystaj z formularza
Mateusz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. I poprosić o pomoc PZPN. W połowie maja skontaktował się z Juliuszem Głuskim, rzecznikiem prasowym spółki Euro 2012. Nie dodzwonił się, wysłał trzy sms-y z naświetleniem całej sytuacji. Odpowiedź pierwsza: "Proszę skorzystać z formularza na Stronie UEFA. Tam jest zakładka FAQ (najczęściej zadawane pytania - red.)". Mateusz już to robił, napisał więc znowu. Tym razem odpowiedź przyszła następująca: "Musi pan dostać zwrot pieniędzy i na pewno pan dostanie". Jakoś tak nie pomogło.
Sms od Juliusza Głuskiego
rzecznika spółki Euro 2012:
"Musi pan dostać zwrot pieniędzy i na pewno pan dostanie"
- Później kontaktowałem się już z PZPN-em. Tam dostałem kilka numerów, między innymi do dziewczyny, która nazywa się chyba Magdalena Cukier. Kilkanaście telefonów, nie odebrała. Skierowano mnie też do jakiejś Karoliny od Euro, która miała ogarniać sprawę biletów. Jak akurat raz odebrała, to powiedziała, że jest na zwolnieniu. A, i jeszcze ta infolinia. Tyle tylko, że to nie jest infolinia, a jakieś nagrane, automatyczne komunikaty. Żenada - wspomina Mateusz.
Potem był telefon do Agnieszki Olejkowskiej, rzeczniczki PZPN. Ta zainteresowała się sprawą, poprosiła o maila, numery kont, dane. Dwa tygodnie milczenia.
Mateusz dzwoni znowu. Ma miejsce taka rozmowa:
- Pamięta pani o mojej sprawie?
- Tak, oczywiście. Przekazałam ją dalej.
- Dalej, to znaczy komu?
- Juliuszowi Głuskiemu.
- Ale ja z nim już rozmawiałem. Nie pomógł mi.
- Dobrze, to przekaże komuś innemu.
- Dam panu namiar. - Ale ja już z nim rozmawiałem
Milczenie, mija kolejny tydzień. Znów rozmowa z Olejkowską, tym razem mniej więcej taka:
- Witam, przypominam się z moją sprawą. (Tu następuje krótkie jej wytłumaczenie)
- A, tak. Kojarzę. Wie pan, ja bardzo chciałabym panu pomóc. Chwilę, podam panu numer telefonu. Osoby, która pomoże (tu następuje dyktowanie numeru).
- Ale przecież to jest telefon do pana Głuskiego.
Mateusz postanowił spróbować z kimś innym. Może Adam Olkowicz, dyrektor turnieju w Polsce? Był na jakimś spotkaniu, ale odebrał. - To była ciekawa rozmowa. Uważał, że jest na jakiejś wizytacji, ale porozmawialiśmy z 10 minut. Uspokajał mnie, tłumaczył, że to jest gorący okres, dużo się dzieje, że na pewno dostanę pieniądze. Spytałem, kto jest za to odpowiedzialny. Powiedział, że za bardzo nie wie, że on ma związane ręce - opowiada Mateusz. Olkowicz obiecał, że znajdzie jakiś kontakt. Poprosił o następny telefon, za tydzień. Ten nastąpił, tyle że rozmowa wyglądała niemal tak samo.
Mateusz i jego rodzina są zdesperowani. - Ja tego nie rozumiem. Nie ma żadnego kontaktu, nikt nic nie wie. Organizacja mówiąc szczerze jest dramatyczna - słyszę od Mateusza. Ma numer do rzecznika UEFA, ale już sam nie wie czy dzwonić. Bo pewnie znowu skierują go do odpowiedniego formularza. I wszystko się zacznie od nowa.
Tam dostałem kilka numerów, między innymi do dziewczyny, która nazywa się chyba Magdalena Cukier. Kilkanaście telefonów, nie odebrała. Skierowano mnie też do jakiejś Karoliny od Euro, która miała ogarniać sprawę biletów. Jak raz odebrała, to powiedziała, że jest na zwolnieniu.